Nintendo Switch

Byłem na urlopie i znów doceniłem geniusz Nintendo Switch

Kajetan Węsierski | 25.08.2022, 21:30

Na pewno wielu z Was nie są obce sytuacje, gdy pewne rzeczy docenia się dopiero, jak się je straci. Tak samo jest zresztą z ludźmi, ale my tu dziś nie o tym. Inną kategorią elementów są te, które doceniamy wyłącznie w specyficznych i konkretnych sytuacjach. I to właśnie przy tym chciałbym zostać na potrzeby niniejszego tekstu. Tak się bowiem ciekawie złożyło, że wybrałem się na wakacje i zabrałem ze sobą - znów - Nintendo Switch. 

Słodko-gorzkie czasy 

Dalsza część tekstu pod wideo

Sprzęt od Nintendo kupiłem niedługo po premierze - głównie dla Super Mario Odyssey i The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Prócz dwóch tak znaczących powodów, był jeszcze jeden - zabicie czasu na studiach. Byłem w sytuacji, gdzie każdorazowy dojazd na uczelnię (a także powrót z niej) to blisko godzinka w pociągu, a do tego dochodziła spora liczba okienek w trakcie dnia zająć. Tak zrodził się trzeci argument. 

I oczywiście korzystałem jak świr, choć nie tylko w komunikacji międzymiastowej i pomiędzy wykładami (oraz na nich). Nintendo Switch zawsze był dla mnie: po pierwsze świetną opcją przenośnego grania, a po drugie bramą do świata znakomitych gier od japońskich wydawców, które bez wątpienia wyróżniają się na tle dzisiejszego zalewu fotorealistycznych dzieł AAA (do których oczywiście nic nie mam, a które wręcz ubóstwiam całym sobą). 

Niestety w związku z pandemią, ukończeniem studiów i pracą z domu, dwa powody posiadania Nintendo Switch ograniczyły się wyłącznie do tego drugiego. Po sprzęt sięgałem tylko w chwilach, gdy wychodziły jakieś hity, które mogłem ograć z narzeczoną w kooperacji. Tu Super Mario 3D World + Bowser’s Fury, tam Kirby and the Forgotten Land i tak dalej. Pomiędzy premierami „Pstryczek” zazwyczaj leżał i się kurzył - przynajmniej jeśli chodzi o mnie.

Mobilność to ogromna zaleta

Ostatnio miałem natomiast przyjemność wyjechać na urlop i przypomniałem sobie, że choć gry są tam znakomite, to mobilność jest największą zaletą tego urządzenia. Nie zrozumcie mnie w tym wszystkim źle - zdaję sobie sprawę, że brzmi to jak oczywistość. Wszak nietrudno wydedukować, że gdy ktoś kupuje konsolę hybrydową (lub po prostu przenośną), to właśnie tego oczekuje. W całym tym pędzie łatwo jest o tym jednak zapomnieć. Jak sam się przekonałem, dużo łatwiej, niż bym się spodziewał. 

Tymczasem Nintendo Switch kapitalnie sprawdziło się w formie „umilacza” czasu i towarzysza podczas leżakowania i niektórych wieczorów. Parafrazując klasyka - Switch nie pyta, Switch rozumie. Rozumie, że ma zapewnić szybki zastrzyk dopaminy, błyskawicznie zaserwować możliwość grania i nie straszyć pięćdziesięcioma gigabajtami wymaganej aktualizacji, by choćby wskoczyć do świata gry. 

Muszę tu przyklasnąć projektantom, albowiem kolejny raz przekonałem się, jak dobrze skrojona jest ta konsola właśnie na takie wypadki. Ciśnie się wręcz na klawiaturę stwierdzenie, iż nie można wrzucać tego sprzętu do jednego worka z pełnoprawnymi konsolami. Chciałbym jednak zaznaczyć, iż nie jest to bynajmniej stwierdzenie negatywne. Ot nietypowy komplement, który dobrze oddaje stan rzeczy. 

W pogotowiu…

Mówimy o urządzeniu, które zawsze będzie w pogotowiu. Umila podróż (czy to samochodem, czy samolotem), daje sporo frajdy zwykłemu wypoczynkowi i może być dosłownie zawsze pod ręką. Co więcej - wiele produkcji, które tworzone są właśnie z myślą o tej konsoli, zdaje się również zdawać sprawę z tego, w jaki sposób ma to funkcjonować. Wszędzie jest na przykład opcja szybkiego zapisu, co stanowi wystarczający argument. 

Nie ma żadnego problemu, by konsolkę odpalić na 10 minut, a nie ma też żadnego, by zrobić to na trzygodzinną sesję. W obu tych przypadkach będziemy bawić się dobrze i dostaniemy to, czego w danym momencie szukaliśmy. Osobiście podczas wakacji wreszcie na dłużej wskoczyłem choćby do świata Super Smash Bros. Ultimate i tak samo, jak w przypadku Switcha, tu także zrozumiałem fenomen. 

Co więcej, jest to kapitalny przykład tego, w jaki sposób projektowana jest większość gier na najnowsze urządzenie Nintendo. Dostajemy tu przecież masę trybów, błyskawiczne pojedynki i tryb przygody, który można przechodzić niemal w dowolnej konfiguracji. Dokładnie tego zawsze oczekiwałem od konsol przenośnych i dokładnie to oferuje mi w tym momencie gigant technologiczny z Japonii - zwłaszcza wśród swoich produkcji. 

Reasumując! 

Jak wspomniałem wcześniej, to relacja niejako słodko-gorzka. Nintendo Switch nigdy nie będzie moją podstawową konsolą. Zawsze będzie tą bonusową, a kolejny raz zakocham się w niej dopiero za rok, albo przy okazji dłuższego wypadu, gdzie będzie mnie czekał wyjazd służbowy lub wypoczynkowy. To dla mnie trochę taka „wakacyjna miłość”. Na początku serce zaczyna bić mocno, podczas wyjazdu iskrzy, a potem każdy idzie w swoją stronę. 

Ja do innych sprzętów, a Nintendo Switch na półkę. I zostanie przeze mnie podniesione prawdopodobnie przy okazji kolejnego hitu AAA. Może będzie to w momencie premiery kontynuacji Breath of the Wild? A może w międzyczasie ukaże się jakiś zaskakujący tytuł, który skradnie nasze serca? Nie wiem. Wiem natomiast, że znów przypomniałem sobie o fenomenie samego sprzętu. 

Nie spodziewam się, aby częstotliwość zabawy miała ulec zmianie, ale koniec końców nie uznam tego nigdy za zły zakup - nawet przy okazji intensywnego grania „zaledwie” przez kilka tygodni w roku. Jest to bowiem czas tak jakościowy, przyjemny i satysfakcjonujący, że trudno narzekać. A gdy coś dodaje ten jeden punkcik wartości do wrażeń płynących z urlopu, to nie można mówić złego słowa. W końcu warto zadbać o porządny wypoczynek, nie bacząc na koszta. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper