thymesia

Thymesia - recenzja i opina o grze [PS5, XSX, PC]. Plaga inspiracji

Krzysztof Grabarczyk | 27.08.2022, 16:11

Debiuty są najtrudniejsze. Ważny jest dobór odpowiedniej koncepcji, niekoniecznie sfery wizualnej. Kluczowym zdaje się wybór odpowiedniego gatunku, względnie popularnego, któremu przez lata udało się wyjść z rynkowej niszy. Dzięki magikom z From Software. Thymesia, debiutancki projekt OverBorder studio, pod wydawniczym patronatem Team17 (genialne Blasphemous) trafiła do sprzedaży. Grę możecie zakupić tradycyjnie w plastikowej oprawie, lub cyfrowo.

Niezależnie od preferencji, szykujcie się na zmagania w czasach plagi niegdyś alchemicznego królestwa. Będzie dużo wspomnień, pofragmentowanej historii pozszywanej zapiskami o upadku tej krainy, oczywistych zapożyczeń od wielkich gatunku Souls-like, przeładowanych mocą bossach, betonowej wydajności i ostateczny werdykt. Thymesia ma pewne szanse na początek nowej marki w czasach rosnącej popularności warsztatu From Sotware, ponieważ stamtąd zabiera wszystkie narzędzia by zapewnić odbiorcy wyzwanie oraz przyjemną eksplorację. Zapraszam do recenzji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Thymesia nie pozwoli Ci się obronić

undefined

Corvus, bohater tej opowieści jest kolejnyn, choć nieprzypadkowym trybem na tle historii. Opowieść prezentuje moment załamania królestwa pod naporem tajemniczej zarazy. Styl narracji to spopularyzowany dzięki grom Soulsborne, tzw. environmental storytelling. Na czym dokładnie polega ów termin? W wolnym tłumaczeniu, technika przekazywania informacji o świecie gry z wyłączeniem przerywników filmowych czy cut-scenek, lecz za sprawą opisów świata przedstawionego, głównie w treści odnajdywanych notek, czy także opisów przedmiotów. Starczy terminologii, przejdźmy do samej Thymesii. Ręcznie szkicowane intro oferuje jedynie podgląd tego co się wydarzyło. Resztę ujrzymy na własne oczy. Średniowieczne ulice stały się ludzką mogiłą, wszechobecna zaraza ubiera miasta stosem trupów.

Gra przywita Was obowiązkowym tutorialem, przeprowadzonym w stylu Miyazakiego. Garstka przeciwników do ubicia, jeden rycerz, to chwila by zapoznać się z mechaniką walki. Thymesię polubią fanatycy Sekiro: Shadows Die Twice oraz Bloodborne, ponieważ tytuł jest ich takim, nieślubnym dzieckiem, bo do szczęscią brakuje jedynie loga From Software podczas uruchomienia produkcji. OverBorder Studio całkowicie porzucili schemat obrony na rzecz parowania, uników oraz ciągłej presji wywieranej na przeciwnikach. Tak, Thymesia zdecydowanie promuje ofensywę, zachęca gracza do agresji. Nie żużywa paska wytrzymałości, gdyż go tam nie uświadczycie. To element podpatrzony z Sekiro, natomiast setting uderza w Yharnamską architekturę z Bloodborne, chociaż to jeszcze nie ten poziom. Twórców gry czeka pod kątem sporo nauki.

Thymesia uczy się od Sekiro

undefined

Recenzowana Thymesia zatem w pierwszej kolejności koncentruje się na agresywnej walce, kolejnych wrogach do ubicia, choć wydaje się, że nie jest dużym wyzwaniem. Corvus cierpiący na ciężki przypadek amnezji, po starciu z przepotężnym rycerzem (końcówka wprowadzenia do gry) trafi do odpowiednika Nexusa, gdzie spotka nową przyjaciółkę. Ta poprowadzi go przez ciąg wspomnień, by odnaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące trawiącej królestwo plagi. Wspomnienia to kolejne poziomy, rozlokowane w różnych przedziałach czasowych, na chwilę przed eskalacją zarazy.

Rozpoczynając przeprawę, Corvus został uzbrojony w dwa oręża - sztylet do parowania oraz dłuższe ostrze do zadawania obrażeń. Parowanie wymaga matematycznej dokładności rodem z Sekiro. Inaczej zbijemy atak toporników, inaczej włóczni czy noży. Największym wyzwaniem są oponenci wyposażeni w ten drugi rodzaj broni, najczęściej rycerze. Warto stosować uniki. Pewną nowością jest podwójny pasek zdrowia wrogów. Biały i zielony, adekwatnie od odporności oraz otwartej rany. By zadawać skuteczne ciosy, Corvus posiada pazury, które ładujemy tuż przed wyprowadzeniem ataku, jednocześnie absorbując moc dzierżonej broni przez dany typ wroga.

Moc aktywujemy trójkątem (PS4/PS5). W grze znajdziemy kilka rodzajów tzw. broni plagi, dzięki takiej absorpcji. Zdobywane w ten sposób widma broni jesteśmy w stanie ulepszać dzięki zdobywanym shardom. Te upuszczają potężniejsi oponenci, więc to dodatkowa motywacja by się pojedynkować. Thymesia jest najmłodszym przedstawicielem souls-like, więc zamiast ognisk, pojawiają się krzesła. Tradycyjnie uzupełnimy tutaj przedmioty lecznicze, wykorzystamy zdobytą esencję wspomnień (zamiast dusz/łaski) w celach rozwojowych, wzmocnimy potiony, odblokujemy nowe umiejętności. Corvus dostał całkiem sporo gałęzi do rozwijania, co dziwi, z uwagi na dość krótki czas gry w gatunkowym standardzie. Thymesia nie pozwoli Ci się bronić. Parujesz, napierasz, unikasz, atakujesz, wygrywasz lub przegrywasz. Walki ze zwykłymi poplecznikami nie są skomplikowane. Danie główne dopiero nadejdzie.

Thymesia bossami stoi i nie tylko

undefined

W recenzowanej grze, konstrukcja poziomów to oczywista inspiracja Soulsami, z wizualnym ukłonem w stronę Bloodborne. Królestwo nierzadko kopiuje genialny artstyle Yharnam, lecz Thymesia nie ukrywa skąd pochodzi. To zachowawczy projekt, bez zamiaru konkurencji z czymkolwiek wykutym w kuźni From Software. Czy jest zwykłą kopią? Nazwałbym grę udanym plonem inspiracji, raczej plagą. Mroczne zaułki, uliczne lampy, palące się stosy trupów, okupujący dany teren wrogowie z szaleńcznym popędem zabijania. Część z nich ma na plecach narośl, niczym w The Last of Us. Przy czym nie są to sekcje rozległe. Trafimy na zablokowane przejścia, które poźniej otworzymy od drugiej strony, tworząc niezbędne skróty. Na ścianach wiszą przybite gwoździem zapiski o metodach walki z zarazą. W tym miejscu muszę się jednak przyczepić do lore, czyli niezbędnika każdej gry souls-like.

Thymesia to zlepek często bezużytecznych informacji, najczęściej wyliczanek dotyczących raportowania rozwoju plagi. Myślę, że dałoby się napisać tego więcej, w lepszej narracji, za dużo tutaj formalizowania, zbyt mało osobistych historii. Zapomnijcie również o polskiej wersji językowej, co dla niektórych zapewne stanowi na niekorzyść gry. Tytuł na chwilę obecną, nie posiada również voice-actingu. Posiada za to potężne, naprawdę potężne wyzwanie w postaci bossów, tych fabularnych. W trakcie wędrówki nie spotykamy ich zbyt wielu, lecz zapamiętamy na długo każdego z nich. Wystarczy ruszyć naprzeciw pierwszemu. Odziany w gustowny kapelusz, o dżentelmeńskiej aparycji przypomniał mi naukę ciosów Pani Motyl z Sekiro. Starcie miało podobny przebieg, więc byłem zobligowany do przyuczenia się każdego łańcucha ataków. Zwycięstwo przyszło z trudem, lecz czekała jeszcze trudniejsza, druga faza. Starcie z bossem w Thymesii to zawsze dwie fazy, łącznie cztery paski życia do zbicia. Czas antenowy rozbito na dziesięć godzin, lecz połowę zarezerwujcie na głównych bossów. Finał niebezpiecznie zbliżył się do poziomu starcie z Isshinem, Świętym Miecza, ostatnim przeciwników w Sekiro. Piszę to z pokerowym wyrazem twarzy.

Thymesia promuje agresję

undefined

W recenzowanej Thymesii oprawa ma drugorzędne znaczenie. Z takim podejściem zgodzi się każdy entuzjasta souls-like, ponieważ gatunek rzadko stoi piorunującą oprawą. Na pierwszej linii stoi grywalność, implementacja mechanik, projekty postaci oraz świata, narracja środowiskowa, o której wspominałem na wejściu recenzji. Thymesia względnie radzi sobie z tymi wytycznymi, chociaż nie czyni tego w autorski sposób. To zlepek gatunkowych rozwiązań, które w przybliżeniu tworzą dobre wrażenie. Strona techniczna jest poprawna, na pochwałę zasługuje betonowa wydajność. Tytuł przetestowałem na PS5, gdzie framerate nie spada poniżej wartości 60 klatek na sekundę. Jedynie pierwsze sekundy po wczytaniu zapisanej rozgrywki powodują chrupnięcia co zapewne wynika z ładowania całego poziomu w pamięci.

Oprawa stoi na dobrym poziomie, nie jest to oczywiście Demon's Souls od BluePoint Games, lecz całokształt się broni. Miejmy na uwadze, że Thymesia to projekt o mniejszej skali, z budżetem ledwo spinającym klamry AA. Komu zatem polecić ten produkt? Z jednej strony, po obszernym Elden Ring otrzymujemy kameralną propozycję w standardzie souls-like. Z drugiej, Thymesia nie wnosi tutaj nic nowego poza nazwą. W sezonie ogórkowym, lepszej gry nie znajdziecie. Całościowo broni się wykonaniem i rozgrywką, jednocześnie promując agresję rodem z Bloodborne oraz Sekiro.

Atuty

  • Świat
  • Mechanika
  • Wyzwanie w postaci bossów
  • Ścieżka dźwiękowa

Wady

  • Mnogość zapożyczeń
  • Krótka
  • Niespójna historia

Thymesia stanowi wariację każdego tytułu From Software. Nie wnosi rewolucji, nie jest nawet ewolucją. To kolejna propozycja w standardzie gatunku. Fani souls-like będą jednak zadowoleni.

7,0
Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper