Avatar: Ogień i popiół (2025) - recenzja filmu [Disney]. Wizualny majstersztyk i... fabularne déjà vu
3 godziny i 14 minut. Tyle czasu potrzebujemy w kinie, aby zaliczyć seans trzeciej części Avatara. Decyzja Jamesa Camerona o tym, aby przetestować pęcherze widzów w multipleksach, była nie tyle zaskakująca, co nie do końca potrzebna. Bo historia opowiadana w filmie wcale nie potrzebowała aż takiej ekspozycji.
Akcja filmu toczy się bezpośrednio po wydarzeniach z drugiej części i mamy wręcz wrażenie, że niewiele zmieniły one na mapie konfliktu. Ludzie dalej polują na tutejszą wersję wielorybów, z których wydobywają cenną substancję (w tle znów konflikt tych złych ekologów z tym dobrym), klany Na’vi znów muszą przygotować się na starcie ze statkami i żołnierzami wroga, a Sam Worthington (Jake Sully) i Zoe Saldaña (Neytiri) będą starali się zjednoczyć wojowników i stoczyć osobistą batalię z tym samym przeciwnikiem co poprzednio - pułkownikiem Quaritchem (Stephen Lang).
Konstrukcja filmu jest niestety łudząco podobna do tej z części drugiej - ktoś kogoś porywa, ktoś próbuje się zemścić, ktoś po drodze ginie, ktoś kogoś ratuje i tak do finału, którym jest oczywiście epicka bitwa. Na jeszcze większą skalę niż w części drugiej, ale można naprawdę poczuć déjà vu. Aż dziw bierze, że nikt z producentów nie rzucił: "Panowie, ale przecież to kopia poprzedniego filmu". Całe szczęście nie zabrakło elementów, które zdecydowanie urozmaicają ten schemat - budowania emocji, postaci z krwi i kości oraz nowej rasy Na’vi, która próbuje przewrócić planszę do góry nogami.
Avatar: Ogień i popiół (2025) - recenzja filmu [Disney]. Rodzina na pierwszej linii
Pisząc o emocjach, nie można nie wspomnieć o śmierci jednego z członków rodziny głównych bohaterów, czego świadkiem byliśmy w finale poprzedniej części. To ona buduje narrację i to ona jest motorem napędowym dla kolejnych wydarzeń. Jake i Neytiri, jako przywódcy zjednoczonych klanów Na’vi, muszą stawić czoła stracie syna, a każdy z nich radzi sobie z tym na swój sposób. Na pierwszym planie znów jest rodzina - mnie akurat cieszy, że film stawia na tradycyjne wartości rodzinne przedstawiając je jako element, o który warto walczyć, zwłaszcza, że mamy na rynku przesyt filmów i seriali, w których promuje się rozwiązły styl życia.
W tej narracji na bohaterów pierwszoplanowych wyrastają Lo’ak (Britain Dalton), który wini się za śmierć brata i próbuje udowodnić ojcu, że jest godzien jego szacunku, oraz Jack Champion w roli Spidera, mierzący się z pytaniami o pochodzenie i przynależność (jest bardziej człowiekiem, czy bardziej Na’vi?). Nie sposób nie wspomnieć też o Kiri (Sigourney Weaver), silnie związanej z rytmem życia na Pandorze. Tutejszej wybrance, która ma wyjątkową więź ze światem duchowym Na’vi i jej wątek nadaje filmowi aurę tajemniczości.
Mimo iż dialogi są czasem proste, a fabuła podąża znanymi tropami, nie da się odmówić filmowi tego, że stworzył autentyczną emocjonalną głębię między bohaterami. To postacie z krwi i kości, których relacje są bardzo dobrze zbudowane. Twórcom udało się w przekonujący sposób sportretować pogrążonych w żałobie rodziców, próbujących za wszelką cenę chronić swoją rodzinę. Nawet jeśli są to klisze znane od lat w kinie, nawet jeśli ich motywacje są proste i opierają się na lekkim patosie, to potrafią zaangażować widza w losy i przedstawioną historię. Zwłaszcza, że tym razem ocierają się o bardziej poważne tematy jak choćby próba samobójcza czy elementy związane z pożądaniem. To dalej PEGI 13, ale widać, że twórcy chcieli zaakceptować w filmie bardziej dorosłe wątki.
Avatar: Ogień i popiół (2025) - recenzja filmu [Disney]. Widowisko na wielką skalę
Jednak najmocniejszym elementem filmu jest wprowadzenie Ludzi Popiołu, nowego klanu Na'vi, który wyrzekł się Eywy ("bogini" ludu Na'vi). Ich bezwzględną przywódczynię Varang (Oona Chaplin) można uznać za jedną z najlepiej wykreowanych postaci w całym uniwersum. Szalona, nieprzewidywalna, wzbudzająca zarówno podziw, jak i przerażenie, a przy tym doskonale zagrana. Ma to również swoje przełożenie na stronę wizualną, bo nieco już wymęczone w poprzednich dwóch częściach krajobrazy nabierają nieco świeżości dzięki scenom w wulkanicznych sceneriach, które na swój dom wybrał ten dziki, mistyczny klan.
Tym samym dochodzimy do elementów, w odniesieniu do których film nie ma na rynku żadnej konkurencji - realizacji i towarzyszącego jej rozmachu. Nie oszukujmy się - dla wielu widzów główną atrakcją jest samo widowisko, a nie wyszukana narracja, choć ja osobiście wolałbym, aby te dwa elementy szły ze sobą w parze. Ale to właśnie dla takich produkcji jak Avatar stworzono technologie 3D i ekrany IMAX. Tutaj każda klatka jest starannie wyeksponowana, fauna i flora Pandory prezentuje się niczym w filmach przyrodniczych, cieszy oko przywiązaniem do szczegółów, kolorystyką i wspaniałą animacją. Jedynie, gdzie czułem czasem mały zgrzyt to zmiana klatek animacji - film był kręcony przy użyciu kombinacji standardowych 24 klatek na sekundę, 48 i 60, aby osiągnąć lepszą płynność obrazu w scenach 3D i akcji. I czasem te zmiany rzucają się trochę w oczy.
Avatar: Ogień i popiół (2025) - recenzja filmu [Disney]. Zjawiskowa, ale powtarzalna Pandora
Animacja to jedna strona medalu, druga to przywiązanie do detali. Mimika twarzy i ruchy bohaterów zrealizowane techniką performance capture to małe mistrzostwo świata - po prostu widać, że spędzono nad tym elementem wiele miesięcy pracy. Efekt jest piorunujący, bo na twarzach bohaterów doskonale uchwycono targające nimi emocje, a mam wrażenie, że w przypadku nowej bohaterki - Varang - wskoczyła ona na jeszcze wyższy poziom. I choćby z tego względu nowego Avatara po prostu warto zobaczyć w IMAX-ie.
Finalnie jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że trzecia część jest zbyt podobna do drugiej i można by ją spokojnie skrócić o co najmniej 30 minut. Wszystko jest tu po prostu zbyt bezpieczne i rzadko kiedy opuszcza swoją strefę komfortu. To po prostu kolejny film z serii Avatar, nic nowego, nic, co mogłoby cię zaskoczyć – wiesz doskonale, czego się tu spodziewać. Niemniej jednak wciąż jest to obraz zabierający widzów na epicką przygodę, jedno z największych osiągnięć kina, jeśli chodzi o wizualia, montaż, efekty specjalne i jakość obrazu. Rozmach, jakiego nie zobaczy się w żadnym innym filmie. Jeśli to ci wystarcza – będziesz się bawił wyśmienicie.
Atuty
- Imponujące krajobrazy Pandory i realizacja
- Emocjonalna głębia między bohaterami
- Ludzie Popiołu i ich przywódczyni Varang
- Epickie sceny akcji
- Nieco bardziej mroczna stylistyka
Wady
- Konstrukcja fabuły to wręcz kopia części drugiej
- Film jest zdecydowanie za długi i potrafi momentami zmęczyć
- Produkcja niczym specjalnie nie zaskakuje
- Niektóre dialogi
Trzecia część Avatara zachwyca wizualnie i emocjonalnie, ale pod względem fabuły pozostaje schematyczna i zbyt podobna do poprzedniej części.
Przeczytaj również
Komentarze (30)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych