Servant – recenzja serialu. Dziękuję za taką służącą!

Servant – recenzja serialu. Dziękuję za taką służącą!

Piotrek Kamiński | 24.01.2020, 21:00

"Servant" ma być pierwszym hitem z prawdziwego zdarzenia dla Apple TV+. Czy faktycznie tak będzie? Odpowiedź na to pytanie może być jeszcze trudniejsza niż na to, co w tym serialu się właściwie wydarzyło. 

M. Night Shyamalan słynie z budowania fabuł wokół końcowych zwrotów akcji odkąd dał się poznać szerszej publiczności z napisanego i wyreżyserowanego przez siebie Szóstego zmysłu. Od tamtej pory niemalże wszystkie jego filmy z lepszym ("Niezniszczalny"), lub gorszym ("Zdarzenie") skutkiem muszą na koniec zaskoczyć czymś widza. Ciężko nadal nazywać to zaskoczeniem, skoro w zasadzie wszyscy widzowie spodziewają się, że coś zaraz wywróci całą fabułę do góry nogami. Dzisiejszy odbiorca pracy pana Shyamalana prędzej zdziwi się brakiem końcowego zwrotu akcji, niż nawet najdzikszym, najbardziej zwariowanym twistem w historii kina (chociaż wymyślenie absurdu większego, niż mordercze drzewa może być trudne). Jak w ten deseń wpisuje się nakręcony dla Apple TV+ "Servant"?

Dalsza część tekstu pod wideo

Servant – recenzja serialu. Dziękuję za taką służącą!

Servant – Kto tu jest bardziej kopnięty?

Pozwolę sobie na rzucenie kilkoma spoilerami z pierwszego odcinka, więc jeśli wolisz nie psuć sobie frajdy z oglądania proponuję uwierzyć mi na słowo, że punkt wyjścia jest zakręcony jak cholera i przejść do następnego akapitu. 

Dorothy (Lauren Ambrose) i Sean (Toby Kebbell) są nieźle sytuowanym małżeństwem żyjącym na jednej z cichych, malowniczych ulic Filadelfii. Ona jest reporterką w lokalnych wiadomościach, on zarabia tworząc przepisy dla wytwornych restauracji. Mają też małego synka, Jericho, który będzie potrzebował niani, ponieważ Dorothy musi wrócić do pracy. Tak w ich domu pojawia się Leanne (Nell Tiger Free) - tytułowa służąca - cicha, gorliwie wierząca w Boga dziewczyna z małej mieściny. Z początku zdaje się, że wszystko jest w porządku. Co prawda Leanne ma w zwyczaju paraliżować swoim martwym spojrzeniem wszystkich, którzy jej się z jakiegoś powodu nie podobają i zawsze potrafi ustawić się w takim miejscu, że wygląda jak jakaś zjawa, albo Samara z Ringu, ale poza tym wszystko jest okej - matka pracuje, ociec pracuje, służąca zajmuje się niemowlakiem. Pierwszą oznaką tego, że coś tu jest nie tak jest Sean wyciągający dziecko z łóżeczka za nogi, zawadzający jego główką o barierkę. Myślisz sobie - oho, no to pięknie. To teraz tylko czekać, aż zacznie coś odwalać w stosunku do niańki. Ale nie! Jest znacznie gorzej. Może zauważyłeś, że dziecko wygląda raczej dziwnie, ma jakby komputerową twarz, albo coś. To dlatego, że to nie jest dziecko, a imitująca je lalka. Prawdziwy Jericho nie żyje, a jego matka nie jest w stanie pogodzić się ze stratą, więc jej mózg zupełnie ignoruje fakt, że maluch nie jest prawdziwy. Sean pozwala jej na podtrzymywanie tej szopki z litości, ale dlaczego Leanne "gra" niańkę nawet kiedy Dorothy jest w pracy? Ja nie wiem, ale pytanie to zaraz musi zejść na boczny tor, bo już drugiego dnia od pojawienia się służącej, Sean zauważa, że zamiast lalki, w łóżeczku jego syna leży prawdziwe dziecko...

Servant – Niespieszna, klaustrofobiczna, klimatyczna tajemnica

"Servant" to jeden z tych seriali, które zostawiają widza z masą pytań, na które niespecjalnie mają ochotę odpowiadać, a jeśli już to robią, odpowiedź zazwyczaj pozostawia odbiorcę z jeszcze większą ilością pytań na miejsce tego pierwszego. Sami twórcy serialu przyznali w wywiadzie, że widzą swoje dzieło jako 60 odcinkową całość, więc nie licz na to, że finał pierwszego sezonu ulży w jakiś znaczący sposób twojej ciekawości. Nie powiem, drażni mnie trochę takie podejście, bo z natury jestem raczej ciekawskim człowiekiem, ale trzeba przyznać, że w przeciwieństwie do dostępnych na HBO "Turbulencji", który to serial recenzowałem kilka miesięcy temu, "Servant" kończy przynajmniej część wątków w swoim ostatnim, dziesiątym odcinku. Dokładna natura trudnych do zrozumienia zdarzeń rozgrywających się w domu Turnerów wciąż pozostaje niewyjaśniona, ale dostajemy na tyle dużo informacji, aby móc spekulować sobie na temat tego co właśnie zobaczyliśmy.

Aktorzy zostali dobrani pierwszorzędnie i doskonale grają subtelne niuanse, które stają się istotne w późniejszej części sezonu, a które widoczne są w zasadzie od pierwszych minut pierwszego odcinka. Dorothy aż kipi sympatią i entuzjazmem, ale ma jednocześnie w oczach coś, co nie pozwala do końca się przy niej rozluźnić, w czym nie pomagają absurdalnie klaustrofobiczne zbliżenia na twarze bohaterów w trakcie rozmów, połączone z gapieniem się aktorów prosto w oko kamery - a więc i nasze. W ogóle cały serial przesiąknięty jest raczej dusznym klimatem. Prócz niekomfortowej bliskości bohaterów odznacza się to również umiejscowieniem akcji niemalże w całości w murach domu Dorothy i Seana, podglądaniem, szpiegowaniem, oprawianiem mięsa w bardzo graficzny, edukacyjny wręcz sposób. Sean żyje z tworzenia niezwykłych dań, więc nie raz i nie dwa razy zobaczymy obdzieranego ze skóry na żywca węgorza, chirurgiczną precyzję potrzebną przy wycinaniu mięsa z ryby fugu, czy oprawianie kałamarnic. Sean przechodzi żałobę na swój własny sposób. Zazwyczaj towarzyszy mu przy tym butelka wina, ale widać, że nie jest mu lekko. Pomocną dłonią służy mu również brat Dorothy, Julian (Rupert Grint), który "waży 70 kilo, 75 procent z czego to kokaina". Niesamowite w jak ciekawy sposób ewoluował Ron z Harry'ego Pottera - to już drugi w tym roku serial, w którym imponowała mi jego gra aktorska (pierwszym była najnowsza wersja "ABC Murders" z Johnem Malkovichem w roli Poirot). Stawkę zamyka ona, Leanne Grayson, służąca. Cały serial ma niesamowicie niepokojący klimat, a sporą zasługę ma w tym właśnie postać grana przez Nell Tiger Free, czyli księżniczkę Myrcellę z Gry o Tron. Jej spokój, cichy styl bycia, wiara i gorliwość do pomocy niby nie są niczym strasznym. Problem polega na tym, że statystyczny człowiek nie zachowuje się w taki sposób, a już na pewno nie osoba urodzona po 2000 roku. Niemalże natychmiast czujemy się przy niej nieswojo - nie wykonuje żadnych zbędnych ruchów, ubiera się bardzo prosto, jej twarz nie wyraża żadnych emocji - a to wszystko zanim w kolejnych odcinkach przysłowiowe gówno uderzy w równie przysłowiowy wiatrak. Niecodzienność całej sytuacji prowadzi również, niestety, do kilku nie do końca dopracowanych sytuacji. Dobrych parę razy można odnieść wrażenie, że gdzieś na podłodze pod stołem montażowym zaginęło kilka scen, które nigdy nie powinny były zostać wycięte. Postacie mówią, albo robią coś ważnego, domagającego się wręcz komentarza, ale nic takiego nie ma miejsca. Bohaterowie zdają się zapominać o pewnych istotnych wydarzeniach. Może był to celowy zabieg twórców, nie wiem. Tak, czy siak, wyszło dosyć niezręcznie.

"Servant" to raczej powolny serial. Jego siła polega na niespiesznym, bardzo metodycznym budowaniu napięcia i dorzucaniu kolejnych pytań, kiedy już wydaje się nam, że wiemy co jest grane. Osadzenie akcji w jednym miejscu i ograniczenie głównej obsady do czterech osób tylko potęguje niepokojący klimat serialu, a zamknięcie całego sezonu w dziesięciu trzydziestominutowych odcinkach sprawia, że ciężko jest się nudzić. Nie oznacza to oczywiście, że serial spodoba się każdemu. Jeśli nie zaintrygował cię opis fabuły z początku tego tekstu, to istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że "Servant" nie jest serialem dla Ciebie. To jedna z tych produkcji, w których w sumie nic się nie dzieje, ale klimat i tak trzyma za jaja do samego końca. Sześć sezonów to nie mało, więc mam nadzieję, że Shyamalan dowiezie solidne zakończenie swojego dreszczowca. Nie tak jak ten inny serial, w którym grała tytułowa bohaterka.

Atuty

  • Gęsty, klaustrofobiczny klimat;
  • Bardzo dobra gra aktorska;
  • Intrygująca tajemnica;
  • Dobrze wykorzystany minimalizm

Wady

  • Czasami akcje bohaterów pozostają bez konsekwencji;
  • To zrozumiałe, ale i tak pozostawia pewien niedosyt

"Servant" przygniata widza swoim klimatem, ale nie szukaj w nim porywającej akcji. Dla cierpliwych.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper