Elden Ring Nightreign: The Forsaken Hollows – recenzja dodatku. Powróćmy na Dreg Heap

Elden Ring Nightreign: The Forsaken Hollows – recenzja dodatku. Powróćmy na Dreg Heap

Piotrek Kamiński | Dzisiaj, 22:30

Po pokonaniu Heolstora, w Limveld pojawiły się anielskie istoty, odpowiedzialne za utrzymywanie balansu świata. Lecz kiedy natknęły się na podróżników zwiedzających moc, ich moc musiała ustąpić niezłomnej woli śmiertelników, a z czeluści otchłani wyłonił się on. Ten, który czeka na końcu, Dreglord Straghess.

Pokusiłem się o taki fabularny wstęp, ale nie dałbym sobie uciąć choćby małego palca za to, że to, co tam wyżej napisałem to prawda. Niby fabuła „Nightreign” jest znacznie prostsza do zrozumienia niż to, do czego przyzwyczaiła nas większość gier From Software, ale to i tak głównie zagadka, układanie puzzli i nieustanna frustracja, kiedy nie chcą do siebie pasować. Dlatego pozwolę sobie nie ośmieszać się tutaj swoimi wynurzeniami na temat tego, co moim zdaniem się w tym dodatku dzieje i skupię się jedynie na tym, co takiego Junya Ishizaki i jego ekipa przygotowała dla graczy w pierwszym, prawilnym DLC do swojej gry.

Dalsza część tekstu pod wideo

Na wstępie chciałbym przyznać, że tak jak wciąż obstaję przy wszystkim tym, co napisałem przy okazji recenzji podstawowego „Nightreigna”, tak muszę również przyznać, że deweloper nie osiadł po premierze na laurach i nieustannie pracował i wciąż pracuje nad balansem rozgrywki, dzięki czemu już nawet premierowa wersja gry działała znacznie lepiej, niż przedpremierowy kod recenzencki. Kiedy ja próbowałem grać solo, oznaczało to szybką śmierć, jako że przedmiot stawiający mnie automatycznie na nogi zwyczajnie nie istniał. Teraz nie dość, że dostaje się jeden w gratisie to można też dokupić sobie dodatkowy, a nawet okazjonalnie zdobyć kolejny za pokonanie dostatecznie trudnego bossa. I nagle okazuje się, że gra solo nie tylko ma sens, ale potrafi być też całkiem przyjemna. Wciąż uważam, że niektórzy bossowie są zwyczajnie zbyt upierdliwi, jeśli nie ma się kogoś do odwracania ich uwagi i bicia po tyłkach, choć trzeba przyznać, że dużo mniejsza  agresja przeciwników, kiedy nie mamy pomocy i tak robi różnicę. Do kompletu, kilka miesięcy temu From wreszcie poszli po rozum do głowy i dodali opcję grania w duetach, dzięki czemu można złapać się z jednym tylko znajomym, a i tak mieć praktycznie najlepsze możliwe doświadczenie płynące z zabawy. Pod warunkiem, że akurat obaj będziecie mieli czas, oczywiście...

Elden Ring Nightreign: The Forsaken Hollows – recenzja dodatku. Mea culpa, to jednak naprawdę przyjemna gra

Będzie boss
resize icon

Tak więc, dzisiejszy „Nighreign” jest znacznie lepszym doświadczeniem, niż gra, o której pisałem w maju tego roku – i to jeszcze przed dodatkową zawartością zapewnioną przez „The Forsaken Hollows”. A co nowego, tak właściwie, oferuje dodatek? W cenie 70PLN dostajemy dwie nowe postacie, dwóch dużych bossów ekspedycji, bodajże ośmiu bossów poszczególnych dni, paru pomniejszych bossów, wiercących się po mapie lub rezydujących w lokacjach, nowy Shifting Earth, który zasadniczo jest całą nową mapą i... w sumie tyle. Zawiodą się ci, którzy liczyli na jakieś nowe bronie, czy to z „Shadow of the Erdtree” czy z innych gier From Software, ale entuzjaści tłuczenia bossów powinni być zadowoleni.

Dwaj duzi bossowie ekspedycji są szalenie wręcz epiccy i potrafią naprawdę wymęczyć nawet doświadczone ekipy. Weapon Bequeathed Harmonia to wieloetapowa walka z wieloma wrogami naraz. Zaczynając od pierwszej fazy, gdzie na naszą ekipę idzie aż osiem anielskich postaci, przez drugą, gdzie główna Balanserka (co to za jakieś dziwne słowotwórstwo?!) dostaje solidny power-up i podnosi swoje towarzyszki, by raz jeszcze walczyły u jej boku, po trzecią, gdzie... główna Balanserka dostaje solidny power-up i podnosi swoje towarzyszki, by raz jeszcze walczyły u jej boku. No dobra, może ta pierwsza walka nie robi aż takiego wrażenia mechanicznie – choć kilka naprawdę epickich wizualnie momentów się w niej znajdzie – ale już druga to absolutna orgia wizualna, pełna odniesień do historii serii – razem z trylogią „Dark Souls” i zwyczajnie przyjemne starcie z demonem, który już samym swoim projektem zdaje się krzyczeć: „po mnie nie ma już nic!”. Jego ruchy powinny natychmiast wydać się dziwnie znajome dla wszystkich fanów soulsów, lecz deweloper zadbał, oczywiście, aby nie była to zwykła kalka tej postaci, dorzucając mu nieodzowne w multiplayerze ataki obszarowe, statusy i kilka innych ciekawostek. Gdyby to miał być już absolutnie ostatni boss całej tej gry, nie miałbym z tym najmniejszego problemu. Dreglord bije mocno i szybko, ale zostawia też wcale niemało czasu na karanie go, dzięki czemu bicie go jest szalenie wręcz satysfakcjonujące. 

Elden Ring Nightreign: The Forsaken Hollows – recenzja dodatku. Znajomo wyglądający nowi bossowie

Mohg
resize icon

Wśród pomniejszych bossów znajdziemy kilka naprawdę interesujących starć. Mohg i Dancing Lion to jedno, ale naprawdę szalenie cieszyłem się raz jeszcze mogąc stanąć do pojedynku z rycerzem Artoriasem. Pamiętając jak działają jego ruchy, można poczuć pewną dozę przesadnej pewności siebie stając do pojedynku z nim. Byłoby to jednak bardzo naiwne ze strony gracza, jako że, spójrzmy prawdzie w oczy, „czysty” Artorias byłby popychadłem w grze o tempie „Nightreign”. Tak więc jest teraz odpowiednio szybszy, potrafi bardzo upierdliwie złapać gracza i nawet posłać w jego stronę chmurę samonaprowadzających pocisków. Stawkę uzupełniają znani z „Dark Souls 3” Demon in Pain oraz Demon from Below, którzy za każdym razem wracają drugiego dnia jako Demon Prince, trochę upierdliwa para Curseblade i Divine Beast Warrior (mało ambitnie), Death Knight – wszyscy z „Shadow of the Erdtree” - albo... wielki czerwony niedźwiedź. Serio? Tylu interesujących bossów mieli do wyboru, a oni na bossa całego dnia dali przerośniętego grizzly?!

Nowa Shifting Earth, the Great Hollow, to zasadniczo cała nowa mapa, którą zwiedza się zupełnie inaczej, niż podczas standardowej ekspedycji. Zawsze wpada się na nią od tej samej strony i zwiedza się ją „dookoła”, ciesząc oczy pradawnymi ruinami i interesującą, bardziej zimną paletą kolorów. Tajemnica lokacji polega na szukaniu rozstawionych tu i tam kryształów, a samo zwiedzanie lokacji potrafi być dosyć upierdliwe, jako że pełno tu przepaści, z których niektóre prowadzą po prostu do niżej położonych części mapy, a inne... w przepaść. Minie chwila, zanim przyzwyczaisz się do tego, gdzie można – i warto – skoczyć, a gdzie lepiej iść grzecznie wytyczoną ścieżką. Tutejsi przeciwnicy biją całkiem mocno, tak samo jak i kręcący się po okolicy bossowie, ale zostawiają też po sobie naprawdę solidne nagrody. Fioletowe i nawet złote przedmioty nie są wcale rzadkością, eksplorując the Great Hollow. Szkoda tylko, że cała mapa sprawia wrażenie aż tak bardzo powtarzalnej – zawsze z tej samej strony, zawsze ten sam początek i zazwyczaj ten sam kierunek eksploracji, niewiele zmiennych. Biorąc jednak pod uwagę intensywność rozgrywki i odrobinę mniejszy rozmiar samej mapy, nie przeszkadza to aż tak bardzo, jak można by się z początku spodziewać.

Elden Ring Nightreign: The Forsaken Hollows – recenzja dodatku. Undertaker i Scholar oferują nowe style rozgrywki

Scholar
resize icon

Dwie nowe klasy postaci są... całkiem interesujące. Moją ulubioną nowością natychmiast stała się Undertaker, mocno bijąca fanka młotków, z dobrym skalowaniem pod bronie typu strength/faith. Niestety, ilość jej punktów wytrzymałości pozostawia sporo do życzenia, przez co trzeba uważać aby po soczystym combo mieć się jak wycofać. Aby temu zaradzić, jej podstawową umiejętnością jest trans – stan pozwalający jej odzyskać natychmiast wszystkie punkty wytrzymałości, a także przyspieszyć ruchy, zmienić animację i zasięg uniku, poprawić poise i zwiększyć zadawane obrażenia. We wprawnych rękach robi to z niej absolutną bestię, a to nie wspominając nawet o jej ultra ataku, który może i sam w sobie nie zachwyca jakoś bardzo – ot, solidne obrażenia z praktycznie dowolnej odległości – ale w połączeniu z jej umiejętnością pasywną pozwala zdominować niemal dowolne starcie. Otóż, za każdym razem, kiedy inny członek naszej drużyny użyje swojego ulta, my przez kilka sekund możemy kompletnie za darmo użyć naszego, nie tracąc przy tym zbudowanego do tej pory paska. Oznacza to, że czasami wbijemy nawet i trzy potężne ataki jeden po drugim. A wyobraź sobie potencjał tej mechaniki w sytuacji, gdy gramy trzema Undertakerami... 

Przyznam bez bicia, że Scholarem nie pograłem nawet w jednej dziesiątej tak długo, jak jego koleżanką – to nie mój typ postaci – ale w jego skillach również drzemie niemały potencjał. To jedna z tych postaci, które powinny trzymać się raczej na uboczu. Jego podstawową umiejętnością jest „badanie” wrogów, jak i sprzymierzeńców, nakładając na nich odpowiednio debuffy i buffy – im dłużej się przyglądamy, tym lepsze efekty uzyskamy, ale jesteśmy przez ten czas zupełnie bezbronni, więc warto zachować dystans i ostrożność. Jego ultra atak sugeruje jednak, że dobry gracz będzie mógł całkiem solidnie namieszać nim i w bliskim starciu. Otóż, roztacza on wokół siebie rozległą aurę, a wszyscy wrogowie, którzy znajdą się w jej obszarze, będą dostawali wspólne obrażenia, dopóki jest ona aktywna. Idealne do wybijania dużych ilości przeciwników, jak w niektórych gaolach. No i, biorąc pod uwagę jego wysokie skalowanie arcane, bronie aplikujące statusy w jego rękach są absolutnie zabójcze. Dorzucając sobie bleeda do startowego rapiera, zadawałem dodatkowe obrażenia średnio co trzy ataki. Byłaby to naprawdę interesująca postać, gdyby nie to, że jej zdolność do wykonywania uników to jakiś nieśmieszny żart. Może, gdyby dorzucić mu jakąś tarczę i więcej blokować...

Podsumowując, pierwsze płatne DLC do „Elden Ring Nightreign” to produkt, który doskonale wie, do kogo jest kierowany. Już podstawowa gra to produkt raczej hermetyczny i wymagający sporo samozaparcia i cierpliwości (choć mój młody akurat wkręcił się całkiem solidnie, mimo braku jakiegokolwiek doświadczenia z grami From Software), a dodatek to po prostu jeszcze więcej nowych wyzwań. Miło, że dostaliśmy jedną nową mapę – choć szkoda, że nie można w nią zagrać zawsze, kiedy mamy na to ochotę – a nowi bossowie robią wrażenie, tak tematycznie, jak i fabularnie. Obie nowe postacie mają w sobie niemały potencjał i tak naprawdę jedynym naprawdę dużym problemem jest brak jakichkolwiek nowych broni, choć i te, podobno, mamy jeszcze zobaczyć. Jeśli i tak jesteś już fanem tego specyficznego spin-offu „Elden Ringa”, to uważam, że deweloper umieścił w dodatku dostatecznie dużo nowej, dobrej jakości zawartości, aby usprawiedliwić wydanie tych 70PLN na przedłużenie zabawy. Jeśli natomiast liczysz na to, że zmieni on twoje zdanie o podstawowej grze na lepsze, nie masz tu czego szukać. 

Ocena - recenzja gry Elden Ring Nightreign: The Forsaken Hollows

Atuty

  • Dwie zupełnie inne, pełne potencjału postacie;
  • Jedna intrygująca, druga szalenie wręcz epicka walka z nowymi bossami;
  • Zupełnie nowa mapa, wymagająca nowego podejścia do zabawy;
  • Powrót kilku znanych twarzy – w sam raz dla najwierniejszych fanów serii.

Wady

  • Niby nowa mapa, ale nie można jej tak po prostu sobie wybrać, a jej eksploracja jest za każdym razem dosyć podobna;
  • Brak nowych broni.

„The Forsaken Hollows” to po prostu więcej „Nightreigna”. Nowi bossowie, postacie i mapa robią wrażenie i spokojnie można spędzić z nimi satysfakcjonujących kilkanaście albo i kilkadziesiąt godzin – pod warunkiem, że sama formuła gry jest czymś, co cię interesuje.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper