Co. Za. Radość. (2025) - recenzja, opinia o filmie [Amazon]. Typowe święta
Claire stara się jak może, by jej rodzina miała dobre, przyjemne święta. Sprząta, planuje, ustawia, dba o najmniejszy szczegół. W nagrodę zostaje dosłownie pozostawiona sama w domu, podczas gdy reszta jedzie rodzinnie do kina. Tego już za wiele!
Filmy świąteczne to dosyć specyficzna bestia. Z jednej strony, wszystkie są do siebie podobne - problemy rodzinne i zawodowe wymieszane z komedią, skwitowane uroczym pojednaniem - z drugiej, trudno jakoś mieć im to za złe. Z jednej strony, cały rynek zdominowała dosłownie garść filmów, z "Kevinem samym w domu", "Witaj, Święty Mikołaju" i "Szklaną pułapką" na czele, z drugiej, producenci cały czas próbują stworzyć nowy, nieśmiertelny klasyk i czasami nawet udaje im się zrobić coś, do czego człowiek chce wracać, jak choćby do netflixowego "Klausa", który sześć lat temu absolutnie wparował z buciorami do mojej top dziesiątki najlepszych filmów świątecznych. No dobrze. Ale czym w takim razie jest "Co. Za. Radość."? Kolejnym świetnym filmem świątecznym, czy po prostu następną produkcją z gwiazdką w tle, którą jakoś tam się ogląda, bo wspomaga nas magia świąt?
Pomysł na fabułę "Co. Za. Radość." Jest raczej nieskomplikowany. Sporej wielkości, pełna trudnych osobowości rodzina spotyka się na święta. Przepracowana Claire (Michelle Pfeiffer) stara się wszystkich ugościć, wychodzi z siebie, a nie otrzymuje za to absolutnie żadnego podziękowania. Mąż (Denis Leary) chciałby pomóc, ale zwyczajnie nie umie - został zbudowany z takich, a nie innych klocków i po prostu nie dostrzega problemu. Podobnie ich dzieci. Channing (Felicity Jones) została jakiś czas temu poczytną pisarką i zachowuje się trochę jakby reszta nie zasługiwała na jej uwagę. Taylor (Chloe Grace Moretz) co roku przyjeżdża z nową dziewczyną, której nikomu nie chce się już nawet zapamiętywać. Sammy (Dominic Sessa) rozstał się właśnie z dziewczyną i ma kosmicznie depresyjny nastrój, a Doug (Jason Schwartzman)... Jest nudny.
Co. Za. Radość. (2025) - recenzja, opinia o filmie [Amazon]. Duch minionych świąt
Jeśli widziałeś kiedyś w życiu ze dwa filmy, to od tego momentu możesz sobie już dopowiedzieć, jak film potoczy się dalej. I choć nie wypada abym pisał tutaj, co będzie dalej, to mogę chyba napisać, że cokolwiek wymyśliłeś... Masz najpewniej rację. "Co. Za. Radość." to film tak boleśnie sztampowy, że aż trzeszczy w szwach. Absolutnie każdy jeden wątek jest tu powielonym schematem, postacie nie mają żadnego, wystającego ponad te ramy charakteru, a finał opowieści napisanej przez Chandlera Bakera i reżysera, Michaela Showaltera, jest tak oczywisty i banalny, że nie da się go nie wymyślić na długo przed faktem.
Tak naprawdę, trudno nazwać to co dzieje się w filmie jakąś składną historią. Każdy z członków rodziny przybywa do domu z zestawem własnych problemów, które powoli rozpatrujemy i rozwiązujemy - raz lepiej, raz gorzej. Scenarzyści nie proponują jakiejś jednej ścieżki, jednego meritum, do którego zmierzamy. Trochę jak w nim ukochanym "Witaj, Święty Mikołaju!". Jaka jest więc różnica między tymi dwoma filmami? Myślę, że problemem są postacie i gagi. Klasyk Johna Hughesa wypełniony jest wyrazistymi postaciami i sytuacjami, które bawią do łez, które chcemy powtarzać w głowie raz za razem. Film Showaltera miał potencjał, wypełniają go technicznie rzecz biorąc interesujące postacie, odegrane przez niebanalnej jakości obsadę. Rzecz w tym, że scenariusz nie daje im zbyt wiele ciekawych rzeczy do roboty. Przez większość czasu nudziłem się jak diabli, a chyba jedyna sceną, która szczerze mnie rozbawiła, był gitarowy występ Sammy'ego. Trochę mało, jak na blisko dwugodzinny film.
Co. Za. Radość. (2025) - recenzja, opinia o filmie [Amazon]. Matka sama się wszystkim nie zajmie
W gruncie rzeczy, całym spoiwem filmu, tym jednym elementem, który sprawia, że da się to oglądać, jest Michelle Pfeiffer. Widz od początku czuje jej wewnętrzną walkę, jej potrzebę bycia dostrzeżoną, dzięki czemu, kiedy w końcu decyduje ona, że ma już serdecznie dosyć, jesteśmy tam aby ją zrozumieć, wspieramy ją i pozwalamy sobie śmiać się z jej kompletnego porzucenia jakichkolwiek nadziei i oczekiwań. Zupełnie nieoczekiwanie, do puli interesujących postaci dołącza w drugiej połowie również Channing. Felicity Jones nie jest moją ulubioną aktorką ze względu na fakt, że kompletnie nie kupiłem jej jako głównej bohaterki w "Łotr 1". Uważam, że nie posiada ona energii i prezencji potrzebnej do bycia głównym punktem skupienia scenariusza. Ale już jako postać wspierająca spisuje się bardzo dobrze, czego wyraz daje w dzisiejszym filmie. Serdeczna rozmowa dziewczyn bliżej końca filmu przemyca prawdziwe, łatwe do zrozumienia emocje, które przynajmniej częściowo usprawiedliwiają seans filmu. Szkoda, że nie można było napisać więcej tego typu momentów. Jakkolwiek satysfakcjonująco wypada jeszcze tylko konfrontacja Sammy'ego z byłą dziewczyną, a to i tak raczej szukanie plusów na wyrost z mojej strony.
Zabierając się za tego typu świąteczną produkcję, nie ma co liczyć na ambitnie zrealizowane zdjęcia, światło, montaż czy cokolwiek technicznego. Światło wygląda niemal jak w filmach dla dorosłych - płasko, ale przy tym wyraźnie, żeby absolutnie nie zmuszać niczyich oczu i mózgu do jakiejkolwiek pracy. Nie licz też na jakkolwiek intrygująco zrobione zdjęcia, ciekawe ujęcia, czy zabawny montaż. Student pierwszego roku fizjoterapii dałby radę skleić taki film. Jest tak podstawowo, jak tylko się da, co idealnie współgra ze ścieżką dźwiękową, pełną oczywistych hitów, takich jak "Have yourself a merry little Christmas" czy "Step into Christmas".
Nic tylko narzekam, ale wracając do tego, co pisałem na początku, filmów świątecznych, jeśli ich serce znajduje się na właściwym miejscu, nie da się tak do końca nie lubić. Zwłaszcza w okresie świątecznym. "Co. Za. Radość." jest produkcją tak sztampową, jak to tylko możliwe, lecz dla całej rzeszy ludzi będzie to dokładnie to, czego szukają. Zdecydowanie zbyt dobrzy dla tego materiału aktorzy robią co mogą, by tchnąć ducha w te święta i, na jakimś tam poziomie, nawet im się to udaje. W życiu nie powiem żeby to był dobry film i, że komukolwiek go szczerze polecam, kiedy święta w roku mamy tylko raz, a tyle innych klasyków czeka, aby je sobie odświeżyć, lecz jeśli masz ochotę na zupełnie nowy film świąteczny, to ten absolutnie da się obejrzeć w rodzinnym gronie i nie płakać z tego powodu. Tylko po co...
Atuty
- Michelle Pfeiffer;
- Kilka niezłych gagów.
Wady
- Miałka, pozbawiona świątecznej magii fabuła;
- Nijako zrobione wątki poszczególnych postaci.
"Co. Za. Radość" mógł i powinien był być znacznie lepszym filmem. Mocna obsada i solidny pomysł obiecywały ciekawy kawałek kina, a ostatecznie dostaliśmy tylko coś, co da się oglądać. Szkoda.
Przeczytaj również
Komentarze (0)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych