Taniec młodości (2022)

Taniec młodości (2022) - recenzja, opinia o filmie [Apple TV]. Poszukując swojego miejsca w świecie

Piotrek Kamiński | 30.06.2022, 21:00

Andrew dostaje przez przypadek fuchę - będzie rozkręcał imprezy z okazji Bar Mitzvah znajomych swojego młodszego brata. Na jednej z nich poznaje młodą matkę i jej autystyczną córkę. Natychmiast się z nimi zaprzyjaźnia, lecz czy znajomość ta ma szansę rozwinąć się w coś więcej?

Cooper Raiff ma ledwie 25 lat i już zdążył zrobić dwa udane, naprawdę ciepło przyjęte filmy - dzisiejszy oraz "Shithouse" sprzed dwóch lat. I kiedy piszę "zrobić" mam na myśli dokładnie to. Sam napisał scenariusze, obsadził siebie w głównych rolach i do kompletu w obu przypadkach stanął za kamerą. Gdyby Tommy Wiseau wiedział o jego istnieniu, pewnie zjadałaby go teraz gigantyczna zazdrość. Dzisiejszy "Taniec młodości" debiutował w styczniu na festiwalu filmowym Sundance, gdzie zrobił bardzo pozytywne wrażenie na publiczności. To prosta, oparta przede wszystkim na emocjach historia, jakby żywcem wyciągnięta z lat dziewięćdziesiątych, albo ewentualnie pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Gdyby film ukazał się wtedy, dziś zapewne byłby wspominanym z nostalgią wyciskaczem łez, trochę jak "Szkoła uczuć" z 2002. Obawiam się jednak, że w dzisiejszych czasach pośpiechu, natychmiastowego dostępu do wszystkiego i produkcji ze wszech miar jednorazowego użytku, zapewne utonie w morzu innych, niekoniecznie lepszych produkcji. A szkoda, bo to naprawdę sympatyczny throwback.

Dalsza część tekstu pod wideo

Taniec młodości 2022 recenzja filmu [Apple TV] - Hava nagila!

Andrew i Domino po kryzysowej sytuacji

Andrew (Raiff) wrócił do rodzinnego domu po skończeniu koledżu. Musi zastanowić się nad tym, czego chce od życia, co ze sobą zrobić. Podjął tymczasową pracę, ale nie na tym kończą się jego ambicje. W domu poza mamą (Leslie Mann) i ojczymem (Brad Garrett) czeka na niego również młodszy brat, David (Evan Assante). Chłopaki mają bardzo dobrą relację. Na tyle dobrą, że David zabiera brata jako osobę towarzyszącą na Bar Mitzvę kolegi. Na miejscu starszy brat daje się poznać jako dusza towarzystwa, czym przykuwa uwagę obecnych mamusiek, chcących aby rozkręcił w podobny sposób imprezy ich dzieci. Jemu natomiast w oko wpada przede wszystkim młoda mama imieniem Domino (Dakota Johnson) i jej autystyczna córka, Lola (Vanessa Burghardt). Z początku chciał po prostu zrobić dla nich coś miłego, lecz później ich znajomość ewoluuje z zupełnie innym, mniej altruistycznym kierunku.

Raiff pisze swoich bohaterów w bardzo sprawny, wiarygodny sposób. Nikt nie jest tu doskonały. Zaczynając od Andrew, który mimo całej swojej radości, którą tak sprawnie potrafi zarażać innych, jest również osobą zazdrosną i lubi sobie wypić, nawet w sytuacjach, w których nie jest to dobry pomysł. Jego mama cierpi z powodu pewnej choroby, młodszy brat ma problemy natury sercowej, a Domino, mimo że wyraźnie leci na swojego nowego, młodszego kolegę, jest zaręczona i twierdzi, że szczęśliwie. Obserwowanie jak wszystkie te wyraziste, ale również lekko popsute charaktery się ze sobą mieszają, jak się przyjaźnią, jak kłócą jest istotą całej tej historii. To film o ludziach szukających swojego miejsca w świecie, niepewnych co do przyszłości, zagubionych. Dialogi miejscami brzmią trochę zbyt dramatycznie, jakby wyrwano je z jakiegoś taniego, kioskowego romansidła, ale czy właśnie nie takimi górnolotnymi frazesami operuje młodzież, kiedy jest zakochana? Głowy nie dam, ale wydaje mi się, że też takie głupoty gadałem z 15 lat temu - o bratnich duszach, potrzebie bycia szczęśliwym i tak dalej.

Taniec młodości 2022 recenzja filmu [Apple TV] - Mocna obsada i uniwersalna historia

Wspólne jedzenie lodów

Trzeba natomiast przyznać scenariuszowi, że nie leci w przewidywalne banały. To nie jedna z tych historii, w których na koniec wszystko zwiąże się w jeden, zgrabny finał, zakochani będą razem, a źli wpadną do szamba. W "Tańcu młodości" nie ma czarnych charakterów. Są tylko ludzie, których życia, czy też wyobrażenia na temat życia, niekoniecznie pokrywają się z tymi głównych bohaterów. Aktorzy mieli spore pole do popisu, jako że cały film to niemalże wyłącznie dialogi, przemyślenia, rzadziej jakaś krótka akcja. Dakota Johnson operuje bardzo cichym, ale głębokim, eterycznym wręcz głosem, dzięki czemu sprawia wrażenie interesującej, tajemniczej. Sam pan Raiff nie powala jakoś bardzo jako aktor, choć biorąc pod uwagę że to ledwie drugi jego film, można mu pewne niedociągnięcia warsztatowe wybaczyć. Na pewno wypada bardzo szczerze, w czym pomagają też te jego wielkie, sympatyczne oczy. 

Z młodszego pokolenia na uwagę zasługuje natomiast wcielająca się w Lolę Vanessa Burghardt. W zgodzie z obecnie panującymi trendami rola przypadła aktorce rzeczywiście znajdującej się w spektrum. Było to zdecydowanie ryzykowne zagranie, lecz można spokojnie powiedzieć, że się opłaciło. Lola jest konkretną, nawet jeśli również wycofaną dziewczyną, która z początku nie daje się łatwo oczarować Andrew, choć z biegiem czasu w końcu mięknie. Cała trójka tworzy bardzo zgrany zespół, dzięki czemu znajdujący się niejako poza ich kręgiem - przynajmniej z perspektywy widza – narzeczony Domino, Joseph (Raúl Castillo) automatycznie sprawia wrażenie antagonisty. 

W kwestii audiowizualnej film Raiffa nie powala w żaden konkretny sposób. Ujęcia nie wyróżniają się przesadną pomysłowością, światło jest raczej neutralne, kamera prowadzona jest często z ręki, ale nie stoi za tym raczej żaden głębszy plan. Muzycznie film jest po prostu przyjemny, odpowiedni do tematu, choć do szlagierów jak soundtrack wspomnianej wyżej „Szkoły uczuć” mu daleko. Podobało mi się natomiast w jaki sposób cała historia została pocięta. Kolejne sceny bardzo naturalnie wychodzą jedna z drugiej, obrazując progresję historii, a czasami również obecny stan emocjonalny danej postaci. Całość jest bardzo łatwa do przetrawienia i absolutnie nie czuć, że film trwa prawie dwie godziny. Nie jestem jednak do końca zadowolony z zakończenia. Jasne, Andrew uczy się czegoś o sobie, ale generalnie nie czuć w nim zbytnio finalności. Nie ma się wrażenia, że cały film prowadził do tej konkluzji. Przydałoby się lekko je rozbudować.

„Taniec młodości” jest przedstawicielem kina, po którym widz czuje się po prostu dobrze, z większą przychylnością patrzy na otaczający go świat i ma ochotę posłuchać jakiegoś romantycznego plumkania, kupić żonie, czy dziewczynie jakiś fajny prezent, albo iść w świat i się zakochać. W krajach anglojęzycznych mówią na to „feel good movie”, ale nie jestem pewien, czy mamy polskojęzyczny odpowiednik. Nie jest to raczej materiał na Oskara, ale zarówno pod względem aktorstwa, jak i scenariusza dostarczył mi dwie godziny naprawdę dobrej zabawy, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Zapamiętajcie sobie nazwisko Cooper Raiff – o chłopaku będzie jeszcze głośno. A jeśli zdecydujecie się sprawdzić „Taniec młodości” na Apple TV, to będziecie mogli wtedy powiedzieć, że od zawsze byliście fanami!a

Atuty

  • Lekko ckliwe, ale generalnie dobrze napisane dialogi;
  • Dobry montaż;
  • Sprawnie prowadzona fabuła;
  • Dobrze dobrana obsada.

Wady

  • Raiff jako aktor wypada miejscami odrobinę płasko;
  • Zakończeniu brakuje trochę mocy.

„Taniec młodości” to solidny dramat z elementami komedii i jednocześnie ledwie drugi pełen metraż w karierze Coopera Raiffa. Ciepła historia, solidne dialogi i dobra chemia między całą główną obsadą sprawiają, że 110 minut mija jak z bicza trzasnął, nawet jeśli zakończenie mogłoby być lepsze.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper