Deadlight: Director's Cut - recenzja gry

Deadlight: Director's Cut - recenzja gry

Michał Włodarczyk | 29.06.2016, 11:03

Co powinien zrobić deweloper w sytuacji, gdy produkcja gry ciągnie się w nieskończoność, a zainteresowanie stracił już nawet sam wydawca? Na "ciekawy" pomysł wpadł hiszpański producent, Tequila Works, który zamiast skupić się na tym, by intrygujące Rime w końcu ujrzało światło dzienne, postanowił zaproponować graczom remaster czteroletniej pozycji z dystrybucji cyfrowej...

Od premiery PlayStation 4 oraz Xboksa One na rynku ukazało się wiele zremasterowanych gier sprzed lat, jednak w 99% przypadków odgrzewane kotlety nie miały wpływu na tempo prac zespołów, dłubiących nad świeżymi projektami. Deadlight: Director's Cut, czyli odnowione i kompletne wydanie małego cyfrowego przeboju z X360/PC, stanowi wyjątek. Jako że prace nad Rime, zaprezentowanym po raz pierwszy na gamescomie 2013, przebiegają w ślimaczym tempie, a madryckie studio do najbogatszych nie należy, postanowiono, że najwyższa pora zarobić trochę grosza. W związku z tym, iż wypuszczone w połowie 2012 roku Deadlight to jedyna produkcja w dorobku Hiszpanów, tylko na tym tytule studio mogło "zrobić" jakieś pieniądze. I chociaż o remaster rzeczonej pozycji nie prosił chyba nikt, fani marki PlayStation po raz pierwszy mają okazję zapoznać się z małym przebojem z Xbox Live. Szukam plusów na siłę? Bynajmniej. Tych bowiem w grze Tequlia Works nie brakuje. Wad niestety też.

Dalsza część tekstu pod wideo

"We are The Walking Dead!"

Lądujemy w roku 1986, śledząc losy Randalla Wayne'a, który przebijając się przez zniszczone apokalipsą zombie Seattle, próbuje odnaleźć żonę i córkę, mając nadzieję, iż znajdzie je w bezpiecznej strefie za miastem. Oprócz żywych trupów, tutaj nazywanych "cieniami", mężczyzna musi uważać również na grupki ocalałych, mówiących o sobie Nowe Prawo. Jakby tego było mało, bohatera prześladują wspomnienia z przeszłości, które z biegiem czasu zaczyna kwestionować. Randall to twardo stąpający po ziemi twardziel, zdający sobie sprawę, że w obecnej sytuacji największym zagrożeniem, a jednocześnie jedyną nadzieją dla żywego jest drugi człowiek.

Wayne wyglądem przypomina Joela z The Last of Us, zaś pod względem charakteru blisko mu do Ricka, głównego bohatera serialowego The Walking Dead. Niestety, chociaż w całym doświadczeniu scenariusz jest bardzo istotny, twórcy serwują danie, które już niemal każdy miał okazję spróbować. Mimo że akcję osadzono w latach osiemdziesiątych, w ogóle nie czuć klimatu tamtych czasów, przesłanie to stała gatunkowa mądrość, a (nie)zwykła historia Randalla mogłaby przydarzyć się każdej drugoplanowej postaci z komiksu Roberta Kirkmana. Ponarzekałem, lecz fabułę i tak zapisuję po stronie plusów, gdyż sama w sobie jest dobra, a w gatunku side-scrollowanych platformówek nie jest to regułą. Mało która pozycja tego typu może się pochwalić także świetnie wykreowaną atmosferą, której Deadlight nie sposób odmówić.

Skakany survival

Słabiej wypada warstwa użytkowa. Rozgrywka opiera się na sekcjach zręcznościowych (atrakcje platformowe, "ucieczki" w prawą stronę ekranu), prostych zagadkach logicznych (nasuwających skojarzenia z Limbo) oraz walce. Każdy z tych elementów wykonano poprawnie, jednak zmiksowane ze sobą nie oferują żadnej głębi, zniechęcając do żyłowania wyników w konkretnych etapach. Postać cierpi na brak "twardego" skoku, z kolei większość łamigłówek można rozwiązać w biegu. Gra błyszczy głównie wtedy, gdy zombiaków jest zbyt dużo i trzeba zastanowić się, jak obejść zgniłków bez użycia siły.

Kiedy zmuszeni jesteśmy do walki, na krótkim dystansie przydatny okazuje się topór strażacki (trzeba wówczas pilnować paska energii), w trudniejszych sytuacjach korzystać można z rewolweru i strzelby, jednak należy robić to z głową, gdyż amunicja to w Seattle towar bardzo pożądany. Generalnie gracz powinien robić wszystko, co możliwe, aby unikać starć ze szwędaczami, ponieważ na większą grupę nawet naładowana strzelba może nie wystarczyć. Twórcy nie zapomnieli wrzucić do gry znajdziek, w tym fragmentów dziennika Wayne'a i innych ocalałych, co pozwala lepiej poznać głównego bohatera i zrozumieć realia panujące w zniszczonym mieście. Bez wielkiego parcia na znajdźki, grę można skończyć w niecałe cztery godziny, ewentualnie wydłużyć sobie ten czas, włączając Survival Arena.

Stare i nowe

Wspomniany tryb to tak naprawdę jedyna nowość w reżyserskiej wersji Deadlight. Zabawa polega na odpieraniu ataków zombie, które z każdą kolejną falą stają się silniejsze. To taka "horda 2D", gdzie należy mądrze korzystać z broni, znajdowanych apteczek i wykorzystywać elementy otoczenia do skutecznej obrony. Oryginał nie był najpiękniejszą produkcją na Xboksa 360 dystrybuowaną cyfrowo, jednak bronił się mocną stroną artystyczną. W przypadku wersji na PS4/XOne deweloper szczególnie się nie wysilił. Director's Cut działa w wyższej rozdzielczości, może pochwalić się lepszą animacją, antyaliasingiem, ostrzejszymi teksturami, a także poprawionym sterowaniem. W obecnej dobie całość również szału nie robi, jednak w żadnym wypadku nie nazwałbym recenzowanej pozycji brzydką. Bez zmian pozostawiono sferę audio, o co nie mam najmniejszych pretensji, gdyż voice-acting jest przyzwoity, a ścieżki dźwiękowej autorstwa Davida Garcii Diaza słucha się z przyjemnością, zwłaszcza ślicznego motywu przewodniego.

Deadlight: Director's Cut to całkiem atrakcyjna propozycja dla nowych w temacie, którzy lubią klimaty zombie, a nie przeszkadza im płytka rozgrywka i stosunkowo krótki czas zabawy. Wszyscy, którzy odbyli już podróż w towarzystwie Randalla na Xboksie 360 lub PC, nie mają tu raczej czego szukać, zwłaszcza, że jest to remaster wykonany po linii najmniejszego oporu.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Deadlight: Director's Cut

Atuty

  • Prosta, lecz wciągająca historia
  • Atmosfera
  • Survival Arena i mniejsze usprawnienia
  • Ścieżka dźwiękowa

Wady

  • Płytka rozgrywka
  • Krótki czas zabawy
  • Remaster zrobiony na "odczep się"

Przeciętny remaster ponadprzeciętnej gry z dystrybucji cyfrowej. Jeśli nie grałeś wcześniej, to w sezonie ogórkowym możesz spróbować.
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper