Genshin Impact, czyli Chińczyk płakał jak oddawał

BLOG O GRZE
1050V
Genshin Impact, czyli Chińczyk płakał jak oddawał
DawidThePlayer18 | 22.12.2020, 18:12
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedział mi, że w przyszłości będę namiętnie ogrywał chińską grę mobilną na swoim PS4, to parsknąłbym tylko śmiechem i zażartował, że prędzej jakiś śmiercionośny wirus wstrząśnie całym światem nim z własnej, nieprzymuszonej woli sięgnę po tytuł tego typu. I wiecie co?

Rok 2020 nie bierze jeńców. Katastrofa goni katastrofę, gospodarki przechodzą ogromny kryzys, a plany wydawnicze wszystkich wiodących w przemyśle rozrywkowym (i nie tylko) korporacji są regularnie krzywdzone przez mniej lub bardziej poważne opóźnienia oraz ograniczenia, wynikające z aktualnej, delikatnie mówiąc nieciekawej sytuacji na świecie. I kiedy zdawać by się mogło, że nic już nie poprawi tego stanu rzeczy, a ludzie spragnieni świeżej porcji rozrywki będą musieli przez kolejne miesiące raczyć się nadrabianiem zaległości, całe na biało wjechało miHoYo ze swoim najnowszym dziełem - Genshin Impact. Mobilną, darmową grą RPG opartą o mechaniki gacha, która przy okazji wylądowała również na komputerach osobistych oraz konsoli PlayStation 4. Projekt równie ambitny, co intrygujący.

No dobra. Może i trochę przesadzam ze stwierdzeniem, że branża growa szczędziła w tym roku głośnych premier. Niemniej, nie były to premiery, których osobiście wyczekiwałem, toteż ostatnie kilka miesięcy spędziłem na, mniej lub bardziej skutecznym nadrabianiu zaległości i przyglądaniu się, jak kolejne pozycje z mojej skromnej listy potencjalnych zakupów otrzymują nowy, oddalony o co najmniej kilka miesięcy termin wydania. W takiej właśnie atmosferze obserwowałem sobie spokojnie kampanię reklamową wspomnianego Genshin Impact. O najświeższym projekcie chińskiego miHoYo słyszałem pobieżnie już wcześniej, głównie ze względu na afery związane z rzekomym "plagiatowaniem" przez niego ostatniej odsłony serii The Legend of Zelda. Jednak grą zainteresowałem się bardziej dopiero po zobaczeniu jej krótkiego zwiastuna, transmitowanego podczas jednego z wydań State of Play oraz odkryciu, iż ma być ona dystrybuowana w modelu free-to-play. Nie mając więc do stracenia nic oprócz nadmiaru wolnego czasu, postanowiłem dać Genshin Impact szansę, biorąc jednocześnie pod uwagę fakt, że mimo wszystko jest to produkcja, która będzie wszelkimi sposobami próbowała zmusić mnie do uiszczenia choćby tej symbolicznej opłaty raz na jakiś czas oraz która prędzej czy później znuży mnie siermiężnym grindem, wynikającym bezpośrednio z natury sposobu dystrybucji rzeczonego tytułu. Krótko mówiąc, przed pobraniem niewiele ważącej aplikacji na dysk konsoli moje oczekiwania były znikome, a rozpoczęcie zabawy podyktowane niemal w stu procentach zwykłą ciekawością oraz chęcią zabicia czasu, którego wielu osobom ostatnio aż naddatek.

Jakież więc było moje zdziwienie, gdy podczas pierwszej sesji z grą musiałem wręcz zmuszać się do odłożenia wreszcie pada i położenia spać, bo mające trwać ok. 2 godziny "sprawdzenie" tytułu momentalnie ustąpiło popadnięciu w całkowitą immersję oraz zachwyt wirtualnym, fantastycznym światem, tylko chcącym się wiecznie odkrywać i eksplorować. Nim to do mnie dotarło, przepadłem całkowicie, jak potulna owieczka, zgodnie z planem twórców uzależniając się od przyjemnej rozgrywki, satysfakcjonującego systemu walki, charyzmatycznych postaci, a nawet (czego najmniej się spodziewałem) samej warstwy fabularnej, prezentującej nieskomplikowaną fabułę Genshin Impact w prosty, acz niezwykle angażujący sposób. Szybko dotarło do mnie, że pochopnie zlekceważyłem najnowsze dzieło nieznanego mi dotychczas miHoYo, usprawiedliwiając swoje sceptyczne podejście uprzedzeniami, przyćmiewającymi mój osąd na samą wzmiankę hasełek typu: free-to-play, mechaniki gacha, mikrotransakcje, czy waluta premium. Wiedziałem bowiem, iż lwia część tytułów operujących na wyżej wymienionych zasadach nie reprezentuje sobą niemalże żadnej wartości artystycznej, koncentrując się w pełni na jak najskuteczniejszym, finansowym wyzyskiwaniu swoich klientów. Z Genshin Impact jest jednak nieco inaczej...

Genshin Impact ma styl. Genshin Impact ma klimat. A co najważniejsze, Genshin Impact jest pełnoprawną grą (i to taką wysokobudżetową!), a nie aplikacją mobilną, udającą tylko produkt mający oferować interaktywną rozrywkę. Przyznaję, że nie śledzę zbytnio rynku produkcji przygotowywanych z myślą na urządzenia przenośne codziennego użytku, ale gdyby coś podobnego pojawiło się już tam wcześniej, to raczej byłbym świadom, iż wprawiające mnie właśnie w zachwyt Genshin Impact nie jest żadną rewolucją w owym temacie. A jest. Oj, jest. Już od pierwszych sekund po uruchomieniu rzeczonego tytułu, gracz witany jest niezwykle klimatycznym ekranem głównym, który momentalnie wprowadza w odpowiedni nastrój i zwiastuje fantastyczną przygodę, czekającą tylko za mistycznymi wrotami, zdobiącymi menu. Przygodę, która mimo wszystko rozpoczyna się dość sztampowo. Oto bowiem mamy obdarowane tajemniczymi supermocami oraz podróżujące między światami rodzeństwo, przypominające z wyglądu pierwszy lepszy zestaw protagonistów podkradzionych ze świeżutkiego jeszcze anime. Owo rodzeństwo natrafia przypadkiem na krainę pochłoniętą poważnie wyglądającym konfliktem zbrojnym i postanawia szybko się z wątpliwie bezpiecznego miejsca ulotnić. Niestety, para zostaje wcześniej zaatakowana przez nieznajomą boginię, która postanawia porwać jednego z bohaterów, a drugiego zesłać... gdzieś. Następuje niewielki skok czasowy w narracji i rozpoczynamy rozgrywkę jako wybrany przez nas wcześniej członek rodziny.

Proste? Z pewnością dosyć chaotyczne, ale to nie szkodzi, gdyż o zagubionym braciszku (lub siostrzyczce) szybko zdążymy zapomnieć, zatracając się w odkrywaniu historii nowo odwiedzonego lądu - Teyvatu. Bo choć jeszcze na początku gry jesteśmy prowadzeni za metaforyczną "rączkę" przez towarzyszącą naszemu awatarowi wróżkę - Paimon, tak dosłownie kilkanaście minut później niemalże cała mapa staje przed głównymi bohaterami otworem, zezwalając na praktycznie nieograniczoną eksplorację każdego zakątka prześlicznego świata Genshin Impact. Brzmi to wszystko jak idealny start obiecująco zapowiadającej się przygody, prawda? Cóż, przyznam szczerze, że miHoYo już na tak wczesnym etapie nie przemyślało jednego problemu, który momentalnie wywołał u mnie niekontrolowany zgrzyt zębów. Tytuł bowiem domyślnie uruchamia się z angielskim dubbingiem i nie pozwala zmienić tego stanu rzeczy aż do zakończenia seansu pierwszej cutscenki, zmuszając jednocześnie skonfundowanego odbiorcę do słuchania jak ślicznie zaprojektowane, mangowe postacie produkują się w języku Szekspira, co (przynajmniej w moim przypadku) powoduje momentalny ból głowy. Na szczęście gra oferuje również fenomenalnie obsadzony oraz zagrany japoński podkład, z którym postanowiłem zostać na stałe jeszcze przed pobraniem omawianej aplikacji, wiedząc, iż najlepiej będzie się on komponował ze stylistyką gry. Czy umożliwienie wyboru wersji językowej PRZED rozpoczęciem zabawy naprawdę jest aż tak skomplikowaną w zaimplementowaniu funkcją?

Pozostając jeszcze na moment w temacie voice actingu, doskonale zdaję sobie sprawę, że jako wieloletni wyznawca zasady, iż każdego dzieła należy doświadczać w języku, w którym zostało ono stworzone, powinienem Genshin Impact ogrywać po chińsku. Wychodząc jednak tylko trochę na hipokrytę, usprawiedliwię się faktem, iż samo miHoYo raczej niechętnie promuje swój rodzimy podkład, znacznie częściej skupiając uwagę publiczności na wersji angielskiej oraz japońskiej, gdzie ta pierwsza służy do reklamowania tytułu, a druga posiada w obsadzie tylu znanych (przeważnie z anime) aktorów głosowych, że aż ciężko sobie nie pomyśleć, iż to właśnie ten podkład miał dla twórców priorytet. Podobnie sprawy się mają z niesławnym ostatnio Cyberpunkiem 2077 od CD Projekt RED, gdzie choć sama produkcja jest tworzona przez polskie studio i będzie oferowała pełną polską wersję językową (oraz szereg innych), tak nikt nie podjął tam na pewnym etapie decyzji o zatrudnieniu w roli aktora Keanu Reevesa, aby wszyscy słuchali jak mieszkańcy Night City operują płynną polszczyzną. Pomijam już zupełnie fakt, iż akcja gry została osadzona w Stanach Zjednoczonych, na którego ulicach częściej słyszy się raczej język angielski.

No ale ja nie o tym. Ja o znacznie barwniejszym i sympatyczniejszym Teyvacie, który zdążyłem już przedstawić jako świat niemalże nieograniczonych możliwości dla spragnionych przygód graczy. Wspomniałem, iż Genshin Impact bardzo szybko porzuca początkową liniowość, mającą wprowadzić nowego odbiorcę w podstawy rozgrywki oraz zostawia niemały kawałek mapy do odkrycia własnoręcznie. I faktycznie tak jest. Gdy tylko razem z Paimon, a także pierwszą napotkaną, grywalną towarzyszką - Amber (aka best waifu) dotrzemy do prześlicznego miasta zwanego Mondstadt, tempo z jakim graczowi serwowana jest fabuła oraz ekspozycja zauważalnie zwalnia. Sam, zanim w ogóle pomyślałem o rozpoczęciu pierwszego zadania dostępnego w świeżo odkrytej miejscowości, postanowiłem dokładnie zwiedzić wszystkie jej ulice, a nawet porozmawiać chwilę z każdym, chętnym do tego mieszkańcem. Niespieszna zabawa w wirtualnego turystę zjadła mi dobre 2 godziny. Przeszło 120 minut poświęciłem na zwykłe, bezcelowe szwendanie się po klimatycznym mieście oraz chłonięcie jego fantastycznej atmosfery. Co ciekawe, poznawanie architektury Mondstadtu oraz problemów, czy też historii zamieszkujących go osobistości po raz pierwszy zmaterializowało w mojej głowie specyficzne poczucie winy, przypominające mi, że za ten świetnie spędzony czas twórcy gry nie dostali ode mnie nawet złamanego grosza.

I jest to myśl, która już regularnie zaznaczać będzie swoją obecność przy każdej możliwej okazji, czyli gdy Genshin Impact zaimponuje mi czymś nowym. A imponuje mi do teraz, chociażby warstwą fabularną, stanowiącą idealne narzędzie do opowiadania prostych, acz przyjemnych w odbiorze historii oraz wprowadzania nowych, charyzmatycznych postaci. Jak już wspomniałem, punkt wyjściowy opowieści, czyli szukanie zaginionego rodzeństwa dosyć szybko schodzi na drugi, a nawet trzeci plan, ustępując miejsca przygodom osadzonym praktycznie stuprocentowo w dopiero co odkrytym przez protagonistę (bądź protagonistkę) świecie. Jako przybysz skądinąd stopniowo poznajemy więc mitologię, zwyczaje, historię oraz politykę Teyvatu, wykładaną nam przez kluczowych dla poszczególnych tematów bohaterów, czy też czytamy o niej w całkiem pokaźnej sumie "książek" oraz dokumentów przygotowanych na potrzeby gry, które zbieramy samodzielnie lub otrzymujemy w ramach nagrody za wykonywanie poszczególnych zadań. Muszę szczerze przyznać, że setting świata przedstawionego oraz rozpisane dla niego lore naprawdę imponuje rozmachem. I choć zdecydowanie nie jest to najlepiej zaprojektowane, wirtualne uniwersum w historii, tak kiedy weźmiemy pod uwagę, że mowa o darmowym tytule mobilnym, ciężko nie zachwycić się nakładem pracy jaki został włożony w ten, często nieistotny dla podobnych pozycji tego typu aspekt.

Zwłaszcza, iż Genshin Impact nie powiedziało jeszcze pod tym względem ostatniego słowa. Produkcja ma być bowiem regularnie rozbudowywana o nową zawartość, taką jak kolejne lokacje, questy fabularne, czy postacie, zapewniając rozrywkę na całe miesiące, jak nie lata. Aktualnie jednak miHoYo udostępniło graczom "zaledwie" dwie, większe miejscówki - wspomniany Mondstat i jego całkiem pokaźne okolice oraz nieodwiedzone jeszcze przeze mnie Liyue. Nieodwiedzone, gdyż już samo "Miasto Wolności" zaoferowało mi tyle godzin zabawy, że zmuszony byłem zrobić sobie krótką przerwę od Genshin Impact, nie chcąc ryzykować zbyt szybkim zmęczeniem materiału. Jeśli jednak znacznie bardziej inspirowana chińską kulturą, druga miejscowość, odda w me ręce wątek fabularny co najmniej tak samo interesujący jak ten, przygotowany na potrzeby wychwalanego wcześniej Mondstatu, nie pozostaje mi nic innego jak tylko wyczekiwać pierwszej możliwej okazji do wznowienia owej, rozpoczętej nie aż tak dawno temu przygody.

A cóż takiego spodobało mi się w pierwszym rozdziale historii? Cóż, biorąc pod uwagę moje, praktycznie zerowe oczekiwania, niemalże wszystko. Oczywiście, ciężko tu mówić o jakichś wyżynach scenariopisarstwa oraz podejmowaniu przez twórców jakkolwiek ambitnych tematów, bowiem cała problematyka zalicza się raczej do tych mało wymagających w odbiorze oraz regularnie popadających w mniej lub bardziej rażące klisze. Ma to jednak swój specyficzny urok i klimat, pozwalający, przy odpowiednim nastawieniu, czerpać przyjemność z zaliczania kolejnych zadań, pchających ową, schematyczną intrygę w stronę niewyszukanej konkluzji. Ten konkretny przypadek bierze na warsztat, patronującego krainie, mitycznego smoka - Dvalina, który postanawia zbuntować się przeciwko swoim wyznawcom, zwiastując nieuchronną zagładę Miastu Wolności. Jako, iż czystym zbiegiem okoliczności, przybywamy do Mondstatu na moment przed pierwszym atakiem niebezpiecznej bestii, to właśnie nam przyjdzie bohatersko zażegnać nagły kryzys (w końcu jesteśmy obdarzonym niezwykłymi mocami protagonistą, prawda?) oraz szybko zwrócić na siebie uwagę pewnej, funkcjonującej w nowo poznanej miejscowości organizacji - Rycerzy Favoniusza.

To właśnie Jean, Lisa, Kaeya oraz poznana wcześniej Amber będą odgrywać kluczowe role na przestrzeni odkrywania przyczyny tajemniczej deprawacji Dvalina, przyjmując nas w szeregi ekipy jako Honorowego Rycerza. No, jest jeszcze niezwykle charyzmatyczny bard Venti, który również zasila drużynę na dość wczesnym etapie historii oraz czerwonowłosy Diluc - właściciel prestiżowej winiarni, mający na pieńku z wspomnianym zakonem, ale przedkładający przyszłość Mondstatu nad osobiste niesnaski z przeszłości. Warto zaznaczyć, iż każdy z wymienionych bohaterów jest postacią grywalną, ale nie każdym przyjdzie nam sterować "od tak" przez naturę sposobu dystrybucji Genshin Impact (o czym nieco później). Twórcy są jednak na tyle szczodrzy, że oddają w ręce gracza zestaw herosów, którym bez większych problemów będą w stanie przebrnąć przez główną, a więc fabularyzowaną zawartość tytułu. Dowodem tej tezy niech będzie fakt, iż całą historię z Dvalinem w roli głównej zaliczyłem wyłącznie postaciami, oferowanymi przez grę bezpłatnie, nie "zacinając się" jednocześnie przy żadnym zadaniu nawet na moment.

A na czym owe zadania w ogóle polegają? Cóż, przeważnie niestety na dość typowym dotarciu do wyznaczonego na mapie punktu oraz ubiciu grupki przeciwników lub porozmawianiu z kimś istotnym, aby zainicjować dalszy rozwój wydarzeń. Skłamałbym jednak, gdybym stwierdził, iż sukcesywne kończenie głównych questów nie sprawiało mi przyjemności. Bo choć same misje już u podstaw nie grzeszą ambicją, tak szybko uzależniający gameplay oraz dość powolne tempo prowadzenia historii (którego jestem fanem) skutecznie pozwoliły mi odciąć się od świata zewnętrznego i kompletnie zatracić w prostej, acz angażującej przygodzie. Twórcom udało się całkiem nieźle wyważyć naturę zlecanych protagoniście zadań, więc nigdy nie miałem wrażenia, że zbyt często rzucano mnie w wir walki z kolejnym zastępem przeciwników ani też nie przysypiałem podczas słuchania/czytania zbyt przegadanych dialogów. Swoją drogą, te są naprawdę przyjemnie oraz lekko napisane. Wielokrotnie zdarzało mi się szczerze parsknąć śmiechem podczas mniej poważnych wymian zdań między bohaterami, a nawet, kilkukrotnie po przeprowadzeniu konkretnej rozmowy, nabierałem autentycznej sympatii do członków drużyny, za którymi z początku nie przepadałem.

Skoro już mowa o sympatyzowaniu z konkretnymi, wirtualnymi towarzyszami oraz wyjątkowo skutecznie działającym humorze, muszę na moment odbiec od tematu organizacji questów i poświęcić parę zdań postaci, która już na samym początku rozgrywki "kupiła" mnie swoim sposobem bycia. Stanowiąca wizytówkę Genshin Impact oraz akompaniująca protagoniście niemalże od samego początku przygody Paimon zdecydowanie stanowi jeden z głównych powodów, dla których wciąż odwiedzam Teyvat. Nie żartuję. Mam słabość do uroczych, zabawnych oraz nieco gamoniowatych bohaterów, nie potrafiących przestać gadać o wszystkim i o niczym w specyficzny dla siebie sposób. Doskonale zdaję sobie sprawę, że wiele osób uznaje podobny archetyp za skrajnie irytujący, ale sam potrafię jednak znaleźć sporą dawkę pocieszności w tym drażniącym agregatorze absurdu, jakim jest m.in. właśnie, Paimon. Co ciekawe, twórcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaką postacią próbują reklamować swoją grę i specjalnie przygotowali cały zestaw sytuacji, w których charakterna wróżka pada ofiarą licznych żartów, gdzie ten najczęściej przewijający się przez dialogi zdążył już zostać bardzo popularnym memem i dotyczy regularnego sprowadzania naszego sympatycznego sidekicka do miana "żywności na czarną godzinę".

Wracając jednak do kwestii zadań oraz innych aktywności przygotowanych na potrzeby zagospodarowania czymś wolnego czasu gracza, warto zaznaczyć, iż Genshin Impact, oprócz questów stricte fabularnych, oferuje również sporo treści dodatkowej/opcjonalnej, takiej jak misje poświęcone konkretnym, grywalnym towarzyszom, nieskomplikowane przysługi wykonywane dla napotykanych podczas eksploracji NPC-ów, czy też proste, codzienne zlecenia, które rotują co 24 godziny i pozwalają w łatwy sposób pozyskać cenne punkty doświadczenia, a nawet wyjątkowo przydatne surowce, służące chociażby do rozwoju naszych postaci. Kluczowym elementem rozgrywki oraz dalszego progressowania jest także sama eksploracja ogromnego, otwartego świata, który praktycznie od samego początku zabawy stoi przed nami otworem. Zwiedzając wirtualną krainę Teyvatu, co krok będziemy trafiać na kolejne skrzynki ze skarbami do otwarcia, obozowiska przeciwników do wyczyszczenia, wyzwania do zaliczenia, środowiskowe zagadki do rozwiązania, umożliwiające szybką podróż wieżyczki do aktywowania, pomniejsze osady/wioski do zwiedzenia... Krótko mówiąc, nuda podczas wycieczek do kolejnych questów fabularnych nikomu grozić nie będzie. Ba, sam łapałem się często na tym, że zbyt dużo czasu poświęcam zwykłemu włóczeniu się po mapie, zamiast konsekwentnemu ruszaniu do przodu wątku głównego gry. Swoboda eksploracji w Genshin Impact jest zrealizowana tak dobrze, że momentalnie uzależnia, co może, ale też wcale nie musi być ogromnym plusem najnowszego dzieła miHoYo. Wszystko zależy od tego, jak bardzo dany miłośnik wykreowanego przez chińczyków uniwersum jest w stanie zaniedbać swój harmonogram snu dla regularnego kultywowania klasycznego syndromu "jeszcze jednej skrzynki" lub "jeszcze jednego questa".

Jako, iż zacząłem już zupełnie bez hamulców przynudzać o gameplayu, warto również wspomnieć o systemie walki. Ten jest... w porządku. Przedmiot dyskusji stanowi, koniec końców, tytuł stricte mobilny, zatem nie oczekiwałbym w tej materii cudów. A jednak, twórcom udało się jakkolwiek prowadzenie potyczek urozmaicić, implementując całkiem nieźle zaprojektowaną mechanikę żywiołów. Każda postać dysponuje inną materią, zatem oprócz nużącego atakowania oponentów zwykłą bronią może ona również użyć jednej z dwóch specjalnych zdolności, skoncentrowanych wokół dedykowanego jej elementu. System ten otwiera szereg możliwości do eksperymentowania podczas toczenia batalii, wybiegających daleko poza zwykłe kontrowanie ognistych slime'ów żywiołem wody. Odgrywa on także sporą rolę w sukcesywnym eksplorowaniu przepastnego świata gry, bowiem wiele zagadek środowiskowych wymaga biegłego władania wszystkimi dostępnymi siłami natury, celem ich szybkiego oraz skutecznego rozwiązania.

Mimo wszystko, po spędzeniu z Genshin Impact dobrych kilkudziesięciu godzin, muszę szczerze przyznać, że nawet to nie uchroniło walk przed ostatecznym popadnięciem w żmudność oraz powtarzalność. Główny problem stanowi poziom trudności, który wraz z postępem gracza zwiększa żywotność spotykanych oponentów, szybko zmieniając ich w najgorsze możliwe "gąbki na pociski". Kiedy ubicie jednego z większych skurczybyków wymaga klepania na zmianę dwóch przycisków przez dobre kilka minut, satysfakcja gdzieś zanika, a perspektywa zbliżającego się, kolejnego obozowiska potworów do wyczyszczenia, zamiast uśmiechu, wywołuje jedynie przepełnione bólem i zrezygnowaniem westchnienie. Wielka szkoda, gdyż prowadzenie potyczek potrafi prezentować się naprawdę widowiskowo pod względem wizualnym. Głównie za sprawą świetnie zaprojektowanych ataków specjalnych oraz samej, prześlicznie stylizowanej oprawy graficznej omawianego tytułu, o której, swoją drogą, wypadałoby wreszcie coś wspomnieć.

Artstyle to w końcu jeden z pierwszych czynników, jaki rzuca się w oczy po odkryciu istnienia najnowszego dzieła miHoYo oraz element, któremu twórcy zdecydowanie poświęcili sporo uwagi. Wzorowana na, cieszącej się nieprzerwanie ogromną popularnością konwencji anime, wizualna strona gry zachwyca oraz niezwykle skutecznie przykuwa wzrok do ekranu. Nie jest to oczywiście najpiękniejsza produkcja operująca w typowo mangowej stylistyce, ani też specjalnie oryginalna w wykonaniu, ale mimo wszystko sprawdza się nad wyraz dobrze jako płótno, po którym odbiorca będzie przez wiele godzin błądził i upamiętniał swoje liczne przygody. Design istotnych dla fabuły postaci również "robi robotę", skutecznie podkreślając charaktery poszczególnych bohaterów oraz stanowiąc przy tym atrakcyjną pożywkę dla sympatyków dwuwymiarowej urody. Wierzcie mi, materiału na różnej maści waifu (Amber!) lub husbando (Kaeya!) Genshin Impact oferuje aż w nadmiarze i nie jest to wcale zabieg bezpodstawny (o czym za moment).

Warto zaznaczyć, iż w parze ze świetną oprawą graficzną idzie naprawdę nieźle wyegzekwowany world building. Wszelkie projekty lokacji, rozmieszczenie znajdziek oraz innych aktywności na mapie, czy nawet rozlokowanie poszczególnych questów sprawia wrażenie skrzętnie przemyślanego działania, mającego na celu uwiarygodnić i ożywić fikcyjny świat. Praktycznie każda miejscówka, nawet taka pozornie trudno dostępna, skrywa jakąś tajemnicę, regularnie nagradzając gracza za uparte "lizanie ścian". Ale o satysfakcjonującej eksploracji już wspomniałem. Nie wspomniałem natomiast o dialogach, jakie odbywać możemy ze spotykanymi podczas wycieczek NPC-ami. Te są bowiem rozpisane zdecydowanie inaczej od rozmów, które prowadzimy z naszymi stałymi kompanami. Wsłuchując się w pogawędki, jakimi raczą nas postacie niezależne, szybko zauważymy, iż spora większość z nich ociera się o wręcz niepokojący i lekko wybijający z immersji realizm. A to jednemu wieśniakowi zmarła żona, ale nie potrafi on dopuścić tego faktu do świadomości; a to innej kobiecinie lata temu na morzu zaginął kochanek, którego już nie miała okazji spotkać ponownie... Ba! Już przed wejściem do Mondstadtu spotykamy przyjaźniącego się z gołębiami chłopca, który otwarcie informuje nas o "bezpowrotnej wyprawie po mleko" swojego ojca. Podobnych opowieści w Genshin Impact jest co niemiara, również takich troszkę mniej depresyjnych. I choć kłócą się one nieco z ogólnym tonem gry, tak nie ukrywam, iż poznawanie owych, zupełnie nieistotnych dla głównego wątku historyjek przychodziło mi (oraz nadal przychodzi) z nieukrywanym zainteresowaniem.

Wszystko to, co właśnie opisałem: podziwianie prześlicznej oprawy graficznej, satysfakcjonujące eksplorowanie otwartego świata, wzdychanie do ulubionych postaci oraz zachwycanie się przemyślanymi projektami lokacji - wszystko to świetnie uzupełnia naprawdę dobra ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Szanghajską Orkiestrę Symfoniczną. I choć bogatej w utwory aranżacji nie wymieniłbym, co prawda, obok moich ulubieńców z ostatnich lat, tak mimo wszystko, muszę szczerze przyznać, że zdarzało mi się nucić poszczególne kawałki nawet po zakończeniu rozgrywki. Co ciekawe, sporo osób dopatruje, a raczej dosłuchuje się kilku podobieństw pomiędzy ścieżką dźwiękową Genshin Impact, a najpopularniejszymi utworami skomponowanymi na potrzeby serii Final Fantasy. Sam jednak podobnej inspiracji nie zauważyłem. Zauważyłem natomiast, iż podczas słuchania muzyki towarzyszącej mi w trakcie zwiedzania Teyvatu, często wracam myślami do Księcia Persji z 2008 roku, co osobiście uważam za ogromny atut.

No dobrze, pozachwycałem się, ale Genshin Impact grą idealną oczywiście nie jest i swoje za uszami ma. Rolę słonia w pokoju od samego początku rzeczonego wpisu pełni zdecydowanie kontrowersyjny system gacha, który stanowi główne źródło dochodów dla twórców omawianego, darmowego tytułu. Ten wymusza na miłośnikach najnowszego dzieła miHoYo zabawę w teoretycznie niegroźny hazard, polegający na wydawaniu żmudnie pozyskiwanej podczas rozgrywki waluty - primogemów, celem brania udziału w losowaniach, mniej lub bardziej wartościowych, wirtualnych przedmiotów, czyli broni oraz grywalnych postaci. Dzielą się one na kilka poziomów rzadkości, oznaczonych odpowiednio gwiazdkami. I tak, niemalże bezużyteczne śmieci są przyozdobione jedną gwiazdką, podczas gdy niezwykle pożądane dropy znakuje pięć gwiazdek. "Jak ciężko jest dostać pięciogwiazdkową postać lub broń?" - spytacie. Cóż, szansa na wylosowanie takiego przedmiotu wynosi zaledwie... 0.6%(!), zatem dosyć ciężko, lekko mówiąc. A nowych, kuszących bohaterów tylko do Genshin Impact przybywa, więc nic dziwnego, iż bardziej zdesperowani gracze sięgną, prędzej czy później po realne pieniądze, chcąc wymienić je na wirtualną walutę, potencjalnie popadając tym samym w uzależnienie oraz wypychając kieszenie sprytnych deweloperów po same brzegi.

Czy jest to system zasługujący na krytykę? Będę odważny i stwierdzę, iż niezupełnie. Bezpłatnie dostajemy bowiem praktycznie pełnoprawnego RPG-a, o którego zaletach zdążyłem się już rozpisać. Przyznałem nawet, że wykreowane przez chińczyków uniwersum przypadło mi do gustu na tyle, abym zaczął odczuwać szczere poczucie winy, wynikające z faktu, iż bawię się zupełnie za darmo. Czegoś takiego jeszcze w swojej karierze gracza nie doświadczyłem, a przecież Genshin Impact ma być latami regularnie rozwijane o nowe wątki fabularne, obszerne lokacje, świeże mechaniki oraz kolejnych bohaterów za sprawą darmowych aktualizacji. Wszystko to, co zachwyciło mnie już teraz stanowi zatem zaledwie preludium do znacznie ambitniejszego projektu. Sama świadomość ogromu contentu znajdującego się w przygotowaniu i obserwowanie jak skutecznie ów tytuł podtrzymywany jest przy życiu, dzięki ciągłemu organizowaniu najróżniejszych eventów przyprawia mnie dosłownie o ból głowy. Tak wielki nakład pracy nie powinien być marginalizowany przez fakt, że twórcy postanowili obrać taki, a nie inny model dystrybucji swojego dzieła.

Zwłaszcza, że Genshin Impact nagradza wspomnianymi primogemami dosyć obficie nawet osoby nieuiszczające opcjonalnych wpłat na konto miHoYo, przyznając wirtualną walutę w niewielkiej ilości za niemalże każdą czynność wykonywaną podczas każdej sesji z grą. Sam system monetyzacji jest również regularnie usprawniany, czego przykładem niech będzie niedawne zwiększenie ilości udostępnianej graczom innej waluty - Resin, pozwalającej odbierać specjalne nagrody za, m.in. kończenie dungeonów. Wielu narzekało, iż jej niewielka suma oddana do dyspozycji znacznie utrudnia progressowanie na dalszych etapach rozgrywki, rozpatrywanych jako tymczasowy endgame omawianego tytułu. Oczywiście cały czas zdaję sobie sprawę, że Genshin Impact jest w pierwszej kolejności ładnie opakowaną maszynką do drukowania pieniędzy, ale (przynajmniej na ten moment) twórcy chociaż sprawiają pozory chęci ulepszania owej maszynki tak, aby z jej użytkowania byli zadowoleni zarówno ludzie pracujący przy jej powstawaniu, jak i zwykli, szarzy użytkownicy dysponujący hajsem lub nadmiarem wolnego czasu.

O samym systemie gacha oraz kilku innych metodach monetyzacji najnowszego dzieła miHoYo mógłbym jeszcze przygotować kilka dość obszernych akapitów, ale prawdę mówiąc, nie jest to (moim zdaniem) temat wymagający przesadnego dekonstruowania. Aktualnie nie wpływa on niemalże w ogóle na moje czerpanie szczerej satysfakcji z doświadczania zawartości Genshin Impact i tak długo, jak pozostanie to bez zmian, nie widzę powodu, aby straszyć wszystkich niezdecydowanych terminami, które do podobnych gier zniechęcały dotychczas mnie. Na wszystkie primogemy, resiny, battle passy, ograniczone czasowo bannery i podobne, agresywnie brzmiące wynalazki nie trzeba bowiem specjalnie zwracać uwagi, aby bezproblemowo cieszyć się praktycznie wszelkimi fundamentalnymi atrakcjami rzeczonego tytułu, skoncentrowanymi oczywiście wokół głównego wątku fabularnego (ale też i każdej pobocznej historii), całkiem przyjemnego systemu walki oraz nieskrępowanej niczym eksploracji przepastnego, otwartego, a także pięknego świata.

O wiele bardziej uprzykrzającą życie niedogodnością (od monetyzacji lub grindu) jest zdecydowanie tragiczna wręcz optymalizacja gry w wersji na konsolę PlayStation 4; czyli tej, którą mam "przyjemność" ogrywać. Twórcy wyraźnie pokpili pracę nad rzeczonym portem, w wyniku czego dławi się on regularnie, często nawet utrudniając komfortowe prowadzenie rozgrywki. Notoryczne spadki poniżej 30 fps-ów(!) oraz bezczelny wręcz pop-up obiektów na mapie stanowią tutaj normalny stan rzeczy, do którego wielu osobom ciężko będzie się przyzwyczaić i nic w tym dziwnego, kiedy znacznie bardziej zaawansowane graficznie tytuły działają na przestarzałym już systemie Sony zauważalnie lepiej. Sam nie jestem osobą, która przywiązuje większą uwagę do klatkarzu, ale Genshin Impact zdecydowanie przekracza granice dobrego smaku. I ja wiem, że miHoYo pracuje już na poprawą optymalizacji dla wersji next-genowej (PlayStation 5). Nie zmienia to jednak faktu, że spora baza graczy pozostanie jeszcze przez dłuższy czas przy PS4 i zostawianie ich samych sobie z tak funkcjonującym portem jest, lekko mówiąc, nie fair. Osobiście, po prostu przerzuciłbym się w tym przypadku na wersję pecetową, gdyby tylko Sony pozwoliło mi przenieść mój dotychczasowy postęp z konsoli, jak to ma miejsce między komputerami a urządzeniami mobilnymi. Tyle dobrze, że konsolowy port uchronił się przed plagą najróżniejszych glitchy oraz bugów. Spędziwszy dobre kilkadziesiąt godzin w Teyvacie trafiłem bowiem tylko na dwa(!), zupełnie marginalne błędy.

Kończąc już ten mój nieco przydługi oraz chaotyczny strumień myśli chciałbym poruszyć jeszcze "kontrowersyjny" temat inspirowania się miHoYo innymi, popularnymi tytułami dostępnymi na rynku od dobrych kilku lat. Jeszcze przed premierą Genshin Impact spora grupka ludzi wyrażała niezadowolenie z faktu, iż gra łudząco przypomina im, (między innymi) ostatniego mesjasza Nintendo, czyli The Legend of Zelda: Breath of the Wild, zarzucając chińskim deweloperom plagiat. I choć owe oskarżenia brzmią kuriozalnie w branży, gdzie każdy nowy pomysł zaczyna być natychmiastowo kopiowany przez konkurencję (vide sukces PUBG-a oraz idąca zanim moda na battle royale), tak muszę przyznać, że gdyby nie ta cała afera, Genshin Impact nie zainteresowałby mnie pewnie w takim stopniu, w jakim interesuje mnie po dziś dzień. A to tylko jedna z zalet otwartego czerpania przez miHoYo z dobrze sprawdzonych patentów. Inną jest na przykład fakt, iż dzięki "plagiatowaniu" dostaliśmy zupełnie za darmo bardzo dobrą grę, która nie próbuje wymyślać koła na nowo, a stanowi jedynie przyjemną, łatwą w ogarnięciu rozrywkę, skutecznie przyciągającą do ekranu smartfona, telewizora, czy też monitora. Nie każda produkcja, wypluwana na ten, najczęściej i tak przeładowany premierami rynek musi stanowić innowację, aby zainteresować swoją zawartością potencjalnych odbiorców. Dlatego też nie widzę ani jednego powodu, aby krytykować twórców Genshin Impact za to, że postanowili postawić na ogólnie przyjęte rozwiązania podczas projektowania swojego tytułu. Nikt przecież nie oskarża Activision lub DICE o plagiatowanie DOOM-a, prawda?

Podsumowując zatem, najnowsze dzieło chińskiego miHoYo to pozycja... zaskakująco wręcz dobra. Tylko tyle i aż tyle. Przyjemny zabijacz czasu z ogromnym potencjałem na dalszy rozwój oraz zdecydowanie najambitniejsza gra mobilna, jaką dane mi było sprawdzić. Ponadto, całkiem rozsądnie podchodząca do tematu monetyzacji. Mniej więcej taki właśnie obraz Genshin Impact starałem się przedstawić w mych powyższych wypocinach. Nie polecam traktować owego tekstu jako pełnoprawnej recenzji, gdyż stanowi on wyłącznie, mniej lub bardziej obszerny spis wstępnych wrażeń oraz elementów, które najbardziej rzuciły mi się w oczy podczas pierwszych kilkudziesięciu godzin rozgrywki. Sporo informacji pominąłem lub niedostatecznie rozwinąłem ich problematykę, nie chcąc przeobrazić mojej pracy w coś na wzór pracy magisterskiej. Jak już wspomniałem wcześniej, całkowicie zignorowałem, między innymi, zawartość oferowaną przez drugą lokację dostępną w grze, gdyż nie miałem jeszcze okazji jej zwiedzić. Cóż, w momencie, kiedy piszę te słowa, jest to już informacja nieaktualna, bowiem podczas produkowania rzeczonego bloga wróciłem do Genshin Impact celem nadrobienia zaległości. I ostatecznie skończyło się na tym, że wraz z postawieniem ostatniej kropki tutaj, zakończyłem również wątek fabularny Liyue oraz zwiedziłem całą, dostępną na ten moment mapę Teyvatu. Aktualnie zatem czekam na premierę aktualizacji 1.2 i przewiduję kolejny wpis poświęcony mojej nowej ulubionej grze. To już jednak dopiero w przyszłym, miejmy nadzieję, znacznie pomyślniejszym dla wszystkich roku. Tymczasem, ad astra abyssosque!

Oceń bloga:
9

Komentarze (9)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper