Octopath Traveler 0 - recenzja i opinia o grze [PS5, Xbox, Switch 2, PS4, Switch, PC].
W 2025 roku nie brakowało wyjątkowych gier, wielkich opowieści, a najnowsza produkcja Square Enix jest jedną z najbardziej rozbudowanych produkcji ostatnich miesięcy. Czy jednak warto sprawdzić przygodę? Przeczytajcie naszą recenzję Octopath Traveler 0.
Seria Octopath Traveler miała od początku bardzo konkretną tożsamość - z jednej strony była listem miłosnym do klasycznych jRPG-ów z ery SNES-a i pierwszego PlayStation, z drugiej odważnym eksperymentem z nową oprawą HD-2D. Zamiast realistycznych modeli dostaliśmy pikselowe postacie poruszające się po trójwymiarowych planszach, pięknie oświetlonych i dopieszczonych efektami głębi ostrości. Pomysł okazał się na tyle udany, że wyrósł na znak rozpoznawczy całego Team Asano - zespołu Square Enix odpowiedzialnego za „retro w nowoczesnym wydaniu”, od Octopath, przez Triangle Strategy, aż po kolejne projekty bawiące się tym stylem.
Za serią stoi ekipa, która doskonale zna język klasycznych jRPG-ów, ale jednocześnie nie boi się wprowadzać własnych twistów. Pierwszy Octopath eksperymentował z formułą ośmiu osobnych historii, druga część próbowała mocniej spiąć bohaterów i światy, a teraz Octopath Traveler 0 idzie jeszcze dalej - w stronę jednej dużej, mroczniejszej opowieści, której korzenie sięgają mobilnego projektu Champions of the Continent, ale która finalnie ląduje jako pełnoprawny, duży tytuł na konsole. To nadal klasyczna, turowa gra o rozwoju drużyny, mozolnym budowaniu postaci i powolnym odkrywaniu warstw świata, jednak tym razem opowiedziana z wyraźnie większym rozmachem.
W tym wszystkim HD-2D nie jest już tylko ciekawostką graficzną, ale pełnoprawnym językiem wizualnym współczesnych jRPG-ów. Octopath Traveler 0 bardzo wyraźnie to pokazuje: mamy familiarne piksele, „makietowe” miasteczka, pięknie oświetlone lasy i góry, ale to nie jest już eksperyment z pierwszej części - tylko dopracowany, pewny warsztat. Twórcy swobodnie operują tym stylem, budując sceny, które mogłyby funkcjonować w wysokobudżetowym 3D, a jednak w tej dioramowej oprawie zyskują własny, wyjątkowy urok. I właśnie z tak przygotowanym bagażem seria wchodzi w prequel.
Epicka opowieść na wiele godzin
Recenzowany Octopath Traveler 0 zaczyna się zaskakująco klasycznie - od spokojnego miasteczka na końcu świata, w którym życie w kilka chwil zamienia się w popiół. Tworzymy własnego bohatera i niemal natychmiast jesteśmy świadkami, jak w tę sielankę wbijają się trzej potężni złoczyńcy żądni boskich pierścieni. Miasto płonie, mieszkańcy giną lub znikają, a nasza postać zostaje z niczym poza pragnieniem zemsty i mglistą nadzieją, że z rozbitego świata da się jeszcze coś ocalić. To prosty punkt wyjścia, ale dla mnie działa lepiej niż formuła „ośmiu bohaterów i ośmiu historii” - od razu mam konkretny cel i wyraźnego wroga.
Fabularnie wszystko obraca się wokół tej podwójnej osi: zemsty na posiadaczach pierścieni oraz odbudowy miasta Wishvale. Każdy z trzech głównych antagonistów przedstawia inne wypaczone pragnienie (bogactwo, władzę i sławę) i poznajemy ich w poznajemy w dużych, tematycznych kampaniach. Dla mnie to duży krok naprzód względem poprzednich części: zamiast skakania między ośmioma niepowiązanymi historiami dostajemy jedną dużą opowieść. Każdy region ma własny klimat - raz bliżej mu do mafijnego dramatu, innym razem do brutalnej polityki czy wojny... a twórcy nie uciekają od cięższych tematów, pokazując, jak wypaczone pragnienia potrafią niszczyć ludzi i społeczności. To nadal klasyczne jRPG-fantasy, ale opowiedziane w dużo mroczniejszym, dojrzalszym tonie.
Drugim sercem historii jest dla mnie samo Wishvale. Nie jest tak, że miasto znika po prologu na 60 godzin - wręcz przeciwnie, regularnie do niego wracamy, odbudowujemy kolejne domy, przygarniamy ocalałych i stawiamy nowe budynki. Każdy nowy mieszkaniec ma własną tragedię i własny powód, by zacząć od zera, co pięknie spina główny motyw gry: nie tylko „kto za to zapłaci?”, ale też „co zrobimy z tym, co nam zostało”. Dzięki temu Octopath Traveler 0 nie wyłącznie opowieścią o ściganiu trzech bossów, ale także historią o sklejeniu rozbitego świata na nowo... i ten element działa emocjonalnie dużo mocniej, niż się spodziewałem.
Oczywiście przy takiej skali nie wszystko jest idealne. Ogrom postaci sprawia, że nie do każdego zdążymy realnie się przywiązać, a środek gry potrafi czasem zwolnić i wpaść w typowe dla gatunku klisze. Mimo to całościowo uważam, że to najspójniejsza i po prostu najciekawsza fabuła w serii - mocny, osobisty początek, wyraziści złoczyńcy, powracający wątek odbudowy miasta i motyw wypaczonej żądzy przewijający się przez wszystkie kampanie. Nie mogę powiedzieć, że struktura wcześniejszych odsłon mi przeszkadzała, ale tutaj fundamenty są znacznie bardziej konkretne, a Octopath Traveler 0 jako opowieść wypada przez to dojrzalej i ciekawiej.
Muszę przyznać, że fabuła Octopath Traveler 0 naprawdę przypadła mi do gustu. Świetnie wypada główny wątek, konsekwentnie budowany od spalonego Wishvale aż po kolejne konfrontacje z bossami, bardzo podoba mi się też sposób, w jaki do drużyny dołączają nowi towarzysze - część z nich dostaje zaskakująco mocne, emocjonalnie trafione historie, a antagoniści są na tyle wyraziści, że faktycznie chce się ich zgładzić. Nie każdy członek zespołu został jednak rozpisany z równą dbałością. Trzeba też mieć świadomość skali... ukończenie tej przygody to 80-100 godzin, a tak długa konstrukcja niesie wszystkie typowe problemy JRPG-ów: tempo bywa nierówne, zdarzają się przeciągnięte rozdziały, a gra nie prowadzi gracza za rękę i łatwo „rozpłynąć się” w pobocznych aktywnościach. Mimo tych zastrzeżeń bawiłem się jednak świetnie, krok po kroku poznając kolejne rozdziały historii i domykając wszystkie najważniejsze wątki.
Walka jest esencją gry
Nie będę ukrywał, że to właśnie walka jest dla mnie największym atutem Octopath Traveler 0, choć jednocześnie system potrzebuje trochę czasu, żeby naprawdę pokazać pazur. Początek wygląda bardzo znajomo i wręcz „bezpiecznie”: klasyczne Break/Boost, kilku prostych przeciwników, pierwsze bossy, które da się przejść średnio przemyślanym składem. Do tego ośmioosobowa drużyna (czterech bohaterów na froncie i czterech w odwodzie), która początkowo wydaje się bardziej miłym dodatkiem niż faktycznym elementem taktyki. Przez pierwsze kilkanaście godzin gra bywa wręcz zaskakująco łatwa; wystarczy trzymać się podstaw, celować w oczywiste słabości i co jakiś czas odpalić mocniejszą umiejętność, żeby kolejne starcia wpadały praktycznie same.
Dopiero w drugiej połowie opowieści Octopath Traveler 0 wyraźnie dokręca śrubę... i moim zdaniem dopiero wtedy system walki naprawdę rozkwita. Bossowie zaczynają style, przechodzą między fazami, częściej reagują na nasze ustawienie i potrafią brutalnie ukarać brak sensownej rotacji. Proste rozwiązania przestają być magicznym przepisem na sukces, bo nagle trzeba świadomie zarządzać zasobami: decydować, kiedy ktoś musi odpocząć w odwodzie, kto wchodzi na front z naładowanym BP, a kiedy lepiej poświęcić turę na buffy czy debuffy zamiast kolejnego ataku. W tej fazie gry widać, jak dobrze przemyślany jest pomysł ośmioosobowej drużyny - rotowanie postaci przestaje być kosmetycznym bajerem, a staje się podstawowym narzędziem taktycznym.
Rozwój postaci i całej ekipy bardzo szybko zaczyna grać tu pierwsze skrzypce. Na papierze system wydaje się prosty: klasy z własnymi drzewkami, odblokowywanie skilli, pasywki i coraz lepszy sprzęt. W praktyce dopiero w trudniejszych starciach czuć, jak kluczowe jest świadome budowanie ról - kto ma łamać tarczę, kto odpowiada za leczenie i buffy, a kto jest naszym „finisherem” przygotowanym do wykończenia wroga w odpowiedniej turze. Wcześniej można było pozwolić sobie na proste założenia, ale druga połowa kampanii bezlitośnie obnaża lenistwo - ignorowanie synergii umiejętności, dopalaczy ekwipunku czy bonusów z odbudowy Wishvale szybko kończy się koniecznością natychmiastowego powrotu do menu i przeprojektowania całej drużyny.
Podoba mi się ten model, choć mam świadomość, że niektórym graczom nie spodoba się stosunkowo lekki start połączony z wyraźnym skokiem trudności później. Ja odebrałem to tak, jakby pierwsza część przygody była celową „rozgrzewką”, a dopiero później Octopath Traveler 0 pokazuje, że w starciach potrafi być bezlitosny, jeśli faktycznie zaczniemy grać na poważnie.
Przed wyruszeniem w drogę...
W Octopath Traveler 0 naprawdę czujemy, że „zbieram ekipę na życiową misję”. Zaczynamy oczywiście od dwóch pierwszych poznanych postaci, ale z czasem dołączają do nas kolejni towarzysze - część wpada naturalnie w ramach głównej fabuły, inne są nagrodą za konkretne questy, a jeszcze inne trzeba sobie dosłownie „wychodzić” poprzez działania w miastach. Łącznie możemy pozyskać ponad 30 wojaków - jedni stają się pełnoprawnymi członkami drużyny, inni osiadają w Wishvale jako rzemieślnicy, farmerzy czy kupcy, wzmacniając nas raczej pasywnymi bonusami niż bezpośrednimi obrażeniami. Bardzo lubię to poczucie, że każdy nowy człowiek to nie tylko kolejna ikonka w menu, ale też realny krok w stronę odbudowy domu.
Samo budowanie zespołu wymusza tu znacznie więcej myślenia niż klasyczne „biorę czterech ulubieńców i jadę”. W walce mamy do dyspozycji ósemkę - cztery postacie na froncie i cztery w drugim rzędzie. Ci z pierwszej linii atakują, łamią tarcze i zbierają ciosy, a bohaterowie z tyłu regenerują towarzyszy oraz często zapewniając pasywne efekty: buffy czy wsparcie pod konkretne buildy. Gra bardzo szybko uczy, że warto wykorzystywać wszystkie osiem slotów - dobrze mieć kogoś od fizycznego łamania tarcz, kogoś od magii, postać od leczenia i buffów, a także specjalistów pod konkretne bronie lub żywioły.
Z czasem zaczyna się prawdziwa zabawa w selekcjonowanie ulubieńców. Jedni towarzysze są typowymi „carry” - mają mocne, ofensywne zestawy i aż proszą się o miejsce w pierwszej linii. Inni najlepiej sprawdzają się jako zaplecze: ich pasywne umiejętności i efekty potrafią diametralnie zmienić przebieg walki, nawet jeśli rzadko widzimy ich bezpośrednio na froncie. Dla mnie największą frajdą było właśnie testowanie różnych konfiguracji - sprawdzanie, kto najlepiej pasuje do mojego bohatera i stylu gry, której trójce dam „stałe miejsca” w drużynie, a kogo zostawię jako specjalistę na konkretne typy przeciwników czy bossów. Gra nie narzuca jednej, sztywnej „mety”, ale przy trudniejszych starciach bardzo wyraźnie pokazuje, czy faktycznie korzystamy z potencjału postaci, czy tylko ciągniemy za sobą ulubione pixele z sentymentu.
Podoba mi się też to, jak rozwój drużyny naturalnie splata się z odbudową Wishvale. Część rekrutów realnie wzmacnia moją siłę bojową, inni „pracują” na zapleczu, dając lepszy sprzęt, bonusy do doświadczenia, skuteczniejsze leczenie czy dodatkowe zasoby do craftingu. Dzięki temu mam poczucie, że każda nowa twarz - czy to wojownik na pierwszej linii, czy rzemieślnik osiedlający się w miasteczku - jest ważnym elementem większej układanki.
Stwórz sobie królestwo
Odbudowa Wishvale to jeden z najmocniejszych elementów Octopath Traveler 0, bo nie jest tylko dodatkiem „do odhaczenia”, ale czymś, co realnie wpływa na całą grę. Zaczynamy dosłownie od zgliszcz - chodzimy po spalonym miasteczku, odkopujemy kolejne fragmenty, usuwamy gruzy i odblokowujemy nowe miejsca pod zabudowę. Potem, krok po kroku, dokładamy kolejne domy, pola, warsztaty, sklepy czy karczmę, aż Wishvale zaczyna przypominać żywą osadę, a nie ruinę. To bardzo przyjemne uczucie: wracasz po dłuższym rozdziale fabuły i widzisz, że to, co wcześniej było czarną plamą na mapie, nagle ma latarnie, pola uprawne i ludzi krzątających się po ulicach.
Kluczowe jest jednak właśnie to słowo: „ludzie”. Samo postawienie budynku niewiele daje, dopóki nie zacznie on faktycznie żyć - a to oznacza, że musimy ściągnąć do Wishvale mieszkańców. W praktyce podczas wypraw po świecie cały czas wypatrujemy postaci, które możemy zaprosić do odbudowywanego miasteczka: karczmarzy, rzemieślników, zielarzy czy zwykłych osadników szukających nowego początku. Każda z tych osób wnosi coś od siebie - od nowych usług, przez wygodniejsze zaplecze dla drużyny, aż po różnego rodzaju bonusy wspierające naszą przygodę. Z czasem Wishvale zaczyna funkcjonować jak realne centrum wyprawy: miejsce, do którego wracamy nie tylko „bo ładnie wygląda”, ale dlatego, że realnie ułatwia dalszą eksplorację, rozwój drużyny i przygotowania do kolejnych wyzwań.
Najbardziej podoba mi się to, że odbudowa miasta jest bezpośrednio powiązana z rozwojem drużyny. Im lepiej zorganizowane Wishvale, tym wygodniejsze życie mamy jako wędrowcy: pojawia się lepsze wyposażenie, nowe usługi, dodatkowe wyzwania i różnego rodzaju premie, które realnie czuć w walce i podczas eksploracji. Nie mam wrażenia, że „gram w drugą grę w grze” - raczej widzę, jak wszystkie elementy bardzo naturalnie się zazębiają. Idę na wyprawę, zdobywam surowce i nowych mieszkańców, wracam do miasta, stawiam kolejne budynki, wzmacniam zaplecze i dzięki temu w następnych starciach mam po prostu więcej narzędzi do dyspozycji.
Od strony fabularnej to wszystko spina się równie dobrze. Na początku patrzymy na Wishvale jak na czystą tragedię - miejsce doszczętnie złamane przez wydarzenia z prologu. Z czasem to właśnie powroty do miasteczka i kolejne etapy odbudowy najmocniej uderzają emocjonalnie: widzimy, jak ludzie próbują stanąć na nogi po tym, co ich spotkało, i jak nasze działania po drugiej stronie kontynentu realnie przekładają się na to, że to miejsce znowu żyje. Dla mnie to nie jest „miły dodatek”, tylko drugi filar całej przygody - bez odbudowy Wishvale historia Octopath Traveler 0 byłaby po prostu znacznie uboższa.
HD-2D powraca
Recenzowany Octopath Traveler 0 nadal potrafi oczarować oprawą. To jest dokładnie to „prawdziwe HD-2D”, które znamy z wcześniejszych odsłon - urocze, pikselowe postacie poruszają się po przepięknych lokacjach, a gra cały czas bawi się światłem, głębią ostrości i kolorami. Małe miasteczka, gęste lasy, ośnieżone przełęcze, pałace możnych - wszystko wygląda jak ruchoma diorama, w którą aż chce się wpatrywać. Ten styl doskonale pasuje do klimatu opowieści: z jednej strony urocze sprite’y, z drugiej zaskakująco mroczne sceny, które mimo „cukierkowej” formy potrafią wybrzmieć z odpowiednią siłą.
Z drugiej strony muszę jednak uczciwie zaznaczyć, że efekt „wow”, który robiła pierwsza część, trochę już wyparował. Po tylu latach obcowania z tą konwencją trudno mówić o rewolucji - to raczej konsekwentne dopracowanie znanego pomysłu niż kolejny przeskok jakościowy. Nie traktuję tego jako większego zarzutu, bo projekty lokacji, kadrowanie scen, praca kamery czy sposób budowania nastroju stoją na bardzo wysokim poziomie. To nadal kapitalny projekt artystyczny, który może już nie zaskakuje samą ideą, ale wciąż imponuje wykonaniem i dbałością o detale.
Osobny akapit pochwał należy się muzyce. Ścieżka dźwiękowa ponownie trzyma bardzo wysoki poziom - to mieszanka podniosłych motywów bitewnych, melancholijnych tematów miast i spokojniejszych melodii towarzyszących eksploracji. Wiele utworów świetnie podkreśla poważniejszy, bardziej melancholijny ton tej historii: powroty do zniszczonego Wishvale, kolejne konfrontacje z głównymi przeciwnikami czy sceny po większych zwrotach akcji. Muzyka dokładnie wie, kiedy wyjść na pierwszy plan, a kiedy zniknąć w tle i pozwolić wybrzmieć dialogom.
Ogromna gra na setki godzin?
Istotny jest również sam rodowód Octopath Traveler 0 - to gra, która zaczynała życie jako produkcja mobilna, ale w finalnej wersji mamy do czynienia z zupełnie innym kalibrem. Twórcy wycięli wszystkie elementy kojarzące się ze smartfonami - losowania postaci, waluty premium, typowe elementy „free-to-play”... i zamiast tego dopracowali oraz rozbudowali projekt do pełnoprawnego, konsolowego jRPG-a. Widać, że część konstrukcji zdradza mobilne korzenie, ale całościowo czuć ogrom pracy włożonej w to, by z „gry na krótkie sesje” zrobić wielką, klasyczną przygodę na dziesiątki godzin.
Jednocześnie skala Octopath Traveler 0 jest po prostu gigantyczna - to największa odsłona w całej serii i jednocześnie jedna z najbardziej rozbudowanych gier jRPG, jakie pojawiły się w 2025 roku. Duże kampanie fabularne, masa dodatkowych wątków, ogromna liczba bohaterów do zwerbowania, do tego rozbudowa miasta i długie, wymagające starcia z bossami sprawiają, że spokojnie można tu utopić 80-100 godzin. To jednocześnie bardzo klasyczny jRPG w najlepszym tego słowa znaczeniu: turowe bitwy, mocno rozpisana historia, wyczuwalny rozwój drużyny i to charakterystyczne uczucie, że z każdą kolejną godziną wsiąkasz głębiej w świat, który żyje własnym rytmem.
Czy warto zainteresować się Octopath Traveler 0?
Jeśli szukasz klasycznego jRPG-a na dziesiątki godzin, Octopath Traveler 0 jest propozycją, obok której trudno przejść obojętnie. To najbardziej ambitna, największa i jednocześnie najbardziej spójna odsłona serii - z jedną dużą, mroczniejszą historią zamiast rozdrobnionych wątków, wyraźnymi antagonistami i bardzo mocnym motywem odbudowy zniszczonego świata. Opowieść o zemście, wypaczonej żądzy i próbie stanięcia na nogi po tragedii działa zaskakująco dobrze, a Wishvale jako „drugie serce gry” sprawia, że fabuła ma realny ciężar emocjonalny.
Od strony rozgrywki to wciąż esencja Octopatha, ale podkręcona skalą. System walki początkowo jest dość łagodny, jednak z czasem pokazuje pazur i wymusza myślenie o rotacji ośmioosobowej drużyny, synergii skilli i sensownym budowaniu ról. Rozwój postaci, rekrutowanie towarzyszy oraz rozbudowa miasta zazębiają się ze sobą w bardzo satysfakcjonujący sposób - masz poczucie, że każda wyprawa, każdy quest i każda nowa postać realnie wzmacnia twoje zaplecze.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć: to nie jest tytuł dla każdego. Skala i momentami nierówne tempo mogą zniechęcić tych, którzy oczekują zwartej, dynamicznej przygody. Jeśli jednak lubisz długie, klasyczne jRPG-i, cenisz turową walkę, rozbudowę drużyny i świat, w który można wsiąknąć na długie tygodnie, Octopath Traveler 0 oferuje dokładnie to, czego można oczekiwać od nowoczesnego „retro” RPG-a Square Enix.
Ocena - recenzja gry Octopath Traveler 0
Atuty
- Najlepsza i najbardziej spójna fabuła w serii. Jedna duża, mroczniejsza opowieść z wyrazistymi antagonistami i mocnym motywem odbudowy świata,
- Rozbudowany i satysfakcjonujący system walki. Początkowo przystępny, ale z czasem wymagający, nagradzający planowanie, rotację drużyny i sensowne buildy postaci,
- Ogromna skala i zawartość. Trzy duże kampanie fabularne, dziesiątki towarzyszy, rozbudowa miasta i masa pobocznych aktywności spokojnie wystarczają na 80-100 godzin,
- Odbudowa Wishvale jako realny element rozgrywki. Miasto nie jest tylko dodatkiem fabularnym - realnie wpływa na rozwój drużyny, ekonomię i komfort eksploracji,
- Świetna oprawa 2D-HD i muzyka. Dopracowany styl graficzny i bardzo klimatyczna ścieżka dźwiękowa znakomicie podkreślają melancholijny ton historii.
Wady
- Nierówne tempo. Środek gry potrafi zwolnić, a niektóre fragmenty są wyraźnie przeciągnięte, co jest typowym problemem bardzo długich jRPG-ów.
- Łagodny początek i późny skok trudności. Pierwsze kilkanaście godzin może sprawiać wrażenie zbyt łatwych, zanim system walki zacznie w pełni wykorzystywać swój potencjał,
- Nie każdy bohater jest równie dobrze napisany. Przy tak ogromnej liczbie postaci trudno przywiązać się do wszystkich - część drużyny wypada fabularnie słabiej od reszty.
Octopath Traveler 0 to najbardziej ambitna i najdojrzalsza odsłona serii, która stawia na jedną, spójną historię zamiast luźno powiązanych wątków. Gra imponuje skalą, rozbudowanym systemem walki i świetnie wplecioną odbudową Wishvale, która realnie wpływa na rozgrywkę. To tytuł wymagający czasu i cierpliwości, ale w zamian oferujący dziesiątki godzin satysfakcjonującej, klasycznej zabawy. Jeśli lubisz duże jRPG-i i świat, w który można wsiąknąć na długo, to pozycja zdecydowanie warta uwagi.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych