Dark Souls III - u W.P.E.R.D.O.L.-u bram.

BLOG
602V
Dark Souls III - u W.P.E.R.D.O.L.-u bram.
Makaveli0160 | 02.10.2018, 20:44
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Krótkie przemyślenia na temat ostatniej platyny z serii gier FROMSOFTWARE i krótkie podsumowanie wędrówki.

Stało się. Dobiegła końca odyseja pewnego śmiałka, który porwał się na mityczne, niezmierzone bogactwa, które to według podań pradawnych kryją się za wrotami W.P.E.R.D.O.L.-u (Wielkiej Piątki Epickich Rąbanek, Dopakowanych Okrucieństwem Legend). Wiosen dwie i pół wyprawa ta trwała, w wielki znój i trud obfitowała.

 

Ostatni etap tej podróży był zdradliwy niczym ruchome piaski. Przez zdecydowaną jej większość wyzwanie stało na całkiem niskim poziomie. Czary, które tak umiłował sobie ten zuchwalec, tym razem niestety nie cieszyły się już powodzeniem i skutecznością, która mogłaby dorównać magom Drangleic. Lothric rządzi się swoimi prawami, a zwłaszcza jednym – prawem żelaznej, mocarnej pięści.

 

Dziewięćdziesiąt godzin na szlaku złożyło się na unicestwienie wszystkich Dziedziców Ognia i Panów Popiołu, pozyskanie wszelkich pierścieni, poznanie tajników pradawnych zaklęć ognia, cudów i czarów oraz zdobycie przedmiotów niezbędnych do uzyskania najgłębszych poziomów wierności przymierzom. Lwia część tego czasookresu to właśnie pozyskiwanie tych okrutnych przedmiotów, które w większości przypadków trzeba było zwyczajnie wymiętosić z gry the hard way. Niektóre przedmioty dawały się łatwo zgromadzić przy pomocy innego gracza co-op (w tym miejscu wielki shoutout dla deotricky za włożoną pomoc we wspólne wymiętoszenie z gry wystarczającej ilości Kajdan z kręgosłupa!), ale i tak było srogo. Całe szczęście, że Dowód dotrzymanej umowy został zaprogramowany tak, aby wypadać ze Srebrnych Rycerzy na schodach Anor Londo.

 

Dziedzice Ognia i Panowie Popiołu nie sprawiali większego problemu. Miałem pewne ekscesy z Aldrichem, Pożeraczem Bogów, ale po poznaniu wzorca ataków nie stanowił on już wyzwania. Największa blokada nastała, o zgrozo, w niemalże końcowym wędrówki momencie, w którym w drodze po jeden z pierścieni musiałem zgładzić Bezimiennego Króla w Podróży numer 3. O ile na pierwszym przejściu była to raczej kaszka z mleczkiem, tak w NG+2 to, co wyprawia ten boss, to coś nieludzkiego. Do tej pory jako najtrudniejsze starcie w grze uznawałem walkę z Fume Knightem z Dark Souls II. Niechlubne pierwsze miejsce w rankingu najgorszych bossów w serii gier FROMSOFTWARE od dzisiaj piastowuje Bezimienny Król w wersji NG+2. Jego ataki są brutalnie mocne i przebijają większość tarcz. Moja wielka tarcza Havela, ulepszona do +5 nie była w stanie zatrzymać w całości ataków Króla. Po kilku próbach, zakończonych mniej lub bardziej spektakularnym gwałtem na mojej postaci, postanowiłem zasięgnąć pomocy co-op w sieci. W tym miejscu należy się kolejny shoutout do pewnego jegomościa viech54, z którym rozpizgaliśmy Bezimiennego Króla jak paczkę śmietankowych draży. Znakomitości tego momentu dopełnił fakt, iż kolega ten upuścił mi brakujące cztery pierścienie, które w ciągu kolejnej godziny zebrałbym osobiście, przemierzając wypaczone i spopielone pustkowia królestwa Lothric. Wtenczas usłyszeć można było znajomy dżingiel, ostatni dżingiel tej wyprawy… Dżingiel piątego, platynowego trofeum, ostatniego klucza do wrót W.P.E.R.D.O.L.-u.

͋

Wyprawa zaczęła się dosyć niewinnie, bo od przygody z Bloodborne nieco ponad dwa lata temu. Zachęcany coraz to nowszymi relacjami z – często nieudanych - prób przejścia najnowszej wówczas gry FROMSOFTWARE pomyślałem sobie – a co, jakby tak spróbować nie tylko przejść, ale nawet wyplatynować? Wszak zawsze lubiłem mierzyć wysoko, tak więc wyruszyłem na wyprawę. Nikt nie wiedział w tamtym okresie, co będzie dalej. Powolutku brnąłem do przodu przez brukowane ulice Yharnam, aż pewnego dnia usłyszałem pierwszy z pięciu dżingli i uzyskałem pierwszy, niebieski dzban. Wtedy to też dowiedziałem się o legendach W.P.E.R.D.O.L.-u i mitach, jakie to nieprzebrane bogactwa i niesamowitości czekają na tego, kto zdoła wzruszyć zapieczone setkami lat bezruchu wrota. Złapałem bakcyla. Wyprawa rozpoczęła się!

Drugim przystankiem na szlaku tej wiekopomnej wędrówki były pustkowia królestwa Boletarii w Demon’s Souls. Tutaj również natknąłem się na – jak się później okazało – nieodłączny element tej serii – Dark Souls Farming Simulator. Wyprucie pewnego kamienia, niezbędnego do ulepszenia jednej z broni do platyny zajęło mi nieco ponad osiem godzin, podczas których zmiętosiłem szkieletora, który miał to rzekomo dropić obrzydliwe dwieście dziesięć razy. Resztę przedmiotów zdupe’owałem – a co?! Nie ma takiej opcji, żeby farmić te kamienie przez kolejne sto lat tej wędrówki. Co po bogactwach W.P.E.R.D.O.L.-u siwemu, garbatemu dziadowi? Usłyszałem wtedy drugi dżingiel i uzyskałem drugi niebieski dzban. Pomyślałem sobie – to chyba nawet jest wykonalne!

Gdy zbliżałem się do granic zasnutego aurą zepsucia i śmierci królestwa Lordran, mijał już niemal rok od momentu, kiedy opuściłem rodzinny dom. Ciekawe, co dzieje się w mojej rodzinnej osadzie. Zdążyłem już przywyknąć do braku wygód i polowych warunków spania pod gołym niebem w miejscach, do których nikt o zdrowych zmysłach nigdy by się nie zapuścił. Oręż zdążył już kilka razy stępić się na wszelkiego rodzaju nieumarłym plugastwie, którego karczowanie w pewnych momentach było jedynym sposobem, by znaleźć się bliżej celu. Dark Souls wymagało nieco ponad dwóch i pół przejść, aby możliwe było ukucie wszystkich legendarnych ostrz, poznanie wszelkich czarów i zgłębienie wierności przymierzom. To tutaj też pierwszy raz zrozumiałem, co to znaczy cheesing. Od tej pory wiedziałem już, jakimi prawami rządzi się otaczający mnie świat i czego będę mógł spodziewać się na kolejnych dwóch etapach wędrówki. To tutaj też poczułem, że żądza pojmania niezmierzonych bogactw W.P.E.R.D.O.L.-u zaczyna powoli zasłaniać zdrowy rozsądek. Trzeci dżingiel i trzeci niebieski dzban oznaczał, że cel znajduje się bliżej niż kiedykolwiek i jasnym stało się, że pokonałem już większość drogi, która dzieliła mnie pierwszego dnia od wrót mitycznego skarbca.

Drangleic okazało się być znacznie większym wyzwaniem niż pierwotnie można było zakładać. To tutaj pierwszy raz poważnie zwątpiłem w możliwość osiągnięcia celu i przebrnięciu przez Dark Souls II. Fume Knight. Nieziemsko trudny huncwot. Trzynaście długich Księżyców trwała ta podróż. Kilka razy przerywałem ją, by żyć swobodnie wśród lokalnej populacji, po czym, gdy tylko nabrałem nieco sił na dalszą wędrówkę, podnosiłem się z klepiska. Ale dopiero za trzecim razem przyszło mi oswobodzić się z okowów ograniczeń własnej psychiki. Zniszczyłem Fume Knighta. Zniszczyłem też wszystko inne, co stało mi na drodze do usłyszenia czwartego dżingla i zabrania z piedestału czwartego, niebieskiego dzbana.

Widzę bramy W.P.E.R.D.O.L.-u. Już niedaleko. – pomyślałem sobie, gdy ze wzgórz patrzyłem na rozpościerającą się przede mną dolinę królestwa Lothric i ledwie migocące wśród mgły, pyłu i popiołu wzgórze mitycznego skarbca, zanikające niemal na linii horyzontu. To już przysłowiowe ostatnie metry przed finiszem. Wyprawa brukowanymi traktami w Dark Souls III przebiegała nad wyraz gładko i przyjemnie, aż do przejścia numer trzy, w którym to natrafiłem na wspomnianego na początku Bezimiennego Króla. Na szczęście przychylność lokalnych wojów, z której znana jest podobno ta kraina, okazała się prawdziwa i z pomocą pewnego rycerza udało się unicestwić Króla i tym samym usłyszeć ostatni, piąty dżingiel oraz zdobyć piąty, ostateczny dzban niebieski.

Bramy skarbca nie przypominały niczego, co było mi dotąd dane zobaczyć. Ciekawe, ilu przede mną śmiałków patrzyło na te misterne inkrustacje i freski, którymi suto obłożono masywne skrzydła tej znamienitej bramy – powiedziałem pod nosem, podziwiając skomplikowane płaskorzeźby, przedstawiające – o dziwo – znajome obrazki z mojej wędrówki. Umieściłem pięć dzbanów na piedestałach przed bramą. Grunt zadrżał majestatycznie i w akompaniamencie trzasków, zgrzytów i osobliwego postukiwania zauważyłem, że skrzydła bramy zaczynają się rozchylać, powoli zalewając blaskiem Księżyca wnętrze skarbca. Gdy brama zdawała się już być otwarta, a w okolicy znowu rozległa się paraliżująca, cmentarna cisza, postanowiłem wejść do środka. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, co zobaczyłem wewnątrz…

 

…Skarbiec był zupełnie pusty. Wówczas dopiero zrozumiałem prawdziwy sens tej ponad dwuletniej wędrówki. Nie złotem i chwałą mierzy się prawdziwych bohaterów. Okazało się, że wędrówka ta – jak wszystko w życiu - miała dwie strony medalu. Jedni powiedzą pewnie – nie było warto tego robić - legenda o bogactwie i chwale okazała się tylko… legendą. Ale może to właśnie o to chodziło? Może nie takiego bogactwa należało wyczekiwać wewnątrz? Może to fakt, że tak niewielu przede mną stało tu, gdzie ja i tak niewielu po mnie stanie w tym samym miejscu jest największym skarbem i nagrodą, jakiej można było oczekiwać... Może coś w tym jest. Spakowałem ekwipunek i naszkicowałem na pamiątkę, jak wyglądały piedestały, uzupełnione o pięć niebieskich dzbanów, po czym wyruszyłem w drogę powrotną. Nie jestem bogatszy o migocące w blasku precjoza, ale jestem na pewno bogatszy o niesamowite doświadczenie wędrówki, którego nie sposób wycenić żadną walutą!

 

Oceń bloga:
16

Komentarze (16)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper