Urojenie (2024)

Urojenie (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Kiedy zmyślony przyjaciel nie do końca jest zmyślony

Piotrek Kamiński | 17.03, 20:00

Jessica i jej nowa, patchworkowa rodzina wprowadzają się do jej dawnego domu, aby zacząć wspólne życie. Jej młodsza pasierbica szybko znajduje w piwnicy pluszowego misia, który "przedstawia się jej" jako Chauncey. A może ten cudzysłów wcale nie był jednak potrzebny? 

Jeff Wadlow, reżyser i scenarzysta dzisiejszego filmu, ma już na koncie kilka "klasyków", które wyraźnie wskazują na ogólny poziom jego pracy. Spod jego ręki wyszły hity w stylu "Klątwa Bridge Hollow", "Prawda czy wyzwanie" i "Wspomnienia płatnego zabójcy". Przyznam jednak, że akurat ten ostatni, głupkowatą komedię z Kevinem Jamesem, nawet lubię. Drugiego "Kick-Assa" do jakiegoś tam stopnia też, choć tu nie jestem pewien, czy reżyser nie jechał trochę na dobrej woli zbudowanej oryginałem Matthew Vaughna. Jego debiut, slasher z twistem, pod tytułem "Kłamstwo" naprawdę mi się podobał jakoś w okolicach swojej premiery w 2005 roku. Na wszelki wypadek wolę jednak do niego nie wracać - jedną z ważniejszych ról grał tam John Bon Jovi...

Dalsza część tekstu pod wideo

I ten dzisiejszy film to jest właśnie taki mikrokosmos całej dotychczasowej twórczości pana Wadlowa. Głupi pomysł na film, w połączeniu z paroma ciekawymi koncepcjami, rozwalonym na wszystkie strony klimatem i aktorstwem pozbawionym jakiejkolwiek subtelności. To nie miał prawa być dobry film. Ale mógł za to być lekką, niewymagającą rozrywką i tak jak kilka patentów naprawdę przypadło mi do gustu, tak ostatecznie bardziej mnie to "Urojenie " zmęczyło, niż przestraszyło czy rozbawiło.

Urojenie (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Ponoć w Stanach każde dziecko ma urojonego przyjaciela...

Podwieczorek

Jessica (DeWanda Wise) musiała wyprowadzić się z rodzinnego domu, kiedy jej tata trafił do szpitala psychiatrycznego, w którym ma spędzić resztę swoich dni. Teraz, po latach, powraca do tych samych czterech ścian z nową rodziną - mężem, Maxem (Tom Payne) i jego dwoma córkami z poprzedniego małżeństwa, starszą Taylor (Taegen Burns) i młodszą Alice (Pyper Braun). Jessica stara się zdobyć względy pasierbic, lecz nie będzie to takie proste, jako że dziewczyny wciąż nie pogodziły się z tym, co spotkało ich mamę. Alice na przykład znajduje starego misia Jessici, który staje się jej towarzyszem zabaw, który, według niej, kocha ją i za nic nie da jej skrzywdzić. To bardzo naturalny mechanizm obronny w podobnych sytuacjach. Tak przynajmniej mówią specjaliści, ale Chauncey sprawia wrażenie jakby naprawdę był żywą, prawdziwą istotą.

Piszę to trochę jakby sytuacja z misiem nie była jasna i przejrzysta, ale tak naprawdę to jest. Reżyser bardzo szybko pokazuje widzowi "ducha" za nim stojącego, więc wszystko od początku jest jasne i klarowne. Najzabawniejsze, że gdzieś w okolicach połowy filmu Wadlow próbuje zrzucić nam na głowy związany z misiem zwrot akcji, który zapewne miał sprawić, że przejdzie nam po karku dreszczyk podekscytowania. Problem w tym, że... Jest on zupełnie i kompletnie nieistotny dla reszty opowieści. Psia mać, mogę ci go nawet napisać tu i teraz i absolutnie niczego nie stracisz. Gotów? Jedziemy: tylko Alice i Jessica widzą Chaunceya. Creepy? Może trochę tak. Czy cokolwiek zmienia? No nie, bo my jako widzowie i tak wiemy, że on tam jest, że to nie żadna projekcja, wytwór wyobraźni, czy choroba psychiczna. I nie jest to nawet jedyny raz, kiedy zaproponowany scenariusz nie ma sensu. Bliżej początku filmu Taylor robi sobie sweet focię na Instagrama, na której zauważa starszą panią (Betty Buckley), stojącą na jej trawniku, tuż przy chodniku, spoglądającą w stronę jej okna. Tak nią ten fakt wstrząsnął, że zbiega w panice na dół, szukać tej podłej podglądaczki. Myślałem, że może zobaczyła ducha czy coś, ale nie! Po prostu tak nią poruszył fakt, że sąsiadka przyszła się przywitać. Najwyraźniej reżyser nie wiedział jak inaczej wyciągnąć ją przed dom, żeby mogła poznać się z sąsiadem, Liamem (Matthew Sato).

Urojenie (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Marne aktorstwo zabija kilka niezłych pomysłów

Rozmowy z przyjaciółmi

Aktorsko film w ogóle jest mierny. Reżyser wymyślił sobie, że miś będzie mówił tym samym głosem, co Alice i tak jak od czasu do czasu jest to nawet dziwne i klimatyczne, tak zazwyczaj wypada po prostu słabo. Co ciekawe - jako demoniczny pluszak wypada ona zwykle dużo bardziej przekonująco, niż jako zwykła dziewczynka. Mała Braun jest niezaprzeczalnie bardzo sympatycznym dzieckiem, ale aktorsko nie powala i nieodpowiedzialnym było aż tyle od niej wymagać. Z drugiej strony, prawie nikt w tym filmie nie wypada jakkolwiek dobrze. Jessica i jej mąż nie mają absolutnie żadnej chemii, skretyniały Liam, który próbuje dobrać się do Taylor, na dzień dobry wyzywa jej siostrę od świrów i ogólnie zachowuje się jakby nie miał mózgu. Jedynie relacja Jessica i Taylor jest zagrana jakkolwiek sensownie i dzięki nim ten finałowy akt filmu jakoś tam leci.

No dobra, przesadzam. Tak naprawdę trzeci akt podobał mi się zdecydowanie najbardziej w całym filmie. Ma w sobie coś z Lewisa Carrolla (wątpię aby imię "Alice" zostało wybrane przypadkiem) i to w taki raczej niezbyt horrorowy sposób, ale dzięki temu reżyser i jego operator, James McMillan, mogli puścić wodze fantazji i przygotować kilka ciekawych wizualnie ujęć, bawiąc się kolorami, percepcją, wykorzystując montaż, aby w kreatywny sposób namieszać nam trochę w głowach. Przyznam, że nawet dałem się im nabrać na jeden trik. Oczywiście nie oznacza to, że cały trzeci akt staje się nagle doskonały. Ścigający dziewczyny oprawca jest w najlepszym wypadku zabawny, w najgorszym przywodząc na myśl "Gęsią skórkę" z lat dziewięćdziesiątych albo mutanty z drugich "Żółwi ninja". Ciekawa koncepcyjnie lokalizacja jest zupełnie niewykorzystana, mała, klaustrofobiczna wręcz. Trzeba jednak przyznać, że przynajmniej w tym miejscu widać, że twórcy się postarali. Zupełnie jakby to właśnie ten finał był oryginalnym pomysłem, do którego Wadlow na szybko dopisał tylko resztę historii, nie przejmując się zbytnio jej jakością.

"Urojenie" ma jeden, ale za to gigantyczny problem. Nie jest straszne. Tak zupełnie. Złowrogiemu misiowi udaje się posłać do piachu aż jedną osobę, poza tym jedynie siedząc i wygrywając swoją melodyjkę. Wadlow próbuje budować klimat pokazując sylwetkę Chaunceya pod kocykiem albo ten jego sznurek ginący gdzieś za kadrem, ale to wciąż jest po prostu nieruchomy, pluszowy miś - czego tu się bać? To ten sam problem, przez który nigdy nie wciągnąłem się w Chucky'ego i inne, jemu podobne postacie. Nieudany pomysł, nieudany film, nawet jeśli pojedyncze pomysły były ciekawe. Szkoda, bo gdyby nie było to takie dosłowne, to dało się z tego konceptu wykręcić sensowny film.

Atuty

  • Kilka ciekawych pomysłów w trzecim akcie;
  • Wise i Burns wypadają całkiem nieźle jako macocha i pasierbica.

Wady

  • Okropnie napisany scenariusz;
  • Większość aktorów w najlepszym wypadku znośna, bez jakiejkolwiek chemii;
  • Nie straszy;
  • Postacie zachowują się skrajnie nielogicznie, byle przepchnąć fabułę do przodu;
  • Ten "misiek" sprzed trzech dekad.

"Urojenie" jest horrorem głównie z nazwy. Ani to straszne ani wciągające. Scenariusz razi głupotami, aktorsko nie ma o czym rozmawiać i tylko pojedyncze pomysły robią jakkolwiek pozytywne wrażenie. Nie polecam.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper