Yakuza: Like a Dragon - recenzja gry. Sega rzuca wyzwanie gigantom jRPG

Yakuza: Like a Dragon - recenzja gry. Sega rzuca wyzwanie gigantom jRPG

Michał Włodarczyk | 07.11.2020, 09:00

Od czasów PlayStation 2 cykl Yakuza przeszedł długą drogę, ewoluując wraz z każdą kolejną generacją sprzętu, jednak jeszcze nigdy Sega nie wprowadziła tylu innowacji, co przy okazji najnowszej części. Czy zmiana gatunku z chodzonej bijatyki na RPG-a wyszła serii na dobre? Zapraszam do recenzji Yakuza: Like a Dragon.

Długa historia Kiryu Kazumy została spuentowana w Yakuza 6: The Song of Life, kończąc pewien rozdział w dziejach cyklu. W odsłonach wydawanych w latach 2005-2018 Smok Dojimy został postrzelony i dźgnięty nożem tak wiele razy, iż w kolejnych częściach mógłby stracić jakąkolwiek wiarygodność jako postać. Ponadto deweloper na przestrzeni lat nieprzerwanie udoskonalał system walki w czasie rzeczywistym, a Kamurocho było główną areną działań praktycznie we wszystkich epizodach. Stąd decyzja, by przy okazji nowej produkcji przedefiniować większość elementów.

Dalsza część tekstu pod wideo

Ichiban Kasuga w roli postaci wiodącej, ogromna Jokohama będąca najważniejszą lokacją, zmiana konwencji, a nade wszystko turowy system walki - od teraz takimi kartami pogrywa Yakuza. Recenzowana pozycja to tak naprawdę "siódemka", która na zachodnich rynkach zatytułowana została jako Yakuza: Like a Dragon. Sega skorzystała z okazji, iż część ta wprowadza mnóstwo zmian do znanej formuły, promując wydawnictwo jako quasi-reboot cyklu, przystępny również dla nowych w temacie. I tak też jest w istocie, dlatego do zabawy mogą spokojnie przystąpić osoby, które nie miały dotąd okazji zagrać w żadną z poprzednich odsłon.

Ichiban Kasuga gwiazdą Yakuza: Like a Dragon

Yakuza: Like a Dragon - recenzja gry. Sega rzuca wyzwanie gigantom jRPG

Ichi urodził się pod koniec lat siedemdziesiątych w hotelu Shangri-La, gdzie porzuciła go jedna z miejscowych prostytutek. W wieku piętnastu lat spotkał charyzmatycznego Masumiego Arakawę, a niedługo potem został przyjęty do tokijskiego klanu yakuzy. Właściwa akcja recenzowanego Yakuza: Like a Dragon rozpoczyna się w roku 2001. Głowa mafijnej rodziny Arakawa prosi Ichibana, by wziął na siebie winę za morderstwo, którego nie popełnił. Kasuga, będąc wdzięczny szefowi, iż ten w przeszłości uratował mu życie, przystaje na tę propozycję. Za kratkami ostatecznie spędza aż osiemnaście lat. Po odbyciu kary czeka jednak na niego srogi zawód - nikt nie czuje wdzięczności za jego poświęcenie, a spotkany po latach boss nie chce go znać. Na domiar złego zmieniło się także Kamurocho.

Klan Tojo został wyparty ze swojego terytorium i niemal całkowicie zniszczony, a dzielnica czerwonych latarni znalazła się pod kontrolą grupy z Kansai - Omi Alliance. Kasuga zostaje postrzelony, po czym budzi się na śmietniku w dzielnicy Isezaki Ichinjo, w mieście Jokohama. Nie potrafiąc zaakceptować nowej rzeczywistości, ex-yakuza wspólnie z miejscowym detektywem postanawia dowiedzieć się, co tak naprawdę wydarzyło się pod jego nieobecność. Jak doszło do upadku Tojo? Gdzie podziali się legendarni członkowie klanu? Dlaczego Arakawa go zdradził? Czy ma to związek z wydarzeniami sprzed osiemnastu lat? Jaką korzyść odniosła przy tym policja? Odpowiedzi na wszystkie pytania poznamy po ok. czterdziestu godzinach gry, gdyż mniej więcej tyle czasu zajmuje ukończenie wątku głównego w recenzowanym tytule.

Od czasu premiery Yakuza 0 w 2015 roku scenariusze do wszystkich produkcji Ryu ga Gotoku Studio trzymają wysoki poziom, a Yakuza: Like a Dragon jest kolejną świetnie napisaną i wciągającą opowieścią spod klawiatury Masayoshiego Yokoyamy. Fabuła tradycyjnie zakręcona jest niczym słoik na zimę, zaskakując narracyjnym rozmachem i wieloma zwrotami akcji. Gra niesienie bardzo pozytywne przesłanie, jak zawsze w serii imponuje rewelacyjnie napisanymi postaciami i interakcjami pomiędzy nimi, jest też brutalna i skierowana do dojrzałego odbiorcy. Ichiban, zajmując miejsce Kazumy, musiał wejść w wyjątkowo duże buty i - o dziwo - udało mu się to! Kasuga jest bardzo ekspresyjny, lojalny, szczery, często naiwny, lecz nie sposób go nie polubić. W moim rankingu skrypt do "siódemki" ustępuje jedynie opowieściom z Zero oraz Judgment.

Yakuza: Like a Dragon, czyli "życie jest grą RPG"

Yakuza: Like a Dragon - recenzja gry. Sega rzuca wyzwanie gigantom jRPG

Cykl Yakuza od zawsze charakteryzował się tym, iż w przeciwieństwie do zachodnich produkcji, japońscy twórcy wyraźnie oddzielali warstwę fabularną od właściwej rozgrywki. Oznaczało to, że poza tym, co gracze mogli śledzić podczas cutscenek, nic nie działo się "naprawdę". Wszystkie szalone techniki walki, wymyślne sposoby na eliminowanie oponentów czy kolorowe aury otaczające bohaterów były tylko pewnym językiem, którym gra komunikowała się z grającym w trakcie zabawy. W Yakuza: Like a Dragon po prawie piętnastu latach koncept ten został nareszcie wyjaśniony i umocowany w scenariuszu. Ichiban posiada bowiem wyjątkowo bujną wyobraźnię i jest fanem Dragon Questa, dlatego definiuje sobie starcia z przeciwnikami jako turowe bitwy z gry wideo, pełne fantastycznych elementów i zerojedynkowych konwencji.

Z faktem tym łączy się największa innowacja w grze - za sprawą której i kilku innych mechanik - Yakuza: Lika a Dragon reprezentuje inny gatunek niż poprzednie części, odrzucając szaty chodzonej bijatyki na rzecz RPG-a. Będę z Wami szczery - z tego właśnie powodu podchodziłem do "siódemki" z pewną rezerwą, obawiając się nowego kierunku bardziej niż zmiany postaci wiodącej. Po ukończeniu przygody muszę przyznać, iż nie doceniłem kunsztu dewelopera, który dostarczył... jedną z najlepszych odsłon cyklu! Znajdziemy tutaj praktycznie komplet wyróżników gier Ryu ga Gotoku bezbłędnie przeniesionych w realia erpega, gdzie niektóre elementy wypadają nawet lepiej niż wcześniej. Dynamiczne starcia, absurdalne ataki specjalne, wciągająca eksploracja, zatrzęsienie minigier i aktywności pobocznych - otrzymujemy to wszystko, a nawet więcej. Zaryzykuję stwierdzenie, iż ukończyłem jednego z najlepszych przedstawicieli gatunku jRPG na obecnej generacji konsol!

Podczas eksploracji wszystko odbywa się na starych zasadach. Zwiedzamy dobrze znane Kamurocho, pewne miasto w regionie Kansai, a nade wszystko Jokohamę. Dzielnica Isezaki Ichinjo jest jak na standardy serii ogromna, co najmniej trzy razy bardziej obszerna od dawnego terytorium klanu Tojo. Autorzy zdawali sobie z tego sprawę, dlatego dodano możliwość wzywania taksówek do wybranych punktów z poziomu smartfona. Atmosfera w Jokohamie jest zupełnie inna niż w stolicy Japonii, z kolei atrakcji dla graczy znacznie więcej. Oprócz zadań wątku głównego, przygotowano ponad pięćdziesiąt misji pobocznych, często okraszonych voice-actingiem i nierzadko dłuższych niż w starszych odsłonach. Opcjonalne questy w Yakuza: Like a Dragon najczęściej wiążą się z pokonaniem konkretnego przeciwnika czy grupy adwersarzy, choć znalazło się też kilka perełek. Co warte podkreślenia w recenzji, wykonywanie czynności fakultatywnych jeszcze nigdy nie niosło ze sobą tyle korzyści, co w recenzowanej części.

Yakuza: Like a Dragon z turowym systemem walki

Yakuza: Like a Dragon - recenzja gry. Sega rzuca wyzwanie gigantom jRPG

Jak w każdym rasowym jRPG-u, także w Yakuza: Like a Dragon przemieszczamy się w towarzystwie członków drużyny. Na początku są to bezdomny pielęgniarz Nanba i detektyw Adachi, choć z czasem dołączają do nas kolejne oryginalne persony. Odwiedzając klub z hostessami, pub karaoke, salony arcade Segi, spożywając posiłki w restauracjach czy aktywując opcjonalne rozmówki, za każdym razem zwiększamy więź z przyjaciółmi, co następnie przekłada się na większe możliwości podczas batalii, np. w formie nowych ataków łączonych. W późniejszej fazie gry możemy nawet przesiadywać w barze Survive, będącym czymś na wzór karczmy z serii Dragon Quest. Prowadząc dialogi, rozwijamy własną postać w kilku kategoriach, relacje z członkami ekipy, lecz także otwieramy w ten sposób drogę do fabularnych misji, z których każda poświęcona jest innemu bohaterowi. Opcjonalnie można nawet zmieniać lecącą w tle muzykę na inne utwory z klasyków Segi.

Kiedy dochodzi do starć z wrogami, obserwujemy największe novum w serii, czyli turową mechanikę bitewną. Autorzy nie próbowali wymyślić koła na nowo, tylko przystosowali znane od dekad rozwiązania do realiów Yakuza: Like a Dragon. Walka w recenzowanym tytule przypomina systemy wprost z japońskich gier fabularnych, takich jak Final Fantasy czy Persona. Batalie toczymy w czteroosobowej drużynie, a podstawowe komendy to atak, blok, umiejętności oraz przedmioty. Do tych ostatnich przypisano nie tylko napoje/strawy leczące i wzmacniające, różne bronie i gadżety, lecz także tzw. specjalne przesyłki. Tak naprawdę są to summony, tutaj mające formę znanych postaci czy NPC-ów. Towarzyszące ich działaniom animacje są fenomenalne, choć nie można używać ich w nieskończoność. Na ten przykład, wzywając homara Nancy uratowanego w jednej z misji pobocznych, możemy liczyć na potężny atak obszarowy sympatycznego skorupiaka i jego (jej?) licznej rodziny. Rewelacyjny pomysł oraz wykonanie, a to i tak zaledwie jeden z kilkudziesięciu pomocników.

Zarówno Kasuga, jak i członkowie drużyny oraz przeciwnicy nie stoją w jednym miejscu, tylko poruszają się po polu walki. W większości jRPG-ów to tylko zabieg kosmetyczny, jednak w Yakuza: Like a Dragon ma to ogromne znaczenie, mocno dynamizując starcia. Przykłady? Jeśli zaatakujemy wroga, od którego dzieli nas spora odległość, istnieje niebezpieczeństwo, że inny adwersarz trafi nas poza swoją turą. Z kolei próbując trafić oponenta z broni palnej, należy poczekać na okazję do czystego strzału. Jednak najważniejszą mechaniką z puli zagrań w czasie rzeczywistym jest blok, będący kluczem do sukcesu w potyczkach z bossami. Zupełnie jak w poprzednich częściach, musimy wykonać ten manewr w idealnym momencie, by uniknąć obrażeń, a niekiedy nawet zyskać jakąś premię. W recenzowanej grze istnieje mnóstwo zależności między formą ataku (fizyczny, magiczny, przypisany do danego żywiołu) a reakcją adwersarza, dlatego gracz otrzymuje duże pole do improwizacji i szukania najlepszej strategii. Prostych i efektownych Quick Time Events, z jakich słynie seria, również nie zabrakło.

Yakuza: Like a Dragon to jRPG pełną gębą

Yakuza: Like a Dragon - recenzja gry. Sega rzuca wyzwanie gigantom jRPG

W produkcji Segi wszystko jest ze sobą zmyślnie połączone i przekłada się na możliwości bitewne postaci. Rozwijając relacje z pozostałymi bohaterami, zyskujemy dostęp do nowych ataków specjalnych. Jedząc w restauracjach, zdobywamy bonusy na początku starcia, a nagrodą za eksplorację są coraz potężniejsze elementy rynsztunku. Yakuza: Like a Dragon błyszczy także, jeśli chodzi o dobór klas postaci. Ichiban swoją drogę rozpoczyna jako bezdomny w Jokohamie, a jedną z pierwszych potrzeb jest znalezienie pracy. W agencji Hello Work możemy przypisać każdą postać do jednego z kilku zawodów, zmieniając podstawową broń i repertuar zagrań. Posłużę się przykładem Saeko, która jako hostessa dysponuje wieloma atakami nakładającymi na oponentów negatywne efekty (np. deser lodowy osłabia nagiego przeciwnika), z kolei jako idolka pełni funkcję wspomagającą. Żonglować klasami możemy dowolnie za każdym razem, gdy odwiedzimy biuro pośrednictwa pracy.

System walki w recenzowanej produkcji z jednej strony oferuje pewną głębię i jest bardzo elastyczny, z drugiej zaś potrafi zadowolić nawet starego fana serii, który ceni sobie szybkie i efektowne starcia. Pomimo moich obaw, deweloperowi udało się nie tylko zapisać DNA cyklu w turowej mechanice bitewnej, lecz nawet wynieść ten element na wyższy poziom. Mimo wszystko brakuje mi trochę tych rewelacyjnie wyreżyserowanych sekwencji z opcją interakcji, które dawniej towarzyszyły potyczkom z bossami, choć obiektywnie patrząc, wdrożenie ich w niezmienionej formie byłoby trudne. W Yakuza: Like a Dragon nie mogło za to zabraknąć eksploracji lochów, jednak ten aspekt zabawy mocno mnie rozczarował. Nagrody w formie unikatowych elementów odzienia, mocniejszych broni czy przedmiotów zawsze cieszą, szkoda tylko, iż dungeony straszą brakiem designarskiego polotu, za każdym razem przybierając formę plątaniny podziemnych korytarzy. Dużo lepiej wypada pewna lokacja w fazie end-game, ale więcej nie zdradzę.

Recenzowana propozycja Segi zawiera także wiele pomniejszych elementów znanych z japońskich gier fabularnych, które w udany sposób udało się wdrożyć do świata Yakuzy. Mam tutaj na myśli crafting (tworzenie potraw), wykonywanie zleceń od agencji Part-time Hero, szukanie srebrnych i złotych sejfów z fantami, zbieranie herbów klanu Tojo (które wymieniamy na przedmioty u pewnej maskotki) i wiele więcej. Jak jednak Yakuza: Like a Dragon wypada na tle jRPG-owych gigantów z obecnej generacji, takich jak Persona 5 czy Dragon Quest XI: Echoes of an Elusive Age? Na pewno posiada krótszy wątek fabularny i nie jest aż tak obszerna, z drugiej jednak strony mogę zapisać to jako plus. "Siódemka" nie została wypchana fabularną watą niczym hit Atlusa, a dzięki uniwersum Yakuzy udało się twórcom uciec od pewnych schematów znanych z większości japońskich erpegów, jak np. odwiedzanie kolejnych stef klimatycznych, oponenci dołączający po czasie do naszej drużyny itp. Nawet typowy dla jRPG-ów grind ograniczono do minimum, w moim przypadku aż do ostatniego aktu historii.

Ocean atrakcji w Yakuza: Like a Dragon

Yakuza: Like a Dragon - recenzja gry. Sega rzuca wyzwanie gigantom jRPG

W recenzji napisałem już o wielu rodzajach aktywności, czym jednak byłaby Yakuza bez zestawu minigier? Pod tym względem deweloper również nie zawiódł, proponując zarówno znane atrakcje, jak i zupełnie nowe. Yakuza: Like a Dragon zawiera większość lubianych umilaczy czasu, takich jak bary z hostessami (choć możemy udać się tam tylko w grupie), kilka salonów arcade Segi (na pokładzie Virtua Fighter 5 i 2, Fantasy Zone, Hang-On GP '96, Space Harrier, OutRun, UFO Catcher), karaoke, golf, baseball, rzutki, kasyna, shogi, mahjong czy Pachinko. Jeszcze ciekawiej prezentują się świeżynki, jak np. Dragon Kart (wyścigi kartów), Can Quest (zbieranie złomu na rowerze), Seagull Cinema (rytmiczna minigra, podczas której nie możemy zasnąć) czy egzaminy w szkole wieczorowej. Rzecz jasna nie zabrakło areny bitewnej, ale najmocniej rozbudowano tryb, gdzie pomagamy uroczej Eri uratować rodzinny biznes. Skojarzenia z Yakuza 0 są jak najbardziej na miejscu, choć tutaj zabawa jest bardziej złożona. Pamiętać należy, iż nigdy nie wiadomo, za wypełnienie którego zadania otrzymamy potężnego summona, toteż warto poświęcać czas na misje poboczne i inne działania.

Od czasu przesiadki na Dragon Engine przy okazji "szóstki", każda kolejna odsłona serii wygląda efektownie, jednak Yakuza: Like a Dragon spośród wszystkich części prezentuje się najlepiej. Zachwyca rewelacyjnie wykonanymi twarzami postaci, systemem oświetlenia, fakturą materiałów, fizyką, zniszczalnością elementów otoczenia czy organiczną budową świata. "Siódemka" naprawia przy tym felery sprzętowych poprzedników, gdzie widoczny był aliasing, często występowały też pop-up tesktur oraz screen tearing. Tutaj obraz jest bardzo czysty i ostry, krawędzie nie straszą "ząbkami", a doczytywnie się obiektów występuje sporadycznie. Przejście z eksploracji do walki następuje w dwie-trzy sekundy, loadingi pomiędzy renderowanymi cutscenkami a tymi na silniku gry są bardzo krótkie, przy czym gra trzyma stabilne trzydzieści klatek animacji na sekundę w wersji na PS4. Czasami drobne zwolnienia mają miejsce, gdy postać rozbija w biegu małe przeszkody, lecz w ogólnym rozrachunku recenzowany tytuł to efektowna i starannie wykonana produkcja.

Yakuza: Like a Dragon zawiera dwie wersje dialogowe: japońską oraz angielską. Tę drugą sprawdziłem tylko z tzw. recenzenckiego obowiązku i - chociaż wypada nieźle - zdecydowanie lepiej doświadczyć "siódemki" w oryginale. Zachęcam do tego tym bardziej, iż odpowiadają za nią bardzo utalentowani ludzie, którzy tradycyjnie wykonali wzorcową pracę. Głosu Ichibanowi użyczył Kazuhiro Nakaya, co ciekawe - wcielający się wcześniej w postać Nishikiego w Yakuza Kiwami. Usłyszymy także znanych fanom anime seiyuu, takich jak Akio Otsuka (Batou z Ghost in the Shell, japoński głos Snake'a z serii Metal Gear Solid) czy Sho Hayami (regularny czarny charakter, np. Tenzen z Basilisk), w dodatku swojego wizerunku użyczył aktor filmowy - Shinichi Tsutsumi. Wysoki poziom trzyma też ścieżka muzyczna, która dobrze ilustruje wydarzenia na ekranie, jednak tym razem nie znalazłem tak wielu wpadających w ucho tematów, jak w odsłonach z cyferkami zero i sześć. Co ciekawe, w zachodnim wydaniu zostawiono japoński wokal z napisów końcowych, czego firma zwykle nie robi.

Yakuza: Like a Dragon jedną z najlepszych odsłon serii

Sega podjęła ogromne ryzyko, za jednym razem wprowadzając tak wiele zmian w nowej odsłonie Yakuzy, że ostatecznie gra zmieniła gatunek. Pomimo moich początkowych obaw, zagrało tutaj prawie wszystko. Świetnie napisana i opowiedziana historia uwzględniająca trudną sytuację współczesnej yakuzy, Ichiban Kasuga z powodzeniem zastępujący Kiryu w roli głównego bohatera, wielka i pełna atrakcji Jokohama, a przede wszystkim interesujący system walki i jRPG-owe konwencje.

Z tych właśnie powodów Yakuza: Like a Dragon jest dla mnie jednym z największych zaskoczeń bieżącego roku. Oprócz bardzo dobrej historii i zatrzęsienia aktywności opcjonalnych, recenzowana pozycja oferuje też atrakcje w fazie end-game oraz trybie New Game+ z wyższymi poziomami trudności. Dzieło zespołu Toshihiro Nagoshiego można spokojnie postawić na półce obok Dragon Quest XI, Persony 5 czy Final Fantasy VII Remake, co - jak na pierwsze podejście studia do tematu jRPG - jest osiągnięciem zasługującym na uznanie.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Yakuza: Like a Dragon

Atuty

  • Bardzo dobrze napisana i podana historia
  • Stylizacja gry na rasowego jRPG-a
  • Rajcująca mechanika bitewna
  • Liczba opcjonalnych atrakcji
  • Jokohama jako teren działań
  • Wysokiej jakości oprawa
  • Oryginalny voice-acting

Wady

  • Monotonne i nudne lochy
  • Salony Segi bez nowości
  • Okazjonalne spadki fps

Yakuza: Like a Dragon to wysokiej próby jRPG, które może rozkochać w sobie zarówno miłośników gatunku, jak i wieloletnich fanów serii.

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper