Pinokio (2022)

Pinokio (2022) – recenzja, opinia o filmie [Disney]. Chciałby być prawdziwym filmem

Piotrek Kamiński | 08.09.2022, 21:00

Stary zegarmistrz zażyczył sobie aby zrobiona przez niego kukiełka ożyła, a jego życzenie się spełniło. Teraz musi dbać o sosnowego chłopczyka i chronić go przed niebezpieczeństwami otwartego świata, takimi jak gadające lisy, niegodziwi kukiełkarze, magiczne wyspy i gigantyczne wieloryby. Ciężka sprawa. Na szczęście ma do pomocy świerszcza robiącego za sumienie chłopca...

Oryginalny „Pinokio” był drugim filmem animowanym studia Walta Disneya, produkcją ze wszech stron bardziej ambitną od swojego poprzednika – pełną pięknych teł, postaci, piosenek. I był też gigantyczną klapą finansową. Mało brakowało, a studio musiałoby zamknąć się zanim zdążyło dobrze rozwinąć skrzydła w pełnym metrażu. W tym samym roku stworzyli też mocno eksperymentalną „Fantazję”, kolejny finansowy niewypał. To dlatego już „Dumbo” zrobiony był wyraźnie tańszymi metodami – był króciutki, tła nie były aż tak wypełnione detalami, a do ich malowania użyto akwareli, postacie ludzkie to tylko cienie w dosłownie jednej scenie. Tak naprawdę publiczność pokochała „Pinokia” dopiero kiedy skończyła się wojna i film został ponownie wpuszczony do kin na całym świecie. Jego płynna animacja i piękne tła bronią się po dziś dzień, a odkąd Disney wystartował ze swoją platformą streamingową, obejrzenie go jest tak proste, jak nigdy. Po co więc było robić remake live-action?

Dalsza część tekstu pod wideo

Pinokio (2022) – recenzja filmu [Disney]. Mocno nierówna obsada

Pinokio ożywa

Tom Hanks gra Dżepetta, starego, samotnego zegarmistrza, mieszkającego gdzieś we Włoszech ze swoim kotem Figaro i rybką Cleo. Z tęsknoty za zmarłymi żoną i synkiem struga sobie kukiełkę, której daje na imię Pinokio. Zauważywszy spadającą gwiazdę wypowiada życzenie – chciałby aby Pinokio był prawdziwym chłopcem. Lalka ożywa więc, a będący świadkiem jej „narodzin” świerszcz zostaje mianowany jej sumieniem. Historia znana od lat, wiadomo.

Nie wiem jak to możliwe, że casting tak idealny jak Tom Hanks w roli Dżepetta okazał się niewypałem, ale takie są fakty. Jako stary wariat jeszcze by przeszedł, ale raczej nie taki był zamysł reżysera, Roberta Zemeckisa. Mówi w strasznie dziwny sposób, wybałusza oczy, jakby był parodią ze skeczu SNL, a nie właściwą postacią we właściwym filmie. Może ma to jakiś związek z faktem, że niemalże przez cały film gra sam do siebie, bo otaczają go jedynie postacie CGI, jak Pinokio, czy Świerszcz? Bodajże w tylko jednej scenie, zaraz na samym początku filmu, do jego zakładu wchodzi mężczyzna z krwi i kości, ale i ta scena jest jakaś taka... amatorska. Klient ma nieziemsko irytujący, podkręcony do granic absurdu akcent, mówi jakby był w teatrze, a po minucie wychodzi i tyle go było.

W pozostałych rolach zobaczymy i usłyszymy jeszcze kilka znanych nazwisk. Wróżkę gra Cynthia Erivo, którą widzowie kojarzyć mogą na przykład z serialu HBO „Outsider”. Specyficzny to casting. Wszyscy inni zostali dobrani i ucharakteryzowani tak, aby jak najbardziej przypominać postacie z animacji, a ona jedna wygląda zupełnie inaczej. Chociaż nie, kłamię. Luke Evans też nie wygląda jak gruby woźnica z oryginału. Został przerobiony na znacznie wyraźniej złego i zepsutego, co krzywdzi jedynie film, bo jakim cudem ktokolwiek byłby na tyle naiwny, aby wsiąść z kimś takim do wozu. Spłyca to morał i wartość edukacyjną filmu. Głosem Pinokia został Benjamin Evan Einsworth z „Nawiedzonego dworu w Bly”, a Joseph Gordon-Levitt jest zaskakująco świetnym Świerszczem.

Pinokio (2022) – recenzja filmu [Disney]. Nieudane „usprawnienie” oryginału

Pinokio na kajcie płynie po tatę

Jak ze wszystkimi swoimi remake'ami live-action, tak i tutaj Disney nie mógł się powstrzymać aby nie rozbudować trochę historii w paru miejscach, pozmieniać parę detali. I tak oto nasz drewniany chłopiec w drodze do szkoły na dzień dobry trafia na wielką, końską kupę, której z wielkim zainteresowaniem się przygląda i zastanawia czym też ona jest. Stolec ten jest piękną metaforą całego filmu – ładnie wykonane CGI, pełne detali, z dobrą fakturą, ale jednak wciąż gówno. Dalej wcale nie jest lepiej. U Strombolego (Giuseppe Battiston) pracuje teraz młoda dziewczynka z drewnianą nogą, która w bardzo dobitny sposób informuje widzów, że drewniane ciało wcale nie jest gorsze, czy mniej prawdziwe. Poza tym mogłaby równie dobrze nie istnieć, bo i tak nie wnosi do filmu nic więcej, a jedynie zostawia widza z pytaniem co taki sympatyczny dzieciak robi z takim oblechem, jak Stromboli. Natomiast sam Pinokio jest tym razem znacznie bardziej ogarnięty – nie chce łobuzować na wyspie, nie pije i nie pali, jest znacznie bardziej nieufny. Właściwie od początku do końca jest tą samą, bardzo dobrą, choć trochę naiwną postacią. Raz jeszcze psuje to całe przesłanie filmu. No i dlaczego w tej wersji dostał w ogóle ośle uszy i ogon? Nie ma to żadnego sensu. Tak samo jak mgliste demony pakujące osły na statek i panowie Lis i Kot będący JEDYNYMI nieludzkimi postaciami w całym mieście. O zakończeniu wolę nawet nie zaczynać.

Muzycznie film raz za razem wraca do nieśmiertelnego „When you wish upon a star”, które wciąż ma tę samą moc, co dawniej. Usłyszymy też całkiem zgrabną wersję „I've got no strings” i zupełnie nowy utwór w wykonaniu wspomnianej już dziewczynki, który jednak zupełnie nie pasuje do reszty filmu – jest zdecydowanie zbyt nowoczesny, szybki i... latynoski. Uparte unowocześnianie historii jest tu zresztą dosyć częste, że wspomnę jeszcze choćby o momencie, w którym pan Lis mówi, że Pinokio powinien zostać influenserem. Serio. Zapewne miało wyjść zabawnie. Tak samo pierwsza i jedyna rozmowa Wróżki i Pinokia. Wszystkie te „ulepszenia” scenariusza sprawiają tylko, że film staje się gorszy. Nie ma nawet jednej nowej sceny, która faktycznie poprawiałaby cokolwiek względem oryginału.

„Pinokio” dumnie kontynuuje trend wypuszczania nieskończenie gorszych od oryginału wersji live-action klasycznych bajek Disneya. Kompletnie nie rozumiem po co tak niszczyć sobie latami wypracowywaną reputację. Jako samodzielny film nie jest to jakoś bardzo zła propozycja, choć wprowadzone zmiany niezaprzeczalnie działają na jego szkodę, ale biorąc pod uwagę, że jest to remake i tak już świetnej i równie łatwo dostępnej animacji, „Pinokio” Zemeckisa jawi się jako kolejne nieporozumienie i strata czasu. Nie polecam. Po wpisaniu tytułu w wyszukiwarce aplikacji tuż obok pojawi się oryginał – lepszy pod każdym jednym względem. Wybór powinien być oczywisty.

Atuty

  • Żywe kolory i wciąż piękne, klasyczne utwory;
  • Kilka ładnych lokacji;
  • Gordon-Levitt robi robotę jako Świerszcz.

Wady

  • Miejscami wygląda niesamowicie sztucznie;
  • Okropne, psujące cały film zmiany i nowości;
  • Dziwny, kiepski Hanks;
  • Nowa piosenka nie pasuje do reszty filmu;
  • Dwie godziny to za dużo na Pinokia;
  • Sporo nieśmiesznych żartów;
  • To po prostu gorsza wersja tego samego filmu.

„Pinokio” to kolejny remake live-action, który nie ma nawet startu do animowanego oryginału. CGI miejscami wygląda bardzo kiepsko, wprowadzone zmiany krzywdzą tylko całą historię i ciężko o jeden dobry powód dla którego ktokolwiek miałby chcieć wybrać tę wersję, a nie oryginał.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper