Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal (2021) – recenzja filmu (Netflix). Płatna edukacja

Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal (2021) – recenzja filmu (Netflix). Płatna edukacja

Jędrzej Dudkiewicz | 18.03.2021, 21:00

Serwis Netflix od dłuższego czasu stara się dodawać do swoich zasobów najróżniejsze produkcje dokumentalne. I chociaż zdecydowana większość z nich jest naprawdę udana, to jednak czasem można odnieść wrażenie, że niektóre są robione trochę zbyt szybko. Oto recenzja filmu Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal (2021).

Stany Zjednoczone mają świetne uczelnie, ale problem w tym, że bardzo trudno się na nie dostać (nie wspominając o ogromnym czesnym). Są oczywiście opcje na to, by zwiększyć szanse, takie jak wielomilionowa dotacja na rzecz szkoły, ale – jak łatwo się domyślić – nie są one osiągalne dla wszystkich. No i oczywiście są one wątpliwe moralnie. Tak samo, jak proceder, który wymyślił niejaki Rick Singer.

Dalsza część tekstu pod wideo

Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal (2021) – recenzja filmu (Netflix). Płatna edukacja

Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal (2021) – recenzja filmu (Netflix). Boczne wejście

Wspomniana wielka dotacja na rzecz szkoły to tak zwane tylnie wejście na uczelnię. Rick stworzył jednak boczne, co w skrócie polegało na korumpowaniu trenerów mało popularnych dyscyplin sportowych (jak piłka wodna, czy żeglarstwo), którzy na podstawie sfabrykowanych osiągnięć kandydatek i kandydatów wystawiali im pozytywne noty, twierdząc, że po dostaniu się do danej szkoły, będą dalej trenować i ją reprezentować.

Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal w największym stopniu jest opowieścią o systemie edukacji w USA, w który wpisane zostały różne patologie. Najważniejsze uczelnie – takie, jak na przykład Stanford – stworzyły mechanizm oparty w całości na prestiżu. To znaczy kryteria przyjęcia są tak wyśrubowane, że każdy o tym marzy i się o to stara, co wiąże się oczywiście z ogromnymi środkami, które otrzymują poszczególne szkoły. Tak naprawdę w sporym stopniu jest to iluzja, bo dobre wykształcenie w USA można zdobyć w wielu mniejszych szkołach. Nie chodzi więc do końca o jakość edukacji, a o wpis do CV, że ukończyło się Harvard. No i rzecz jasna najważniejszy kapitał, który wynosi się z uczęszczania tam, czyli znajomości. Żeby było ciekawiej, to w jaki sposób postrzega się najważniejsze uczelnie w Stanach jest już tak mocno zakorzenione w ludziach, że kiedy wybuchł omawiany skandal, sprawiło to, że… ich prestiż jeszcze wzrósł. W końcu jeśli najbogatsi ludzie są gotowi oszukiwać i wydawać wielkie pieniądze, by załatwić swoim dzieciom przyjęcie do szkoły, to znaczy, że jest to coś rzeczywiście niesamowitego. Trochę taka samospełniająca się przepowiednia.

Mocno się to łączy i z postrzeganiem osób bogatych, które się jednocześnie podziwia, zazdrości im i ich nienawidzi oraz uwielbia oglądać, gdy upadają i ponoszą porażki, jak również z tym, jak funkcjonuje w USA (i nie tylko) kapitalizm. W filmie Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal pada pytanie, po co właściwie rodzice załatwiali w ten sposób swoim dzieciom wstęp na najważniejsze uczelnie, skoro i tak niczego im nie brakowało? Odpowiedź brzmi: bo mogli. A także chcieli i potrzebowali tego do potwierdzenia własnego statusu. To tak samo, jak kupują sobie kolejny jacht, którego w rzeczywistości w ogóle nie potrzebują, ale mogą się nim pochwalić.

Co ciekawe wszystko było skonstruowane w taki sposób, że w zasadzie gdyby nie przypadek, sprawa pewnie w ogóle nie wyszłaby na jaw (proceder trwał ponad dwadzieścia lat). Wszyscy zamieszani w to byli zadowoleni. Bogaci i ich dzieci dostawali to, czego chcieli. Trenerzy (choć nie wszyscy) dostawali dodatkowe pieniądze, uczelnie zyskiwały dotacje dla mało popularnych sportów. Pytanie jeszcze brzmi, czemu to wszystko robił sam Rick. Oczywiście, dla kasy, ale jednocześnie jego motywy są dość tajemnicze. To w ogóle jest mocno skryta postać, o której nie wiadomo za wiele. Na jego przykładzie widać jednak, że od kłamstwa można się uzależnić, że nie trzeba być charyzmatycznym, by umieć manipulować ludźmi, wystarczy umieć czytać ich emocje.

No dobrze, ale czemu Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal nie jest do końca udanym filmem? Otóż sprawa sądowa wciąż trwa i jeszcze dużo czasu minie, nim Rick usłyszy wyrok (przyznał się do winy). I mam wrażenie, że chyba lepiej byłoby poczekać na jej zakończenie, a jednym z wątków zrobić właśnie to, jak przebiegała. Zamiast tego dostajemy sporo powtórzeń oraz masę fabularyzowanych wstawek z dialogami wziętymi z podsłuchów FBI. Tyle, że w sumie niewiele one wnoszą do całej historii, głównie polegają na tym, że Rick uspokaja przez telefon swoich klientów, że wszystko będzie dobrze i nikt się o niczym nie dowie. Innymi słowy materiału było tu chyba na jakieś 50, a nie 100 minut. Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal jest zatem po prostu niezłym dokumentem, który chociaż porusza kilka ciekawych tematów, ostatecznie niespecjalnie zmusza do myślenia.

Atuty

  • Kilka naprawdę ciekawych tematów i obserwacji

Wady

  • Sporo powtórzeń i niepotrzebne fabularyzowane wstawki

Operacja Varsity Blues: Rekrutacyjny skandal to przyzwoity film, któremu jednak daleko do poziomu najlepszych produkcji dokumentalnych Netflixa.

6,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper