GieeRTe ~ #09 "Dystans"

BLOG
318V
TyskiPL | 30.04.2018, 04:26
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

PREMIERA GRY, SZYBKO DO SKLEPU BIEEEEGNIIIIIJ! 
Och, no nieeeee, sieczka ma super sprzedaż i cała branża pójdzie się walić!
Grażyna! Zrób mnie ten, no, zapas gier, bo przez tego Fortnajta nie będzie w co grać!

Pora pogadać o dystansie. 

A dzisiaj bez obrazków, bo wena na pisanie wzięła, ale ogólnie to padam. 

Słowem wstępu co tam u mnie? "Lego Harry Potter Collection" wymieniłem za "Saints Row IV" na PS4 i zacząłem grać. Póki co wrażenia są mega, ale z ostateczną oceną wstrzymam się do momentu, gdy grę ukończę. Do tego jak mogliście czytać w ostatniej "Gromadzie", pykam sobie w pierwszego "Wiedźmina" oraz ograłem sobie "Life is Strange" i szczerze mówiąc kusi mnie, by pobrać pozostałe odcinki. Dlaczego tego jeszcze nie zrobiłem? 

Otóż odpowiedź na to pytanie to temat dzisiejszych rozkmin. 

Dystans. 

Ostatnio odnoszę wrażenie, że go ludziom coraz bardziej brakuje podczas, gdy jest to bardzo przydatna w życiu rzecz. Dzięki niemu potrafimy nie porywać się z motyką na słońce i nie pędzić ślepo za tłumem, tylko mieć własne zdanie. Dzięki temu decyzje, jakie podejmujemy nie tylko jako gracze, ale przede wszystkim jako konsumenci rynku gamingowego, są bardziej przemyślane. 

Nie będę się skupiał za bardzo na jednym przykładzie, bo ten został ostatnio opisany przez Kamilossa w jego blogu. Chłopak poruszył wątek kupowania gry w momencie premiery. Ja od siebie dodam w tej materii tylko parę zdań. Sam z dystansem podchodzę do premier i nie ukrywam, że chodzi tu o pieniądze. Ja jeszcze pamiętam, gdy nowości na PlayStation 3 kosztowały 180-200 zł. No chyba, że kupowało się w pewnym sklepie na E, znanym z dojenia graczy ile wlezie, to płaciło się 220 zł. Ta wyższa cena była ewenementem świadczącym o chciwości albo o tym, że dana gra naprawdę była hitem. Teraz? Nowy "God of War" przeważnie stoi za 240-250 zł, a wydany w październiku "Assassin's Creed: Origins" jeszcze w wielu miejscach kosztuje co najmniej 180 zł. Na szczęście istnieje strona typu Ceneo.

Pamiętajcie, że głosujemy portfelami i my kupując grę za taką kwotę dajemy sygnał, że istnieje podaż i tym samym pozwalamy twórcom na podwyższanie cen i dojeniu nas do woli. Ale to wynika z tego, że wiele osób chce mieć coś na tu i teraz. Ten brak dystansu znajduje swoje odzwierciedlenie w grach na smartfony, gdzie próbuje się na tym zarobić. "Hogwarts Mystery" jest tego idealnym przykładem. Fan Harry'ego Pottera sobie jedynie puka palcem po ekranie, wodzony komentarzami Snape'a, otoczką szkoły i tą nie najlepszą fabułą, by w trakcie wykonywania zadania dowiedzieć się, że wyczerpał się limit punktów akcji - bo zadania są zbudowane tak, by nie dało się za jednym machnięciem je wykonać - i albo czeka albo płaci rubinami za dodatkowe punkty akcji. Ojej, zabrakło rubinów, bo wpada ich za mało? Czemu by nie wydać kasy na dodatkowe rubiny? Tylko niech fan pamięta o pośpiechu, bo do końca zadania tylko pół godziny i jak nie zdąży, to musi zaczynać całe zadanie od nowa - a zadania dzielą się nawet na 5-6 etapów. 

Brak dystansu jednak nie dotyczy tylko płacenia za granie, ale też dwóch innych kwestii. 

Pierwszą kwestią jest ogólnie kręcenie hype'u na granie. Nie chcę skupiać się na tym, że wywołuje to momentami podział graczy na lepszych i gorszych, bo "Jak to? Nie zagrasz w to zaraz po premierze? Przecież to hit!", bo jeszcze ktoś z Was uwierzy, że mam problem do najnowszych przygód Kratosa. Nie, słowo! Na przykład chcę rzucić "Heavy Rain" (PS3). Pamiętam, że jednym z haseł dla podniesienia hype'u było robienie sztucznej kontrowersji wokół tematu nagości. Że niby pierwsza gra (taaa, na pewno), gdzie była naga kobieta. I powiem Wam szczerze - znam takich, co zagrali w tę grę tylko dla tej nagiej kobiety. Kto jednak grał w tę grę to się przekonał, że nagości było tylko tyle co mokre plecy jednej z bohaterek i naga pierś przez chwilę. Przez sekundy. To była po prostu czysta zagrywka marketingowa najprawdopodobniej, że puszczono takiego newsa w obieg i po kolei cała branża to podłapywała. "Nie ważne jak mówią o Tobie, byleby mówili". A przecież zawsze można było poczekać i poczytać potem opinie innych graczy. Albo opinię Zgredów w PSX Extreme, bo pamiętam, że ktoś wypominał tę kwestię Quantic Dreamowi. 

Ale problem braku dystansu u niejednego gracza pojawia się w jeszcze sferze ekonomii naszej pasji. Pod każdym newsem o sukcesie finansowym gry sieciowej - a to "GTA Online", a to ostatnio "Fortnite" - nie brakuje "ekspertów" zwiastujących koniec gier singlowych i fabularnych, a zapowiadający nadejście epoki "gier będących multiplayerowymi byle sieczkami". Wielkie złe korpo spojrzą, że byle sieczka internetowa zarobi więcej w miesiąc-dwa niż dobry exclusive*. Należy więc wiedzieć, że podstawą do działań sprzedażowych i marketingowych, zwłaszcza w dzisiejszych czasach cyfrowych jest porządna segmentacja konsumentów. Im bardziej konkretna grupa konsumencka dobrana, tym jest większa szansa na sukces. Myli się ten, że na branżę grową patrzy się krótko: "klienci to gracze i gracze chcą to, to i tamto". Nie. Uściśla się m.in. jakiego typu to jest gracz, jaki ma wiek. Wszystko po to, by ze swoim produktem trafić jak najlepiej do największej grupy odbiorców. Nie mierzy się do wszystkich porówno, bo potem powstają zbędne zgrzyty. Dokonajmy segmentacji na szybko, przykładowo. Wydzielimy sobie: 

  • Grupę graczy uwielbiających internetowe sieczki i e-sporty, 
  • Fanów wyścigówek, 
  • Fanów singli.

Oczywiście, superowe wyniki "Fortnite" spowodują, że wiele par oczów zostanie wlepione w sieczki, w Battle Royale. Załóżmy, że producenci wyścigów oleją sprawę, zostaną przy robieniu kolejnego wydania Forzy lub Gran Turismo i może coś pasującego do mody zaaplikuje w swoich grach. I załóżmy, że faktycznie single odeszły na bok, na margines, leży i zdycha. 

W efekcie powyższego powstaje nisza. Jeżeli niszę wykorzysta ktoś w dobry sposób, to  i na tym dobrze zarobi. Na pewno nie aż tyle, co jakiś Battle Royale, ale wciąż będzie to suma dobra, by stworzyć kontynuację swojej gry albo zainwestować w dalszy rozwój firmy. 

Wspomniałem o korpo. Otóż zauważyłem, że niektórzy wierzą w to, że to jak teraz wygląda branża jest stanem pewnym, stałym. Otóż nie. Owszem, koncerny i korporacje znane obecnie pewnie będą sobie radzić lepiej lub gorzej, ale należy liczyć się z  tym, że są inne jeszcze firmy - mniejsze studia oraz startupy, które dzięki wykorzystaniu niszy mogliby się wybić. Popatrzcie na polskie studia - np. CD Projekt, Techland, czy People Can Fly. Jeszcze wiele lat temu te studia nie były znane, wybijały je dopiero ich tytuły-hity. "Wiedźmin", "Call of Juarez", "Bulletstorm". Teraz młodych studiów developerskich jest od groma, nawet w Polsce i małe studia średnio będą mogły konkurować na arenie gier Battle Royal tak samo jak korporacje, które pewnie rzucą się na to kuszeni ogromnymi przychodami z takich gier. Najpierw będą musiały rozwinąć się do poziomu, który umożliwi im konkurowanie na podobnym poziomie i zarabianie na niszy może w tym pomóc. 

Tłumacząc jednak powyższe przekonałem się, że panują pewne mity pomiędzy niektórymi graczami. Mity jakoby to exclusivy sprzedawały się najlepiej i, że przez Battle Royale one stracą totalnie na znaczeniu. 

Nonsens. 

Dobry exclusive zarabiał na siebie dużo, słaby nie (chyba, że miał super marketing) i owszem, zarobi on mało w porównaniu do multiplayerowej sieczki. Ale po pierwsze - nie od dzisiaj multiplayery wydawały się dominować. Spójrzcie na poprzednią generację - wychodziło wiele FPSów, do niektórych gier wciskano tryb sieciowy na siłę i wydawałoby się, że tryb sieciowy zagości w każdej grze na amen. Pierwszy lepszy przykład - "God of War: Wstąpienie". Nowa historia Kratosa trybu sieciowego nie ma, odeszło się od tego, skupiono się na innych elementach i mamy hit, na którym Santa Monica zarobi swoje. Po drugie - owszem, Battle Royale zyskają na znaczeniu sporo u Sony i Microsoftu, być może nawet u Nintendo, ale przecież te firmy na takich grach nie zarabiają tyle samo. Najwięcej zarobi ta firma, której konsola jest najczęściej używana przez tych graczy, a nie od dziś wiadomo, że na wybór konsoli zaważyć potrafią exclusivy, bo w multiplatformy to można i na starym piecu grać, jeżeli ma się odpowiednie części i cierpliwość. 

Kończąc, Panowie, głowa do góry i miejcie więcej dystansu. Owszem, teraz zostaniemy zapewne zalani Battle Royalami i innymi wariacjami trybu multi, tak jak za poprzedniej generacji zasypywano nas shooterami i innymi grami skupionymi wokół trybu sieciowego i jakoś branża wyszła obronną ręką i nadal oferowała nam genialne historie. Wierzę w to, że i w przyszłości jakoś się inne rodzaje gry zachowają. 

 

* Abstrahuję od oceny "Fortnite". Nie grałem, nie interesowałem się. Wszelkie komentarze były esencją komentarzy internautów. 

Oceń bloga:
7

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper