![Jedna bitwa po drugiej (2025) - recenzja filmu [WB]. Terroryści przeciwko Świętemu Mikołajowi](https://pliki.ppe.pl/storage/783f0ab729f359afbe2e/783f0ab729f359afbe2e.jpg)
Jedna bitwa po drugiej (2025) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Terroryści przeciwko Świętemu Mikołajowi
Były terrorysta, czy tam bojownik o wolność, musi ukrywać się z córką w małej mieścinie, ponieważ poluje na nich wojsko. Kiedy mundurowym udaje się trafić na trop, Bob musi poruszyć niebo i ziemię by zapewnić sobie i córce bezpieczeństwo, w obliczu ścigającego ich pułkownika Lockjawa.
Paul Thomas Anderson kręci raczej specyficzne kino, bardziej skupione na emocjach i postaciach, niż na fabule. Takie były jego dwa ostatnie obrazy ("Licorice Pizza" oraz "Nić widmo") i nie inna pod tym względem jest "Jedna bitwa po drugiej". Dostajemy wcale nie tak skomplikowane założenia i stopniowo je realizujemy. Tym jednak, co sprawia, że trwający jakieś 160 minut film nigdy się nie nudzi, są jego bohaterowie!
Cała czwórka postaci wiodących to absolutne unikaty, bezproblemowo ściągający na siebie pełną uwagę widza zawsze, kiedy wchodzą w ukecie. Neurotyczny, cały czas lekko upalony Bob (Leonardo DiCaprio), jego zadziorna, ale i zaradna córka, Willa (Chase Infiniti), sztywny, solidnie popieprzony, odrażający pułkownik Lockjaw (Sean Penn) oraz portorykański, podstarzały instruktor karate, głównie nazywany po prostu" Sensei" (Benicio Del Toro). Jedni z nich stworzeni zostali po to, by ich lubić i im kibicować. Inni żeby ich nienawidzić, ale też trochę ich... Żałować? I cała czwórka poradziła sobie z tym zadaniem śpiewająco. Jedną osobą, którą pewnie wypadałoby też zaliczyć do tej głównej grupy jest niejaka Perfidia Beverly Hills (Teyana Taylor), ale wydaje mi się, że w jej przypadku reżyser i aktorka przesadzili wręcz trochę, bo tak jak rozumiem, że ona ma być dzikim koniem, nie do ujeżdżenia, tak działała mi na nerwy w praktycznie każdej jednej scenie, w której się pojawiła i na koniec jeszcze skwasiła całe zakończenie. Taylor zrobiła kawał dobrej roboty z tą rolą, ale sama postać kompletnie mi nie podeszła.




Jedna bitwa po drugiej (2025) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Ciągły, nieustający stres

Mam wrażenie, że Anderson obejrzał któregoś dnia "Nieoszlifowane diamenty" braci Safdie, po czym stwierdził, że dobre to było i on też chce zrobić coś w podobnym tonie. Co mam przez to na myśli? Otóż, "Jedna bitwa po drugiej" to film o uciekinierach i tak jak pierwszą godzinę Anderson przeznacza na dokładne wytłumaczenie widzowi dlaczego ucieczka jest konieczna, tak kolejne półtorej spędza na nieustannym trzymaniu widza w niepewności, w ciągłym trybie pościgu, z niemalże nigdy nie przestającą grać, podbijającą tętno muzyką w tle. Zaczynamy dostawać paranoi, wierząc, że w każdej chwili coś może się wydarzyć - co doskonale współgra z tematem filmu i umieszcza nas bezpośrednio w głowie Boba.
Bob i Perfidia byli kiedyś członkami grupy terrorystycznej czy tam rewolucyjnej, French 75. Sprzeciwiali się coraz mocniejszej segregacji rasowej Stanów Zjednoczonych, uwalniali ludzi z więzień dla kolorowych, wysadzali w powietrze domy, samochody, źródła prądu. Jednym z ich głównych przeciwników był opowiadający się za czystością rasową Ameryki pułkownik Lockjaw, zawsze depczący im po piętach. Na skutek niefortunnego zbiegu przypadków, muszą pożegnać się ze starym życiem i rozpocząć zupełnie nowe, na zawsze już panicznie bojąc się, że ktoś w końcu po nich przyjdzie. No i oczywiście przychodzi, bo co to byłby za film gdyby nie przyszedł. Pech chciał, że akurat tego dnia Bob znajdował się daleko od córki. Od tego momentu, wszystko co oglądamy to ich desperackie próby ucieczki i odnalezienia siebie nawzajem.
Jedna bitwa po drugiej (2025) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Rasizm wskakuje na nowy poziom

Anderson operuje tu kilkoma interesującymi koncepcjami, które nadają jego filmowi autorski sznyt. Najciekawszą i posiadającą największy wpływ na fabułę, jest wspomniana już segregacja rasowa. Biali władcy USA musieli mieć już dosyć panoszenia się po ich kraju nielegalnych imigrantów, więc postanowili jakoś temu zadziałać - powstały ośrodki do tymczasowego przetrzymywania złapanych, nielegalnych imigrantów, ludzie siedzą niczym w klatkach, zastanawiając się co będzie z nimi dalej. Anderson nie precyzuje kiedy dokładnie film się rozgrywa, kto rządzi obecnie w Białym Domu, ani któż taki doprowadził do obecnego stanu rzeczy. To bardziej ogólna przestroga przed potencjalnym kierunkiem rozwoju kraju, o tyle straszna, że można odnieść wrażenie, że już teraz znajdujemy się o krok od podobnego scenariusza. Z drugiej strony, French 75 wcale nie są aniołkami i w walce o swoje przekonania zrobili bardzo dużo, aby utwierdzić rząd w przekonaniu, że kolorowych trzeba się po prostu pozbyć.
Mam wrażenie, że reżyser z jednej strony chce żebyśmy bali się tego nieustannie eskalującego rasizmu, z drugiej zaś zostawia nas z masą absolutnie niewłaściwych morałów po stronie "tych dobrych". Czy racji należy w takim razie szukać gdzieś pomiędzy nimi? Być może o to właśnie chodziło reżyserowi, choć zakończenie całego filmu wcale tego nie sugeruje. Można spierać się o ekstrema polityczne, jak robią to na co dzień fanatycy w naszym prawdziwym świecie, lecz istnieje szansa, że przegapilibyśmy wtedy masę pięknych, ciekawych obrazów, które z tej sytuacji wynikają. Mi osobiście najbardziej w pamięć wwierciła się nocna scena, podczas której Sensei jedzie powoli pustymi ulicami, dojeżdża do niego jakiś uczeń na deskorolce, chwilę rozmawiają, po czym chłopak na deskorolce odjeżdża w noc w towarzystwie przynajmniej dziesięciu innych skaterów - lokalna, postawiona na potrzebie przynależności i wyrażenia sprzeciwu... Straż sąsiedzka? Komórka rewolucyjna? To i to? W tym dokładnie momencie poczułem coś na wzór solidarności z bohaterami filmu. Po raz pierwszy od początku seansu - ciut późno.
"Jedna bitwa po drugiej" to przede wszystkim świetni DiCaprio i Penn, w rolach tak nieskończenie przeciwległych, że doskonale wręcz asymetrycznych. Jeden przez pół filmu biega w szlafroku i nie może przestać panikować, drugi kompletnie rzeczowo podchodzi nawet do najbardziej prywatnych i intymnych sytuacji. I to właśnie ten balans między ładem i chaosem, powagą i humorem, czarnym i białym budują ten film - ponieważ to właśnie pomiędzy tymi skrajnościami kryje się cała esencja tej historii, to napięcie, które nie odpuszcza niemalże do samych napisów końcowych.
P.S. Tytuł recenzji nie jest totalnie przypadkowym zlepkiem słów, ale o tym najlepiej przekonać się samodzielnie, więc nie ruszałem tematu w samym tekście.
Atuty
- Neurotyczny i paranoiczny DiCaprio;
- Obrzydliwy, jednocześnie twardy jak skała i śliski jak ryba Sean Penn;
- Interesująco poprowadzona, oddolna walka z rządem;
- Dobry balans komizmu i wchodzącego na głowę napięcia;
- Regularnie, acz nie za często, raczy widzów pięknie skrojonymi kadrami.
Wady
- Cała postać Perfidii i jej wpływ na zakończenie filmu;
- W paru momentach, skrajnie różne tony opowieści nie zgrywają się ze sobą za dobrze;
- Masa postaci i wątków, których jedynym zadaniem jest pchnięcie fabuły do przodu, po czym można o nich zapomnieć.
"Jedna bitwa po drugiej" to prosta, za długa historia, wiedziona niesamowitymi kreacjami aktorskimi głównej obsady. Kino stresujące, w bardzo dobrym tego słowa znaczeniu.
Przeczytaj również






Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych