Sekiro: Shadows Die Twice – the ultimate soulsborne challenge awaits…

BLOG O GRZE
412V
Sekiro: Shadows Die Twice – the ultimate soulsborne challenge awaits…
Makaveli0160 | 06.04.2019, 21:32
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dobiegła końca moja przygoda z najnowszą produkcją sadystów z FROMSOFTWARE. Poniżej raport z dwutygodniowej wycieczki po feudalnej Japonii. Jak zwykle – po taniości, na dziko i bez przewodnika.
 

Niewiele czasu minęło od momentu, w którym zakończyłem swoją, trwającą niespełna dwa i pół roku wędrówkę po mrocznych, niezbadanych krainach w poszukiwaniu legendarnego skarbca za bramami W.P.E.R.D.O.L.-u. Ledwie udało mi się wrócić do rodzinnej wioski i odwiesić na ścianę wyszczerbioną, ale nadal niezawodną klingę mego miecza, a także umieścić na stojaku powgniataną i podrapaną zbroję, która niejednokrotnie ratowała moje życie i przyjęła na siebie wiele ciosów nieumarłych wrogów, kiedy doszły mnie słuchy, że na Dalekim Wschodzie, gdzie ludzie jedzą dwoma patykami, a miecze chowa się do drewnianych pochew czeka na śmiałków kolejny, legendarny skarb. Nie trzeba było mnie długo namawiać. Stwierdziłem, że skoro i tak dopiero co zjechałem do domu, to mogę poświęcić te dodatkowe dwa tygodnie, aby zbadać, czy legenda ta ma w sobie choć ziarnko prawdy.

 

Już w pierwszych dniach od przybicia do brzegu tego – jeżeli wierzyć temu, co mówili żeglarze z naszej wioski – archipelagu większych i mniejszych wysepek zdałem sobie sprawę, że wszystko to, czego nauczyła mnie wędrówka po skarby legendarnego W.P.E.R.D.O.L.-u nie będzie miało tutaj zastosowania. Szybko okazało się, że pchnięcia i cięcia lokalnych wojów znacznie łatwiej jest odbijać tym śmiesznym, cienkim i lekko zaokrąglonym mieczem niż unikać tak, jak do tej pory. Tutejsi wojownicy odznaczali się niezrównaną szybkością i wprawą w posługiwaniu się orężem. Straszne katusze przeżyć mi było dane na początku mej krucjaty po Platynową Wazę, która to podobno oczekuje na piedestale na szczycie najwyższej góry na śmiałka, który znajdzie w sobie wystarczająco dużo odwagi i samozaparcia, by się po nią wspiąć. Nawet najsłabsi adwersarze szli za mną w sukurs z niespotykaną zaciekłością, która najsilniejszych wojów z Zachodu wprawiłaby w nie lada zafrasowanie. A to miał być dopiero początek tej wyprawy…

Jakież me zaskoczenie było, gdy owiany złą sławą Łowca Shinobi Enshin z Misen raz za razem nadziewał mnie na monstrualnych rozmiarów pikę, którą tutaj nazywają podobno yari! Zupełnie nie potrafiłem przestawić swojego umysłu na tyle, by dostosować się do tego, jak walczy się w tym dziwacznym kraju. Pamięć mięśniowa i instynkt podpowiadały mi, by robić uniki, co za każdym razem spotykało się z porażką na polu walki. Wrogowie tutejsi odznaczali się znakomitą orientacją na polu walki. Nie ważne, jak szybko uchylałem się przed gradem ciosów, którym byłem zasypywany, moi przeciwnicy zawsze zdawali się z doskonałą precyzją podążać za mną niczym mój własny cień. Dowiedziałem się wtem, iż pewien mędrzec uczy tutaj niesamowitej techniki, która pozwala nastąpić na wypuszczone przez wroga pchnięcie i odpowiedzieć druzgocącym równowagę adwersarza cięciem. Gdy już opanowałem do perfekcji tę technikę, zwaną kontrą Mikiri, nie omieszkałem wypróbować jej w starciu z Enshinem. Okazało się, iż znakomicie sprawdziła się ona na polu walki i po zaciekłej potyczce udało mi się pokonać niesławnego Łowcę.

 

Na mojej drodze stanęła niedługo potem Pani Motyl. Była to pierwsza potyczka, która podała w wątpliwość szanse na powodzenie tej wędrówki. Staruszka ta odznaczała się niebywałą szybkością i przebiegłością na polu walki, a jej technika składała się z ciosów i pchnięć o tak zdradliwej charakterystyce, iż absolutnie nie potrafiłem czytać jej zachowania w starciu. Szybko zrozumiałem, dlaczego nikt nie widział jeszcze Platynowej Wazy, o której wiadomo jedynie ze starożytnych podań. Jeżeli już sam początek wyprawy jest tak wymagający, to co czeka mnie dalej? Dowiedziałem się od lokalnego wieśniaka, iż za zebranie czterech koralików modlitewnych mogę znacząco wzmocnić swoją witalność i to, jak efektywnie blokuję ciosy. Miałem już przy sobie kilka takich koralików, więc postanowiłem zwiększyć swoje zdolności. To samo też tyczyło się mojej tykwy leczniczej, której pojemność można zwiększyć dzięki specjalnym nasionkom. Udało mi się odnaleźć kilka z nich, dzięki czemu na wypadek odniesionych w walce ran mogłem chwilowo podnieść się z kolan i spróbować zaatakować ponownie. Wróciłem do Pani Motyl i po wielkich trudach i znojach udało mi się staruszkę zgładzić. Okazało się potem, że to tylko sen…

Ziemie tego osobliwego królestwa jeszcze dogorywają na zgliszczach, które pozostawiła po sobie wielka wojna domowa. Dowiedziałem się, że wszystko poszło o pewnego panicza, którego krew podobno zapewniać ma nieśmiertelność. Zupełnie przypadkiem trafiłem na chłopca, który powiedział mi, że nie można go zranić, a krew jego pozwoli mi zmartwychwstać, gdy czeka mnie śmierć na polu walki. Powiedział, iż mogę dostąpić tego daru, ale muszę w zamian chronić go i pomóc mu uciec z kraju przed najeźdźcami. Stwierdziłem, że i tak będzie to po drodze do legendarnej Platynowej Wazy, a druga szansa w razie niechybnej śmierci zawsze się przyda. Zgodziłem się.

 

Niedługo potem dotarłem do zamku rodu Ashina, gdzie na mieszczącym się na jego szczycie tarasie widokowym czekał na mnie pewien znamienity wojownik, który podobno miał być wnukiem wielkiego wasala Isshina Ashiny – Genichiro. Poziom fechtunku tego rycerza był perfekcyjny. Idealna kombinacja szybkości, siły i nieprzewidywalności. To w tej potyczce przyszło mi zrozumieć, jak ważne jest mistrzowskie opanowanie odbijania ciosów własnym mieczem. W końcu poznałem wachlarz możliwości Genichiro i udało mi się dwa razy go pokonać. To tutaj też szybko przekonałem się, że nie wszyscy z przeciwników będą poddawać walkę po dwóch potyczkach, a niektórzy z nich mają jeszcze dodatkowego asa w rękawie. Jakież było me zdziwienie, gdy Genichiro zerwał z siebie swą pięknie zdobioną zbroję i okazał się być zdolny władania piorunami! Niesamowicie efektowna potyczka czekała mnie w kolejnych minutach. Zauważyłem, iż ciśnięty w mą stronę piorun mogę z łatwością odbić i skierować w stronę nadawcy, ale tylko pod warunkiem, że będę wtedy w powietrzu. Czym prędzej wykorzystałem tę zdolność i po kilku chwilach Genichiro musiał uznać moją wyższość. Wielokrotnie skorzystałem też z daru, który otrzymałem od młodego panicza. Okazało się, że nie były to dziecięce fantazje i faktycznie mogłem powstać będąc śmiertelnie rażonym przez wroga i spróbować ponownie.

Wielkie potyczki miały czekać na mnie na mej drodze ku Platynowej Wazie. Legendy o wielkiej małpie, która to zamieszkiwać miała okolice wypełnionych trującym błotem kanionów okazały się być prawdą. Małpa ta odznaczała się ogromną szybkością, siłą i samozaparciem. Doszło nawet do tego, iż po dekapitacji tejże małpy za pomocą wielkiego miecza, który tkwił w jej szyi (zapewne jako pamiątka po innym śmiałku, który w przeszłości dotarł do miejsca, w którym się znalazłem) małpa ta wstała i za pomocą owego miecza próbowała mnie ponownie zgładzić! W najgorszych snach nie śmiałbym marzyć o potyczce tak niesamowitej jak ta. Długo jeszcze będę wspominał, jak walczyłem z bezgłową małpą!

Jednak największym przeciwnikiem okazał się być pewien Mistrz Shinobi, który zwał się Sową. To w tej walce ostatecznie porzuciłem i wyparłem z umysłu wszystko to, co pamiętałem z dawnej podróży po skarby W.P.E.R.D.O.L.-u. Zupełnie nic nie znajdowało tutaj zastosowania i mimo lat doświadczenia i zaprawy bojowej czułem się tutaj niczym zielony smarkacz. Wiele dni i wiele prób potrzebowałem, by podnieść swoje umiejętności do stopnia, który pozwoli mi na pokonanie Sowy. To też udało mi się osiągnąć w wielkich trudach i znoju. Gdy już osiągnąłem perfekcję w unikaniu, odbijaniu ciosów i kontrze Mikiri, nic nie stało na mej drodze ku Platynowej Wazie.

Straszna śnieżyca przywitała mnie na szczycie góry, na której rzekomo znajdować się miała kapliczka z Platynową Wazą. Wietrzysko szalało tam okropne, podbijając śnieżne zaspy w bezkresną nicość za moimi plecami. Pogoda wysoko nad wyspami była tak okropna, że nie sposób było spostrzec niczego, co znajdowało się dalej niż na wyciągnięcie ręki. Dało się jednak niekiedy dostrzec majaki jakiejś sylwetki tam, w oddali. Postanowiłem iść dalej, zasłaniając oczy przed tnącymi niczym żyletki płatkami śniegu. Z każdym dawanym krokiem sylwetka zdawała się coraz bardziej przypominać coś na kształt niewielkich rozmiarów budowli. Gdy zbliżyłem się już wystarczająco blisko, moim oczom ukazały się przepiękne inkrustacje, których zupełnie nie rozumiałem. Tutejsze rękodzieła i manuskrypty zapisane są symbolami, które w niczym nie przypominają alfabetu z moich rodzinnych stron. Nie mniej jednak, drzwi do kapliczki zdawały się być nadal zamknięte. Rozejrzałem się dookoła. Nie potrafiłem dostrzec niczego, co wskazywałoby na to, że ktoś przede mną stał w tym właśnie miejscu. Złapałem za wyrzeźbioną z przepychem kołatkę i pociągnąłem do siebie. Płaty wrót zaskrzypiały donośnie i z wielkim świstem wpadającej do środka kapliczki śnieżnej zamieci mym oczom ukazało się wnętrze budowli. Kilka kroków wewnątrz, na środku znajdował się malutki piedestał, skąpany w bladym świetle, które wpadało przez lekko uchylone wrota. Na piedestale zdawał się stać jakiś przedmiot, który połyskiwał co i róż w odcieniach błękitu. Złapałem za coś, co przypominało kształtem jakieś naczynie. Czy to możliwe, że trzymam w ręku Platynową Wazę?! Wyszedłem czym prędzej na zewnątrz z tajemniczym przedmiotem, aby lepiej się mu przyjrzeć. Zdecydowanie była to pięknie zdobiona waza z wymalowanymi scenami. Ku mojemu zdumieniu sceny te przedstawiały wszystkie walki, jakie było mi dane stoczyć na drodze ku szczytowi góry. A więc legendy mówiły prawdę! Spakowałem artefakt i począłem zejście z góry.

Oceń bloga:
13

Komentarze (3)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper