
Borderlands 4 - recenzja i opinia o grze [PS5, XSX/S, PC]. Nowy świat, stare problemy, koszmarna optymalizacja
Grałem w Borderlands 4 na PlayStation 5 Pro i od razu mogę powiedzieć, że to zabawa daleka od ideału. W sieci już huczy od doniesień o problemach z wyciekiem pamięci na konsoli Sony. Do tego sama produkcja też dostaje swoje baty, choć nie tylko z powodu technikaliów. Randy Pitchford tradycyjnie dolewa oliwy do ognia, opowiadając o jakiejś „wersji premium”, która rzekomo miałaby być tym prawdziwym Borderlands 4 - co budzi więcej śmiechu niż ekscytacji. Do tego sami twórcy mają sporo na sumieniu, bo optymalizacja leży, a oprawa wizualna wcale nie robi wrażenia większego niż w Borderlands 3 sprzed kilku lat.
Żeby dobrze zrozumieć wagę zmian, warto wrócić do korzeni. Jedynka w 2009 roku narysowała mapę gatunku, w której brylowały statsy, kolorowy drop, czteroosobowy coop i strzelanie, które, jak na swoje czasy, dawało wielką satysfakcję (numerki i criticalle były dodatkową zachętą). Dwójka (2012) to szczyt formy narracyjnej z Handsome Jackiem - antagonistą, który niósł całą kampanię na swoich barkach. Równowaga między pajacem, a tyranem była idealna, a humor trafiał w gusta wielu graczy. The Pre-Sequel bawił się grawitacją i tlenem, ale był dopiskiem do dania głównego. Tiny Tina’s Wonderlands pokazało, że formuła znosi fantazyjne rozwiązania, chociaż trochę męczy bułę i ma sporo problemów. No, a trójka? Bogatsza mechanicznie, ale przegadana i przestylizowana. Tam niestety memiczny żart gonił memiczny żart, a bossowie bywali gąbkami na pociski bez żadnego polotu i finezji. Borderlands 4 to w założeniu miękki reboot klimatu, odcięcie pępowiny od Pandory i wyhamowanie z autoparodią otoczenia. Nadal to Borderlands, ale w wersji, która dorosła na tyle, żeby w końcu wyjść do ludzi.
Po latach dużych, lecz jednak podzielonych na segmenty lokacji, Gearbox w końcu serwuje prawdziwie otwarty świat - i czuć to od pierwszej chwili. Kairos składa się z czterech wyraźnie odmiennych regionów. Od spalonych słońcem wydm i kanionów, przez industrialne złomowiska i mineralne pustkowia usiane kryształami, aż po bardziej zurbanizowane strefy pod ścisłą kontrolą reżimu. Wszystko to sklejono w jedną mapę, bez klasycznych przejść i „blokad” co kilkaset metrów (chociaż niewidzialne ściany dalej są). Aktywności jest tu pod dostatkiem, wręcz czasem aż za dużo. Znajdziemy poboczne questy z własnymi miniopowieściami, wydarzenia czasowe, terenowe starcia, zagadki logiczne, a nawet sekretny, wędrujący automat z gwarantowanymi legendarkami. Do tego dochodzi możliwość błyskawicznego przeniesienia się do towarzysza w drużynie za pomocą mapy, bez konieczności żmudnego doganiania reszty.




O co tu chodzi? Fabuła jest bardzo zakręcona

Fabuła w czwórce odcina się od Pandory i dawnych maskotek serii, ustępując miejsca zupełnie nowemu konfliktowi. Tym razem trafiamy na planetę rządzoną żelazną ręką Czasomistrza, dyktatora owładniętego obsesją kontroli i podporządkowania społeczeństwa. Początek jest dość bezpośredni. Nasze łowcze ambicje szybko zderzają się z implantem, który ma śledzić i poskramiać bohatera. Na szczęście gra nie skręca w stronę body horroru, bo niemal od razu dostajemy narzędzie blokujące wpływy tyrana, a sama opowieść przekształca się w historię ruchu oporu.
Zamiast klasycznych łowów na jeden wielki skarb, mamy tu narrację o wyzwalaniu kolejnych regionów, rozbijaniu struktur władzy i walce z trzema kluczowymi egzekutorami reżimu. To opowieść bardziej polityczna, choć wciąż zanurzona w charakterystycznym dla Borderlands absurdzie. Scenariusz wprowadza nowe twarze, a powroty znanych bohaterów - w tym Claptrapa - są dawkowane oszczędnie, co pozwala świeżym postaciom wybrzmieć. Chociaż dla mnie Claptrapa jest zawsze za mało. Ton gry stał się zdecydowanie dojrzalszy. Mniej tu krzyku i przerysowanych memów, więcej kontekstu i ciężaru sytuacyjnego. Brakuje jednak antagonisty, który zapisałby się w pamięci. Na szczęście po drodze do przeciętnego finału czeka kilka naprawdę ciekawych zwrotów akcji i dobrze napisane wątki poboczne, które skutecznie ożywiają świat i sprawiają, że Kairos nabiera charakteru.

Nowy zestaw opcji ruchu to jedna z najważniejszych zmian, jakie Borderlands 4 wprowadza do formuły serii. Podwójny skok, ślizg, lina z hakiem umożliwiająca nie tylko szybkie przemieszczanie się, ale też przyciąganie elementów otoczenia, lotnia pozwalająca płynnie pokonywać wąwozy i przepaście, a wreszcie możliwość pływania - po raz pierwszy w historii cyklu woda nie oznacza natychmiastowej śmierci - sprawiają, że walka i eksploracja nabierają zupełnie innego charakteru. Do tego dochodzi opcja przywołania pojazdu w dowolnym miejscu, która usuwa jedno z najbardziej irytujących ograniczeń wcześniejszych odsłon.
To nie są drobne usprawnienia, lecz fundamentalne zmiany w tym, jak odbiera się świat gry. Mobilność stała się pełnoprawnym elementem rozgrywki, a łączenie kolejnych ruchów w efektowne kombinacje potrafi dawać tyle samo frajdy, co sam ostrzał. Czyszczenie mgły wojny i odkrywanie zakamarków Kairosu naprawdę wciąga, bo świat reaguje na nową dynamikę poruszania się. Niestety, ta swoboda bywa brutalnie ograniczana. Zbyt często trafiamy na niewidzialne ściany lub powierzchnie, po których postać po prostu nie da się wspinać. W otwartym świecie takie bariery frustrują szczególnie mocno. Efekt końcowy nieco kłóci się z obietnicą „idź tam, gdzie wzrok poniesie”, ale nie zmienia faktu, że pod względem mobilności to Borderlands wreszcie wszedł na zupełnie nowy poziom.

System rozwoju postaci w Borderlands 4 został w przemyślany sposób przebudowany. Wciąż jest prosty i przystępny, ale wreszcie satysfakcjonujący. Do wyboru mamy czterech Łowców, z których każdy otrzymał trzy rozbudowane drzewka umiejętności. Nie są to kosmetyczne warianty, ale wyraźnie odmienne filozofie gry - od ofensywnych, przez wspierające drużynę, aż po bardziej eksperymentalne, wykorzystujące nietypowe mechaniki. Co ważne, gra naprawdę zachęca do eksperymentowania. Trafienie na unikatowy sprzęt potrafi całkowicie odmienić sposób zabawy, wymuszając respekt i przeobrażenie całego zestawu. Nie jest to system tak rozbuchany jak w Path of Exile, w którym można spędzić godziny na planowaniu buildów, ale po raz pierwszy w Borderlands czuć, że to Ty tworzysz własną tożsamość bojową, a nie tylko nabijacz statystyk, który wrzuca punkty w kolejne procenty. Do tego dochodzi nowy system Firmware, czyli zestawy bonusów na osłonach i modułach, który daje dodatkową warstwę planowania i budowania synergii między ekwipunkiem, a umiejętnościami.
Tutaj pewnie zapytacie, czy Borderlands 4 to dalej typowe Borderlands pod względem klimatu? Myślę, że tak. Styl cel-shadingu pozostał, ale tym razem jest mniej jarmarczny i pstrokaty, a bardziej nastrojowy, wręcz albumowy. Kairos to planeta kontrastów - dzikość pustkowi i industrialny brud przeplatają się z obszarami sztucznego porządku, jakie wprowadził reżim Czasomistrza. Posterunki wojskowe, frontowe instalacje, węzły transportowe czy obozy pracy stanowią nie tylko dekorację, ale i centrum aktywności. Projekt świata został podporządkowany temu, by nieustannie podsuwano graczowi coś "ciekawego" (no bo nie zawsze masz ochotę to wszystko robić, wręcz potem to już miałem dosyć). Tu naprawiasz gigantycznego crawlera, by odblokować nową funkcję pojazdu, tam bronisz pola wydobywczego, które staje się źródłem lepszego łupu, a w innym miejscu rozwiązujesz terenową zagadkę, aby otworzyć skrót lub przejąć bezpieczną bazę.
Gra nie wygląda jakoś spektakularnie, a wymagania ma z kosmosu








Największą zaletą czwórki jest w mojej ocenie strzelanie. Broń sprawia wrażenie cięższej, a wystrzały potrafią być bardziej soczyste niż w poprzednich odsłonach serii. Odrzut i charakterystyczne brzmienie nadają pojedynkom odpowiedniej mocy, a celność niektórych broni woła o pomstę do nieba. Niestety powracają dziesiątki wariantów tej samej broni, co potem wala nam się po ekwipunku. Na szczęście dochodzi obowiązkowy ruch, który dzięki nowym rozwiązaniom zdecydowanie podnosi tempo starć (szczególnie podczas potyczek z bossami). To jeden z tych rzadkich przypadków, gdy nawet po kilkudziesięciu godzinach potrafią zdarzyć się sytuacje, w których gracz ma poczucie, że właśnie zrobił coś wyjątkowo sprytnego. Łączenie kolejnych akcji daje nie tylko satysfakcję, ale też wrażenie pełnej kontroli nad chaosem na ekranie. Co też istotne, w końcu nie wypada tak wiele legendarnych itemów, nie ma też tak wielu gratów i śmieci do wyrzucenia, co w poprzedniej odsłonie, ale niestety nadal jest tego wystarczająco dużo, żebyśmy przestali zbierać wszystko, co popadnie.
Również przeciwnicy zostali odświeżeni i to w zauważalny sposób. Tym razem twórcy nie ograniczyli się do odgrzewania dobrze znanych wrogów. Pojawiły się na przykład pająkowate stworzenia odbijające pociski czy kryształowe bestie, które trzeba najpierw pozbawić pancerza, zanim zaczniemy zadawać im prawdziwe obrażenia. Najwięcej dobrego zmieniło się jednak w pojedynkach z bossami. W poprzednich odsłonach często były to po prostu ruchome tarcze, które trzeba było zasypywać tonami amunicji. Tutaj każdy większy przeciwnik ma swoje własne zasady, które wymuszają zmianę podejścia - czasem trzeba skorzystać z otoczenia, innym razem nauczyć się nowych sposobów poruszania się czy odpowiedniego unikania ataków. Nie są to skomplikowane starcia rodem z wieloetapowych rajdów w MMO, ale na tle wcześniejszych części serii robią wyraźny krok naprzód.
Niestety, jest sporo problemów, na które trzeba zwrócić uwagę

Choć Borderlands 4 wprowadza sporo świeżych pomysłów, nie wszystkie mechaniki rozgrywki działają tak, jak powinny. Największy zgrzyt pojawia się niestety w strukturze otwartego świata, o czym wyżej już wspominałem. Z jednej strony oferuje on mnóstwo aktywności, z drugiej jednak część z nich sprawia wrażenie okrutnych wypełniaczy. Zadania poboczne często stają się obowiązkowe, bo krzywa poziomów wymusza na graczu zdobywanie dodatkowego doświadczenia. To oznacza, że nie da się przejść fabuły w komfortowym tempie, jeśli nie poświęcimy sporej ilości czasu na opcjonalne questy czy wydarzenia terenowe. To dla mnie trochę kryminał, zmuszanie do grindowania, a też przeszkoda dla osób, które chcą szybko przejść całą grę. Problemem bywa też powtarzalność – w drugiej połowie kampanii odkrywamy, że widzieliśmy już zdecydowaną większość typów przeciwników. Później dostajemy tylko prostą żonglerkę różnymi wariantami. Niby można się było tego spodziewać, ale i tak szkoda, że nie ma więcej różnorodności.
Drugi mankament to balans samej progresji i budowania postaci. Choć trzy drzewka umiejętności i system Firmware faktycznie oferują więcej niż wcześniej, to wciąż nie jest to zbyt rozbudowany poziom (ale krok w dobrą stronę!). Po kilkunastu godzinach łatwo zauważyć, że część buildów jest zwyczajnie mniej użyteczna, a niektóre rozwiązania aż proszą się o poprawki. Do tego drop broni i ekwipunku bywa kapryśny, bo zdarza się, że przez dłuższy czas trafiamy na przedmioty kompletnie niepasujące do naszej koncepcji postaci, co potrafi wyhamować satysfakcję z eksperymentów. To wszystko sprawia, że zamiast w pełni otwartego pola do kreatywności, momentami dostajemy system, który prowadzi gracza za rękę i ogranicza potencjał, jaki sam sobą sugeruje. No i do tego wszystkiego dochodzą też problemy techniczne... oj tutaj to jest temat rzeka. Chociaż grę przechodziłem na PS5 Pro, to odpaliłem ją także na mocnym PC z procesorem Intel Core i7-14700K, 32GB RAM i kartą graficzną NVIDIA GeForce RTX 5080. Oczekiwałbym, że na takim sprzęcie wszystko będzie latać, ale rzeczywistość okazała się kompletnie inna.

Najbardziej rzuca się w oczy fatalnie zaimplementowane MFG - przy włączeniu potrajania klatek (x3) pojawia się bardzo wyraźne opóźnienie, które kompletnie zabija komfort gry. Do tego dochodzi problem zarządzania pamięcią. Gra potrafi zużywać absurdalne ilości zasobów, jakby w ogóle nie miała limitu. A jeśli ktoś liczył na płynne 4K bez skalera, to czeka go bolesne zderzenie z rzeczywistością. Borderlands 4 jest bardziej wymagające niż Cyberpunk 2077 z włączonym path-tracingiem, a to mówi wszystko. Momentami przypomina to wręcz koszmar optymalizacyjny - na topowym sprzęcie trzeba żonglować suwakami i wspomagać się technologiami rekonstrukcji obrazu, żeby osiągnąć sensowny balans między płynnością, a jakością. Czeka nas żonglowanie detalami i szukanie poradników w sieci, co i jak najlepiej ustawić, żeby to miało sens. Najgorsze, że gra wcale nie wygląda przy tym oszałamiająco. Momentami znajdziemy paskudne, rozmazane tekstury, mało detali, gorsze lokacje. W grze z takimi wymaganiami generalnie słabo to wygląda.
Na PlayStation 5 Pro początek wyglądał lepiej i byłem nawet pozytywnie zaskoczony. Gra oferuje dwa tryby – jakości (30 klatek) i wydajności (60) - i choć w sklepie nie znajdziemy oficjalnego wsparcia dla mocniejszej konsoli Sony, to w praktyce całość i tak działa i wygląda lepiej niż na podstawowym PS5. Borderlands 4 prezentuje się na PS5 Pro wyraźnie i ostro w trybie wydajności oraz działa płynnie, utrzymując betonowe 60 klatek. Niestety do czasu. Wraz z długością sesji pojawia się irytujący wyciek pamięci, który skutkuje coraz gorszą stabilnością, a czasem wręcz wymusza restart (podobno deweloperzy mają to naprawić w jednej z nadchodzących aktualizacji). Drobne przycięcia i spadki płynności pojawiają się później, szczególnie w większych bitwach, a sama gra sprawia wrażenie, jakby balansowała na granicy możliwości sprzętu. Co gorsza, na obu platformach trafiałem na bugi, które potrafiły zablokować misję albo wywalić mnie do głównego menu konsoli. Borderlands 4 to kawał świetnej strzelaniny, ale od strony technicznej miejscami przypomina produkcję z wczesnego dostępu - niby grywalną, ale wymagającą jeszcze długiej listy łatek. Nie wiem, co tu się wydarzyło i tym bardziej jestem pełen obaw, jak to będzie działać na Switchu 2.
Na szczęście inaczej sprawa wygląda z oprawą dźwiękową. Trzyma solidny poziom i świetnie dopełnia całości. Muzyka to mieszanka dynamicznych, elektronicznych rytmów i bardziej gitarowych brzmień, które podkręcają tempo starć i nadają odpowiedniego klimatu eksploracji Kairosu. Nie jest to soundtrack tak charakterystyczny, by nucić go po wyłączeniu konsoli, ale w trakcie rozgrywki spełnia swoją rolę bez zarzutu - potrafi przycisnąć, kiedy sytuacja robi się gorąca, i dać oddech, gdy gra na chwilę zwalnia. Voice acting, jak zwykle w tej serii, stoi na wysokim poziomie. Nowe postacie dostały wyraziste głosy, a powracający Claptrap nadal potrafi wywołać reakcję uśmiechu na ustach, czy choćby grymas, jeśli ktoś za nim nie przepada. Dubbing jest między innymi angielski, ale gra oferuje pełną polską lokalizację w formie napisów, co pozwala śledzić wszystkie dialogi i żarty bez problemu. Całość wypada profesjonalnie i mimo że seria ma już swoje lata, to akurat warstwa dźwiękowa nie trąci myszką.
Czy warto zagrać w Borderlands 4? Mimo wszystko lepiej na konsoli
Borderlands 4 to gra pełna sprzeczności. Z jednej strony dostaliśmy wreszcie odważny krok naprzód - prawdziwie otwarty świat, lepiej zbalansowany loot, system Firmware, świeże pomysły na rozwój postaci i dużo bardziej dynamiczne starcia. Strzelanie i mobilność działają świetnie, bossowie wreszcie mają mechaniki, a całość w kooperacji potrafi dawać czystą frajdę, jakiej oczekuje się od tej marki. Z drugiej - problemy techniczne są zbyt liczne, by przejść nad nimi do porządku dziennego. Fatalna optymalizacja na PC, wyciek pamięci na PS5 Pro, spadki płynności, błędy w zadaniach i irytujące ograniczenia otwartego świata podkopują fundamenty, które twórcy z takim rozmachem próbowali postawić.
Mimo to Gearbox trafił w potrzeby rynku. Borderlands 4 już bije rekordy sprzedaży i przynosi wydawcy ogromne pieniądze, a społeczność - choć głośno narzeka na technikalia i decyzje Pitchforda - masowo sięga po grę. To dowód, że marka wciąż ma niesamowitą siłę przyciągania, a sama rozgrywka daje tyle satysfakcji, że gracze są w stanie wybaczyć o wiele więcej niż przypuszczałem. Dla fanów cyklu to pozycja obowiązkowa, dla nowych graczy - wciąż kusząca propozycja, choć najlepiej będzie poczekać na kilka solidnych łatek (i przeceny).
Ocena - recenzja gry Borderlands 4
Atuty
- Czuć ciężar broni, odrzut i świetną „czytelność” trafień, a nowe opcje ruchu (hak z liną, ślizg, podwójny skok, lotnia, pływanie) realnie zmieniają dynamikę potyczek. Łączenie akcji w efektowne sekwencje daje poczucie sprawczości i nagradza pomysłowość gracza, szczególnie w większych starciach i arenach bossów.
- Kairos to jedna, spójna mapa z sensownie rozłożonymi aktywnościami (zadania poboczne, wydarzenia terenowe, łamigłówki, „wędrujący” automat z łupami). Możliwość natychmiastowego dołączenia do znajomych z mapy oraz przywołania pojazdu w dowolnym miejscu sprawia, że wolne zwiedzanie i szybkie „skoki” między celami działają jak należy.
- Lepszy balans lootu i rozwoju postaci. Trzy drzewka na każdą klasę pozwalają budować wyraźnie różne style gry, a zestawy Firmware na osłonach i modułach dodają „zestawową” warstwę planowania. Legendarne przedmioty nie lecą bez końca, dzięki czemu rzadkie i niebieskie fanty znów mają znaczenie, a respec zachęca do eksperymentów, gdy trafisz sprzęt pod inny pomysł na postać.
- Bossowie z prostymi, ale sensownymi mechanikami. To nie poziom skomplikowania rajdów w grach MMO, ale wyraźny krok naprzód względem poprzednich odsłon.
- Synergia umiejętności i kombinacji w kooperacji broni potrafi błyszczeć, a wspólna eksploracja otwartego świata wreszcie nie wymaga trzymania się łokieć w łokieć. Gdy sieć i skrypty nie kapryszą, to esencjonalne dostajemy prawdziwe Borderlands.
- Mniej nachalnych memów, bardziej skupiona narracja o wyzwalaniu regionów spod jarzma Czasomistrza. Nowe twarze mają miejsce, a powroty znanych postaci dozowane są z umiarem. Kilka pobocznych historii naprawdę robi klimat świata.
Wady
- Stan techniczny na PS5 Pro i mocnych PC. Wyczuwalne spadki płynności przy dużym zamieszaniu, przycięcia UI, błędy w zadaniach i synchronizacji w kooperacji. Na PS5 Pro dochodzi problem narastającego zużycia pamięci podczas dłuższych sesji, który potrafi wymusić restart gry.
- Zbyt częste niewidzialne ściany, „śliskie” powierzchnie nieprzyjmujące wspinaczki i nieczytelne ograniczenia dla lotni czy haków wybijały z rytmu eksploracji. W otwartej strukturze takie bariery bolą podwójnie.
- Brak kilku funkcji znanych z wcześniejszych części (LAN, pojedynki, wygodny handel; pozostaje wyrzucanie przedmiotów), minimapa jest nieobecna, a interfejs bywa nieczytelny i ociężały. W kooperacji zdarzają się też decyzje zniechęcające do wspólnej gry (np. postęp mapy zapisany tylko u gospodarza).
- Kierunek fabularny jest właściwy, ale brakuje antagonisty o charyzmie na miarę Handsome Jacka, a domknięcie historii nie dostarcza oczekiwanej kulminacji.
- Większość typów wrogów poznajesz mniej więcej w połowie, potem gra żongluje wariantami. Tempo bywa rozciągane, zwłaszcza jeśli unikasz zadań pobocznych.
- Krzywa poziomów wymusza regularny wypad po aktywnościach pobocznych, bo starcia z przeciwnikami o kilka poziomów wyższymi zamieniają się w mękę. Gdy chcesz skupić się na wątku głównym, gra potrafi wcisnąć hamulec.
- Warstwa wizualna nie stanowi skoku generacyjnego względem „trójki”. Styl trzyma poziom, ale technicznie i artystycznie nie ma efektu „wow”.
Borderlands 4 to odważny krok naprzód dla serii. Wreszcie dostaliśmy prawdziwie otwarty świat, lepiej zbalansowany loot i system rozwoju, a sama walka nabrała dynamiki dzięki nowym opcjom ruchu i bardziej pomysłowym starciom z bossami. Gra świetnie sprawdza się w kooperacji, a ton opowieści jest dojrzalszy niż w „trójce”, choć brakuje jej antagonisty na miarę Handsome Jacka i finał niestety mógłby być lepszy (bez spoilerów). Na minus trzeba zapisać także stan techniczny - spadki płynności, błędy w zadaniach i wyciek pamięci na PS5 Pro mocno przeszkadzają, a projekt otwartego świata kłóci się z własnymi obietnicami przez niewidzialne ściany i sztuczne bariery. Mimo tego wciąż to jeden z najlepszych Borderlandsów od lat - pełen satysfakcjonującej strzelaniny, charakterystycznego stylu i świeżych pomysłów, które dają nadzieję na przyszłość serii.
Przeczytaj również






Komentarze (30)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych