Pięć koszmarnych nocy 2 (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Charlotte chciałaby się pobawić
Abby wciąż tęskni za swoimi animatronicznymi przyjaciółmi, którzy prawie zamordowali ją rok wcześniej, bo facet w stroju królika powiedział im, że to dobry pomysł. Teraz jednak, duch pierwszej restauracji zamierza pokazać jej, że niektórymi zabawkami lepiej się nie bawić.
Pierwsza część "Pięciu koszmarnych nocy" nie była wybitnym dziełem sztuki. Nie ma też raczej zbyt wielkich szans, by zapisała się złotymi zgłoskami w kanonie horroru, ale młodym fanom gier Scotta Cawthona raczej się spodobała, czemu dali wyraz wrzucając do box office'u blisko 300 milionów dolarów swoich pieniędzy. Film kosztował ledwie 20 milionów, więc od początku jasnym było, że kontynuacja powstanie. A po niej kolejna i tak bez końca - trochę jak w przypadku gier. Warto jednak zadać sobie jedno pytanie - czy sukces pierwszego filmu oznacza, że scenarzyści przyłożyli się porządnie do pisania kontynuacji? Czy zadbali, aby film nie był tylko odcinaniem kuponów, a faktycznie istotnym rozwinięciem i zajmującą opowieścią samą w sobie?
Oglądając "FNAF2", naprawdę bardziej doceniam urok części pierwszej. Odpowiedzialny za scenariusz twórca oryginalnej gry wysilił się, tworząc zupełnie nowe postacie i z ich pomocą wprowadzając widza w swój świat. Nie było idealnie, ale na pewno całkiem oryginalnie. Problem w tym, że teraz, przy okazji części drugiej, zdaje się nie do końca wiedzieć, co ma z nimi dalej robić. Mike (Josh Hutchinson) wciąż znajduje się w filmie, ale głównie po to, żeby wiercić się i wydłużać czas produkcji. Jego siostra (Piper Rubio), Z JAKIEGOŚ NIEZNANEGO NAM POWODU, znajduje się na celowniku ducha innej pizzerii, a Vanessa (Elizabeth Lail) ma złe sny o swoim tacie. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim dostajemy też nigdy niezrealizowany wątek festiwalu Freddiego, komicznie nieistotnych łowców duchów i niepokojąco wyglądającego ochroniarza, którego można by równie dobrze wyciąć z filmu i niczego by to nie zmieniło. Jak wszystkie te wątki łączą się ze sobą? Ledwie.
Pięć koszmarnych nocy 2 (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Mniej sensu!
Tutaj tak naprawdę nie ma fabuły. Rzeczy po prostu się dzieją. Bez ładu i składu. Stęskniona za swoimi pozaziemskimi przyjaciółmi Abby daje się omotać mającej władzę nad kukiełkami Charlotte. Jak to się w ogóle stało, że ta dowiedziała się o jej istnieniu i postanowiła się z nią skontaktować? Nie wiadomo. Sama Charlotte urzęduje w zupełnie innej pizzerii niż ta, do której uczęszczali nasi bohaterowie w pierwszym filmie, ale najwyraźniej jest świadoma jej istnienia i postanawia wykorzystać ją do zemsty. Na kim? Myślałby kto, że na swoim mordercy, Williamie Aftonie (Matthew Lillard), lecz to byłoby dosyć nudne, biorąc pod uwagę stan postaci na koniec pierwszego filmu. Zamiast tego, panna Marionetka postanawia wziąć ją celownik... Wszystkich rodziców świata. Bo ją jej rodzice zawiedli. Niby to tylko horror i w dodatku jest to postanowienie wygłoszone przez, technicznie rzecz biorąc, kilkulatkę, ale ja osobiście nie potrafię traktować poważnie filmu z takimi skokami w logice.
Jeszcze żeby faktycznie scenariusz spełnił w jakiś sposób tę groźbę, lecz nie! Cała historia urywa się grubo przed tym, jak Charlotte jest w stanie zagrozić szerszemu mieszkańcowi Hurricane. Nie wyobrażam sobie również, jak chciałaby to zrobić, biorąc pod uwagę, z jaką łatwością zagrożenie zostaje zażegnane na koniec filmu. Ale to akurat częsta przypadłość horrorów jako gatunku - co taki Michael Myers mógłby zrobić gdyby policja stwierdziła, że go zdejmą, bo jest niebezpieczny? Nie ma się więc co czepiać. Po prostu rzuciło mi się to w oczy, jako że cały film bardzo kulawo buduje zarówno intrygę, jak i napięcie.
Pięć koszmarnych nocy 2 (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Więcej robotów!
Miło natomiast było zobaczyć nowe wersje animatroników, tym razem w wersji metalowej. Nad projektami ponownie pracowało studio Stana Winstona i to widać. Bliżej końca jest taka scena, kiedy nieskończenie irytujący pan Berg (Wayne Knight) czepia się, że metaliczna Chica to po prostu facet w kostiumie, a nie robot. I może tak właśnie faktycznie jest, ale nie zmienia to faktu, że gdyby ktoś powiedział mi, że to prawdziwe roboty, absolutnie nie miałbym problemu z uwierzeniem mu. Mało tego, producenci stwierdzili, że skoro drugi film to i dwa razy więcej robotów i każdy z nich robi robotę. Mamy klasyki z pierwszego filmu, nie do końca pokryte materiałem prototypy oraz te nowe, metalowe. Nie wiem po co zabawkom restauracyjnym podwójne szczęki, ale robią klimat. Na tyle ile mogą, oczywiście, bo przemoc w filmie wciąż jest głównie domniemana - kategoria wiekowa swoje robi.
"Pięć koszmarnych nocy 2" to zlepek odniesień do gry, połączonych klejem w postaci kolosalnej liczby jump scare'ów, z postaciami z pierwszego filmu wrzuconymi w ramach dekoracji. Tak jak pierwszy film, mimo bycia zasadniczo horrorem dla dzieci, mógł się jeszcze jakoś tam podoba, oferując zrozumiałą dla przeciętnego widza fabułę, tak tutaj dostaliśmy zasadniczo zlepek scen. Fajnie było zobaczyć, jak bliżej końca Mike patrzy w monitory, hakuje, zamyka wentylatory i chowa się przed animatronikami niczym w grze, ale prócz wartości sentymentalnej, nie ma to żadnego sensu. Tak jak cały ten film.
Zanim sobie pójdę, chciałbym tylko wspomnieć o tym, że moja opinia jako zwykłego entuzjasty kina nie ma zapewne większego znaczenia, jeśli ktoś jest fanem serii Cawthona. Dawno już nie widziałem tak wielu osób na sali kinowej (prócz pokazów dla prasy), ale sama ilość to nic w porównaniu z ich reakcjami. Dzieciaki dosłownie klaskały i wiwatowały, kiedy na ekran wkraczała lubiana przez nic postać albo działo się coś wybitnie growego. Spójrzmy prawdzie w oczy. To jest film dla fanów gry. Dla nich będzie to dobra zabawa. Dla reszty... Nie.
Atuty
- Odniesienia do gry;
- Skeet Ulrich i Matthew Lillard w jednym filmie;
- Kilka całkiem klimatycznych scen.
Wady
- Jeśli nie znasz gier, to nie poczujesz nawet połowy spełnienia, które odczuwają fani;
- Tona logicznych i scenariuszowych głupot;
- Gdzie tu jest jakaś opowieść?!
"Pięć koszmarnych nocy 2" to więcej robotów, więcej jump scare'ów, ale przy tym również mniej fabuły, mniej sensu i mniej wszystkiego innego. To bardziej część marketingu są szerszej marki, niż samodzielne dzieło... Ale fajnie było ponownie zobaczyć Lillard i Ulricha na jednym ekranie. Chociaż tyle.
Przeczytaj również
Komentarze (4)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych