Recenzja: Disaster Artist

Recenzja: Disaster Artist

Tomasz Alicki | 12.02.2018, 22:07

James Franco powraca ze swoim kolejnym filmem – Disaster Artist. Tym razem potencjał dostrzegł w historii, która ostatnio cieszy się coraz większą popularnością w Internecie. Obsadził się w głównej roli i chyba wreszcie zrobił coś, o czym będzie się mówić głośniej.

O The Room nie słyszało wielu [tu bym się kłócił - dop. Musiol]. Jednak ci, którzy jakimś cudem trafili na ten film, okrzyknęli go najgorszą produkcją na świecie. Rozgłos zyskał sobie na długo po premierze w 2003 roku. Rozniósł się po branży filmowej jako żart, skrajnie zły twór, za który odpowiedzialna jest tajemnicza postać Tommy’ego Wiseau. Jego najlepszy przyjaciel nie wie nic o pochodzeniu aktora, pieniądze na film biorą się z konta, które pracownik banku uznaje za „studnię bez dna”, a sam Tommy twierdzi, że ma 20 lat. Kiedy napisy końcowe pojawiają się na ekranie po prawie dwugodzinnym seansie, można zrozumieć, dlaczego starszy Franco tak pewnie podchodził do tej produkcji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Disaster Artist #1

Disaster Artist zaczyna się niczym historia nietypowej przyjaźni pomiędzy dwójką głównych aktorów The Room, Tommym Wiseau (James Franco) oraz Gregiem Sestero (Dave Franco). Trafiają na siebie w szkole aktorskiej, Greg inicjuje pierwszą rozmowę i nie mija wiele czasu, kiedy panowie razem przeprowadzają się do Los Angeles w poszukiwaniu projektów, które uczynią z nich gwiazdy.

Praktyka nie wyglądała niestety zbyt kolorowo – obaj nie mogli odnaleźć się w Hollywood, a pomysł na The Room zaczął się od prostego „szkoda, że sami nie możemy zrobić dla siebie filmu”. W ten sposób zaczyna się historia powstawania najgorszego filmu w historii kinematografii. Tommy wydaje pieniądze na prawo i lewo, a ekscytacja dwójki przyjaciół rośnie z każdą kolejną godziną spędzoną na planie aż wreszcie zamienia się w piekło.

Disaster Artist #2

James Franco w swoim Disaster Artist robi kawał dobrej roboty, od reżyserii aż po samą główną rolę. Jego Tommy Wiseau przywodzi na myśl opowieści aktorów starszego pokolenia przygotowujących się do swoich kolejnych filmów – studiowanie każdego ruchu, każdego nawyku, akcentu czy maniery. Franco konsekwentnie realizuje swoją koncepcję na Disaster Artist, odtwarzając nie tylko ekscentryczną, niezrozumianą postać aktora, ale również sceny samego The Room.

Najbardziej imponuje jednak fakt, że Disaster Artist nie jest do końca komedią. W pewnym sensie w ogóle nią nie jest. Najprościej byłoby się po prostu śmiać niczym ludzie podczas premiery filmu Tommy’ego. Nie ma nic prostszego, kiedy mamy do czynienia z najgorszą produkcją w historii. Można wszystko odtworzyć, przypomnieć najpopularniejsze sceny i zaserwować widzom porządny ubaw. Franco postanowił jednak przyjrzeć się bliżej Wiseau, dokładnie pokazać jego postać i stworzyć film, który ostatecznie bardziej daje do myślenia niż bawi. Oczywiście niektóre sceny są naprawdę komiczne, a abstrakcyjne pomysły głównego bohatera też miejscami doprowadzają do łez. Po wyjściu z kina towarzyszą nam jednak zupełnie inne emocje niż sugerowałby to początek.

Disaster Artist #3

Nie może być jednak zbyt kolorowo. Odrobiną goryczy w tym przypadku jest Dave Franco, którego rola pozostawia wiele do życzenia. Irytuje i męczy aż wreszcie doprowadza do szału. Obok wysiłków jego starszego brata, Dave na ekranie wygląda coraz gorzej z każdą kolejną minutą. Na szczęście wszystkie oczy i tak zwrócone są w kierunku Wiseau.

Disaster Artist to naprawdę dobry film. Zarówno dla tych, którzy już lata temu ubawili się na The Room, jak i tych, którzy jeszcze go nie widzieli. James Franco zadbał o to, żeby wszyscy widzowie mogli odnaleźć się w jego nowej produkcji. Rozbawi, zaintryguje, a na koniec zmusi do myślenia i zachęci do zainteresowania się tajemniczym głównym bohaterem.

Ocena: 7/10

Atuty

Wady


7,0
Tomasz Alicki Strona autora
cropper