Call of Duty: Black Ops 7 – recenzja i opinia o grze [PS5, Xbox, PS4, PC]. Prawdziwy chaos
Od dawna czekaliśmy na taki moment. Na rynku wreszcie pojawiło się „nie tylko Call of Duty”, więc zespoły Activision musiały odpowiednio zareagować i zaoferować graczom coś więcej niż bezpieczną kontynuację. Pytanie tylko, czy Call of Duty: Black Ops 7 faktycznie jest dobrym przykładem tej zmiany? Przeczytajcie naszą recenzję.
Nie jest tajemnicą, że najlepszym motywatorem w branży gier jest realna konkurencja. Gdy gracze mają wybór, twórcy nagle zaczynają słuchać odbiorców, testować nowe rozwiązania i wracać do pomysłów, których wcześniej „nie dało się zrealizować”. Call of Duty: Black Ops 7 jest pod tym względem ciekawym przypadkiem, ale grając w najnowszy projekt Treyarch miałem wrażenie, że zespoły Activision nie były gotowe na tak mocne tempo narzucone przez rynek... i zwyczajnie zabrakło im czasu.
Call of Duty: Black Ops 7 oferuje trzy zróżnicowane tryby pełne zawartości, więc tradycyjnie zacząłem od kampanii fabularnej. Spodziewałem się typowego, „przyjemnego prologu” na 5 godzin, który rozkręci się w swoim tempie - a tymczasem od pierwszych minut gra uderzyła mnie chaosem. Ukończenie opowieści ma teraz jednak znacznie większe znaczenie niż wcześniej, więc zacznijmy od podstaw.
Chaos w Call of Duty
Wiele można powiedzieć o fabularnych kampaniach w grach z serii Call of Duty i choć zazwyczaj szeroka publika narzekała na ich krótki czas rozgrywki czy nie do końca angażujące misje, to ostatecznie od pewnego czasu mogliśmy być pewni jednego: to były prawdziwe blockbustery. Akcji, wybuchów i dramatycznych zwrotów filtrujących realizm przez hollywoodzki pryzmat nigdy w tym uniwersum nie brakowało. Jednak recenzowany Call of Duty: Black Ops 7 idzie w zupełnie innym kierunku. To opowieść o chaosie – przepełniona surrealistycznymi wizjami, zaburzoną percepcją, a momentami wręcz abstrakcją, która wywraca oczekiwania do góry nogami.
Akcja opowieści została umiejscowiona w 2035 roku, czyli dokładnie 10 lat po wydarzeniach z Call of Duty: Black Ops 2. Głównym bohaterem ponownie jest David Mason, syn Alexa Masona, który wraz ze swoim oddziałem trafia na ślad nowego zagrożenia - substancji o właściwościach psychoaktywnych, zdolnej zaburzać świadomość i destabilizować procesy poznawcze. Nie chcę wchodzić na terytorium spoilerów, ale już na samym początku cały zespół zostaje wystawiony na działanie toksyny, a od tego momentu zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki, bo granica między rzeczywistością a halucynacją momentami dosłownie zanika.
W Call of Duty: Black Ops 7 nie otrzymujemy spokojnej, prowadzonej linearnie opowieści, którą można naturalnie porównać do poprzednich części. Wspomniana substancja sprawia, że David Mason, Eric Samuels, Mike Harper i Leilana przeżywają koszmary, w których my uczestniczymy – akcja skacze między realnymi lokacjami, odrealnionymi wariantami wydarzeń i alternatywnymi rzeczywistościami. Scenarzyści nie hamują wyobraźni, wprowadzają sceny, które bawią, zaskakują, ale równie często wybijają z rytmu lub wręcz drażnią. Jest tu dużo celowej przesady, dużo surrealizmu i sporo pomysłów, które będą działać tylko jeśli kupisz tę konwencję - jeśli liczyłeś na bardziej „przyziemną” historię, to możesz poczuć się mocno rozczarowany.
Grając w Call of Duty: Black Ops 7 nie miałem nawet przez moment wrażenia, że przechodzę klasyczną kampanię Black Ops. Treyarch wywróciło podstawy konstrukcji do góry nogami: każdą misję można ukończyć w pełnej czteroosobowej kooperacji, przeciwnicy wszędzie mają nad głowami paski zdrowia, a struktura etapów przypomina bardziej kooperacyjne scenariusze PvE niż tradycyjną kampanię. Kampania wymaga stałego połączenia z serwerami Activision - tak, nawet w trybie solo - a utrata internetu po 30-40 minutach misji oznacza powrót na sam początek. Wiem z doświadczenia, jak bardzo potrafi to zaboleć. Sytuację pogarsza fakt, że jeśli gramy samotnie, to poziom trudności nie maleje, nie mamy wsparcia botów, a bohater cały czas wygłasza kwestie dialogowe jakby kierował je do pełnej drużyny... której fizycznie nie ma. To wygląda jak bug, ale podobno jest to celowy wybór projektowy. Trudno zrozumieć tę koncepcję i trudno ją obronić.
End-game w Call of Duty: Black Ops 7?
Wspomniałem wcześniej, dlaczego ukończenie kampanii w Call of Duty: Black Ops 7 ma podwójny sens, i pierwszym powodem jest bez wątpienia wspólna progresja. Teraz niezależnie od wybranego trybu (kampania, multiplayer czy zombie) zdobywamy punkty doświadczenia i odblokowujemy zawartość na jedno, główne konto. Wiem, że nie wszyscy są zadowoleni z takiej centralizacji postępów, ale ja szczerze mówiąc bardzo ją doceniam. Wreszcie mam realną motywację, by poznać fabułę, bo wiem, że później w multi nie zaczynam zupełnie od zera i mogę korzystać z odblokowanego arsenału oraz ulepszeń.
To jednak nie koniec dobrych pomysłów deweloperów, ponieważ recenzowany Call of Duty: Black Ops 7 otrzymał pełnoprawny tryb końcowy. Activision od lat eksperymentowało z tym, jak zachęcić graczy do dalszej zabawy po napisach końcowych... teraz postawiono na PvE. Po ukończeniu kampanii wskakujemy na dużą mapę, w której wypełniamy zestaw prostych, ale dynamicznych misji, rozwijając jednocześnie swoją postać i wyposażenie. Zadania nie są skomplikowane - biegamy od celu do celu, zabezpieczamy punkty, niszczymy wrogie instalacje - ale ma to sens, szczególnie gdy gramy w cztery osoby.
Czasami bronimy strategicznych punktów, innym razem aktywujemy nadajniki, a ostatecznie... powtarzamy tę pętlę dla progresu. Jednocześnie cały czas zbieramy zasoby, szukamy lepszego ekwipunku, odblokowujemy krótkotrwałe umiejętności i staramy się bezpiecznie wydostać z mapy - bo tak, tryb korzysta również z motywu ekstrakcji, który ostatnio cieszy się dużym zainteresowaniem w wielu shooterach. Treyarch dorzuciło tu nawet odrobinę paranormalnej stylistyki, aby utrzymać ton kampanii, ale po szaleństwach, jakie fabuła Call of Duty: Black Ops 7 potrafi zaserwować, nic już nie jest w stanie mnie w tym uniwersum zaskoczyć.
Najciekawszym elementem tego endgame’u jest jednak system ryzyka. Gracz może uciec z mapy wcześniej i zabrać wszystkie zdobyte nagrody, ale im dłużej pozostaje w strefie działań, tym zgarniamy większe profity. Śmierć resetuje cały postęp misji, więc warto rozważnie decydować, czy iść dalej, czy wracać do punktu ewakuacji - zwłaszcza że solo jest tu naprawdę trudno, a gra w zespole zwyczajnie bardziej opłaca się i daje większą satysfakcję.
Szaleństwo w Call of Duty: Black Ops 7
Jeśli miałbym określić fabułę Call of Duty: Black Ops 7 jednym słowem, pewnie wybrałbym „chaos”. Jak jednak najłatwiej opisać rozgrywkę multiplayer? Z jednej strony to gigantyczny tryb z ogromną zawartością, ale zanim przejdziemy do mięsa, trzeba wspomnieć o tym, jak w ogóle się tutaj gra. Twórcy kolejny raz korzystają z założeń systemu omnimovement – wszechkierunkowy wślizg, sprint i możliwość rzucania się „na tygrysa” powracają, ale teraz żołnierze mogą również skakać po ścianach. Już narzekałem na tę mocno rozbudowaną mobilność w trakcie bety i… nadal jest bardzo dynamicznie. Czasami wręcz za bardzo, jednak po kilkunastu godzinach spędzonych w pełnej wersji coraz bardziej przyzwyczajam się do tych „skaczących żołnierzy”. Gracze wykorzystują murki do przeskoków, rzucają się na ziemię, by zdobyć przewagę, i trudno mówić tu o przyziemnej wojnie, której pewnie chciałaby część fanów klasycznego uniwersum Activision.
Mam jednak wrażenie, że deweloperzy faktycznie wsłuchali się w opinie społeczności, bo gameplay jest odrobinę wolniejszy niż w becie. Czy to realna zmiana, czy wrażenie wynikające z oswojenia się z systemem? Trudno powiedzieć, ale jedno jest pewne: time-to-kill został lekko dopracowany. Ja należę do graczy, którzy lubią chwilę powalczyć, wymienić się ogniem, wykonać desperacki unik, i... jest lepiej. Nadal nie mogę mówić o idealnym TTK, jednak jest już trochę lepiej.
Z odrobinę spokojniejszym tempem pojawiło się też lepsze budowanie rytmu pojedynków. W becie często zdarzało mi się, że przeciwnik pojawiał się i znikał w ułamku sekundy - teraz częściej czuję, że mam realną szansę zareagować. To nie tylko kwestia zmian w mobilności, ale też pracy wykonanej przy samych broniach: odrzut, odgłosy, animacje, reakcje celowników - wszystko sprawia wrażenie bardziej spójnego i czytelnego. Karabiny średniego dystansu wreszcie pozwalają kontrolować wymianę i trzymać linię, a nie tylko padać od pierwszego trafienia. Oczywiście snajperki nadal potrafią posłać wroga do piachu jednym czystym strzałem, ale przynajmniej częściej czuję, że walczę, a nie gram w „kto pierwszy zobaczy piksel”.
Wszystko to nabiera kształtu dopiero w połączeniu z nowymi trybami. Spór 20v20 okazał się dla mnie naprawdę pozytywnym zaskoczeniem – 20v20 w końcu nie jest chaotycznym bałaganem, tylko sensowną zabawą w kontrolę punktów i nacieranie większymi zespołami. Z kolei Przeciążenie przywołuje najlepsze momenty ze starszych Black Opsów: dwa oddziały grają wokół jednego, kluczowego celu, a każda sekunda walki ma realne znaczenie. Obie nowości świetnie korzystają z większych, bardziej przemyślanych map.
Deweloperzy odświeżyli także system perków, który tym razem znacznie mocniej wpływa na styl gry. Zestaw specjalizacji faktycznie wymusza świadome podejście do konfiguracji: mogę budować loadout pod agresję, mobilność, kontrolę pola albo wsparcie drużyny. Łączenie umiejętności w ramach jednego profilu daje odczuwalne synergie, ale nie sprowadza rozgrywki do jednej obowiązkowej mety. System jest czytelny, szybki do opanowania i przyjemnie elastyczny – po kilku meczach znajduję konfiguracje, które „czuję” pod palcami i mogę grać dokładnie tak, jak lubię.
Po kilkunastu godzinach czuję jedną rzecz: ten multiplayer jest po prostu... pełniejszy. Nadal szybki, nadal wybuchowy i momentami absurdalnie dynamiczny, ale czasami nawet przyjemny. Widzę lepszą równowagę między ruchem, strzelaniem i projektem map. Jeśli kampania fabularna tonie w chaosie, to PvP w Call of Duty: Black Ops 7 ma znacznie bardziej kontrolowany charakter.
Jest klasyka. Jest zabawa
Jeśli chodzi o same mapy, mam wobec nich bardzo mieszane odczucia - takie typowe „jest dobrze, ale…”. Z jednej strony to naprawdę solidnie przygotowane areny. Widać, że projektanci odrobili lekcję: miejscówki są czytelne, pozwalają błyskawicznie złapać układ linii strzału i bardzo łatwo się w nich odnaleźć. Po kilku minutach wiem już, gdzie można grać agresywnie, gdzie pilnować kąta, a gdzie po prostu wycofać się, żeby nie stracić rytmu. Z drugiej jednak strony... brakuje mi bardziej „przyziemnego” Call of Duty. Mniej neonów, mniej futurystycznych powierzchni, a więcej brudu, kurzu, betonowych korytarzy i takich surowych, klasycznych map, które kiedyś były znakiem rozpoznawczym serii.
Jednocześnie trudno nie zauważyć, że ta stylistyka nie jest przypadkiem - wszystkie mapy są zaprojektowane tak, żeby maksymalnie wykorzystywać system omnimovement. To nie jest tylko trend kilku lokacji; im dłużej grałem, tym mocniej widziałem, jak bardzo cały level design wspiera płynne łączenie ruchów: odbicia od ścian, przeskoki przez murki, ślizgi, rzuty w przód, szybkie zmiany wysokości. Nawet jeśli trafiasz na mapę, która na pierwszy rzut oka wygląda bardziej klasycznie, to wystarczy jeden skaczący przeciwnik albo agresywny slide pod Twoją osłonę, żeby uświadomić sobie, że tutaj mobilność rządzi wszystkim. Areny są skonstruowane pod ruch, dynamikę i nieustanne skracanie dystansu. Z drugiej strony ta nowoczesna filozofia sprawia, że czasami po prostu tęsknię za bardziej klasycznym CoD-em - takim, w którym przewaga wynikała z taktycznej pozycji, sprytu i kontroli przestrzeni, a nie z tego, jak sprawnie odbijesz się od ściany lub wylądujesz po rzucie w przód. To nie jest wada; to kierunek, który jednych zachwyci, a innych, tak jak mnie, zostawi z lekkim niedosytem.
Zwykłe tryby również dają sporo satysfakcji, bo nie próbują na siłę wymyślać serii na nowo. Team Deathmatch czy klasyczna Dominacja działają dokładnie tak, jak powinny - płynnie, szybko i z bardzo wyrazistą dynamiką, w której nawet krótsze mecze potrafią być emocjonujące. To znane fundamenty, bez kombinowania, bez niepotrzebnych ulepszeń, dokładnie w tej formie, jakiej oczekują fani CoD-a. Gdy mam ochotę na bardziej taktyczne starcia, wybieram Dominację, bo tam kontrola punktów faktycznie ma znaczenie, a gdy chcę skupić się wyłącznie na samym strzelaniu i czystej wymianie ognia, wtedy odpalam TDM.
Podobnie wygląda kwestia rozwoju broni, bo także w tym miejscu mamy klasykę, która po prostu działa. Treyarch zachowuje znany system progresji, a cross-progresja nie tyle przyspiesza rozwój, co po prostu pozwala cieszyć się jednym, wspólnym postępem we wszystkich trybach - niezależnie od wybranego wariantu. Kolejne celowniki, uchwyty, lufy, większe magazynki czy stabilizatory faktycznie zmieniają charakter broni i to czuć w rozgrywce. Tu nie ma żadnej rewolucji, ale też żadna rewolucja nie jest potrzebna - system jest sprawdzony, czytelny i w pełni spełnia swoje zadanie. W tym obszarze po prostu jest dobrze.
Najlepsze zombie od lat?
Tryb Zombie w Call of Duty: Black Ops 7 od pierwszych sekund daje jasno do zrozumienia, że mamy do czynienia z jedną z najbardziej dopracowanych i klimatycznych odsłon od wielu lat. Chaos, mrok, ogień i wszechobecne poczucie zagrożenia budują atmosferę, która z miejsca przywołuje najlepsze wspomnienia z klasycznych Black Opsów, ale jednocześnie oferuje coś masywniejszego, nowocześniejszego i bardziej rozbudowanego. Główna mapa, Ashes of the Damned, to olbrzymi, otwarty obszar pełen charakterystycznych stref, skrótów i pobocznych ścieżek, które prowadzą do ukrytych lokacji. Samo przemieszczanie się potrafi wciągnąć, bo każdy fragment terenu kryje nowe zagrożenia, sekrety albo kolejne elementy progresji.
Walka w Black Ops 7 Zombie stoi na bardzo wysokim poziomie. Strzelanie jest intensywne, szybkie i niezwykle satysfakcjonujące - niezależnie od tego, czy przebijasz się przez hordy na bliskim dystansie, czy starasz się czyścić kolejne alejki z większej odległości. Tempo akcji bywa zabójcze: fale wracają błyskawicznie, a ogrom mapy nie oznacza bezpieczeństwa, tylko więcej kierunków, z których zagrożenie może nadejść. W pewnym momencie dosłownie tańczysz z całymi grupami zombiaków, starając się utrzymać rytm, znaleźć miejsce na oddech i jednocześnie zdobyć ulepszenia, które dadzą przewagę na kolejne minuty.
Jednym z ciekawszych elementów jest system pojazdów, który nadaje rozgrywce zupełnie nowy rytm. To nie jest klasyczne „kampienie w jednym kącie” - tutaj gra zachęca do ruchu, zmiany sektorów, szybkich ucieczek i nieustannego analizowania, gdzie najlepiej poprowadzić kolejną trasę. Pojazdy pozwalają błyskawicznie przeskakiwać między dzielnicami, ratować się z opresji albo pomóc drużynie, ale nigdy nie dają pełnego komfortu – nadal czujesz presję i czujesz, że to tryb, w którym aktywność jest nagradzana znacznie mocniej niż bierna obrona.
Największą siłą trybu Zombies w Black Ops 7 jest jednak rozmach. Oprócz ogromnej głównej mapy dostajemy kilka dodatkowych wariantów rozgrywki, które pozwalają grać w stylu, jaki wolisz. Tryb Przetrwanie na mniejszej Vandorn Farm przywołuje ducha klasyki - czysta, gęsta walka o przetrwanie, zero zbędnych rozpraszaczy. Natomiast Klątwa to wariant bez wskazówek z ograniczonym HUD-em i uzbrojeniem – propozycja stworzona dla najbardziej doświadczonych graczy.
Nie będę ukrywał, że wszystko to działa najlepiej w kooperacji. Ten tryb od zawsze był tworzony z myślą o drużynie i w Black Ops 7 to uczucie „razem albo giniesz” zostało podkreślone bardziej niż kiedykolwiek. Wspólne odciąganie hord, koordynacja przy wykonywaniu zadań, taktyczny podział ról i desperackie próby ratowania siebie nawzajem tworzą niezapomniane momenty. Oczywiście solo również można się dobrze bawić... ale wtedy poziom wyzwań potrafi być ekstremalny. W takich sytuacjach pojazd staje się cennym narzędziem, a mapa zmusza cię do nieustannego przemyślenia decyzji: kiedy atakować, kiedy uciekać.
Twórcy jednocześnie nie zapomnieli o dodatkowych atrakcjach. Tryb Operacja Sztywniak 4 w Call of Duty: Black Ops 7 to powrót w najbardziej szalonej, „automatowej” formie. Całość opiera się na intensywnym twin-stick shooterze, rozgrywanym przez ponad 80 poziomów i na ponad 20 unikalnych arenach - od klaustrofobicznych pokojów po ogromne, otwarte pola akcji. Wszystko jest tu szybkie, kolorowe, przerysowane i pełne power-upów, bonusów, sekretów oraz losowych zdarzeń, które potrafią kompletnie wywrócić rundę do góry nogami. Tryb oferuje możliwość przełączenia się między klasyczną kamerą top-down a perspektywą pierwszoosobową - co niesamowicie odświeża rozgrywkę i daje zupełnie inne tempo starć.
Wrażenia są czysto arcade’owe - to nie taktyczny zombie, tylko czysta, niczym nieskrępowana zabawa. Ekran potrafi zamienić się w orgię eksplozji, przeciwników i efektów świetlnych, a gra nagradza agresję, refleks i umiejętność wykorzystania każdego znalezionego power-upa. Operacja Sztywniak 4 kapitalnie sprawdza się w kooperacji: chaos staje się wtedy jeszcze przyjemniejszy, a wspólne przebijanie się przez kolejne areny daje mnóstwo śmiechu i adrenaliny. To świetny dodatek do głównego trybu Zombies - szybka, lekka odskocznia, którą można odpalić na kwadrans albo wsiąknąć na cały wieczór, bo zawsze jest tu coś nowego do zobaczenia lub pobicia własnego rekordu.
Call of Duty: Black Ops 7 to jedna z tych odsłon, w których audiowizualna oprawa potrafi robić świetne wrażenie, ale jednocześnie ma swoje wyraźne „ale”. Z jednej strony to naprawdę imponująca gra: animacje broni są dopracowane, odrzut wygląda naturalnie, a efekty świetlne w potyczkach potrafią momentami wręcz przytłoczyć skalą. Do tego dochodzi kapitalne audio; dźwięk strzałów jest soczysty, wyraźny, wreszcie dobrze słychać różnice między typami broni, a przestrzenność nagrania daje sporą przewagę, jeśli korzystamy z dobrych słuchawek. Z drugiej jednak strony bywa, że gra przesadza z efektami - eksplozje, cząsteczki, wybuchające granaty i neonowe podświetlenia map potrafią zalać ekran, a w tym całym widowisku przeciwnik znika dosłownie w ułamku sekundy.
Czy warto zagrać w Call of Duty: Black Ops 7?
Call of Duty: Black Ops 7 to produkcja, która potrafi pozostawić po sobie skrajne emocje. Kampania fabularna jest największym rozczarowaniem - chaotyczna, przerysowana, momentami kompletnie oderwana od ducha serii. To jedna z tych opowieści, które bardziej męczą niż angażują, a obowiązek ciągłego połączenia z serwerami i brak podstawowych udogodnień tylko pogarszają odbiór.
Dużo lepiej wypada multiplayer - szybki, agresywny i dynamiczny, choć miejscami nadal nieco zbyt chaotyczny. System omnimovement wciąż potrafi przeciążyć pole bitwy, ale jednocześnie daje spektakularne pojedynki i poczucie intensywnego tempa. Strzelanie jest przyjemne, time-to-kill bywa „ok”, a nowe tryby pozwalają poczuć świeżość.
Prawdziwą gwiazdą tegorocznej odsłony jest jednak tryb Zombie. Rozbudowany, klimatyczny i piekielnie dopracowany - dokładnie taki, jakiego oczekują fani. Wariant zachwyca rozmachem, dodatkowe warianty trybu idealnie uzupełniają całość, a Dead Ops Arcade 4 to kapitalna, czysto arcade’owa odskocznia. Jeśli miałbym wskazać powód, dla którego warto sięgnąć po Black Ops 7, to jest to właśnie rozgrywka z truposzami.
Treyarch przestrzelił fabułę, oferuje średni tryb multiplayer i jedynie zombie ratuje cały pakiet.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Call of Duty: Black Ops 7.
Ocena - recenzja gry Call of Duty: Black Ops 7
Atuty
- Fantastyczny, rozbudowany tryb Zombie – najlepszy od wielu lat,
- Nowe tryby dają odczuwalną świeżość,
- Bardzo duża zawartość,
- Wspólna progresja zachęca do gry we wszystkich trybach.
Wady
- Kampania fabularna jest chaotyczna, męcząca i rozczarowująca,
- Brak offline’owych checkpointów w singlu i obowiązek bycia online,
- Omnimovement bywa zbyt chaotyczny i nie każdemu przypadnie do gustu,
- Multiplayer nadal czasem przesadnie szybki i arogancko mobilny,
- Momentami powtarzalne zadania w end-game PvE.
Call of Duty: Black Ops 7 to mieszanka skrajności: fatalna, chaotyczna kampania, momenami dobry multiplayer oraz fenomenalny tryb zombie. Jeśli szukasz mocnej opowieści - odpuść, ale jeśli liczysz na dobrą zabawę z zombie, to mimo wad warto sprawdzić nową odsłonę.
Graliśmy na:
PS5
Przeczytaj również
Komentarze (36)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych