![Farciarz Gilmore 2 (2025) – recenzja filmu [Netflix]. Przyszłość golfa w rękach jednego człowieka](https://pliki.ppe.pl/storage/b1ccff34d8f3c7a1cf0b/b1ccff34d8f3c7a1cf0b.jpg)
Farciarz Gilmore 2 (2025) – recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Przyszłość golfa w rękach jednego człowieka
Trzydzieści lat po osiągnięciu swojego pierwszego, wielkiego sukcesu w świecie golfa i pokonaniu Shootera McGavina w wyścigu o złotą marynarkę, Happy Gilmore stał się największą gwiazdą tego sportu w historii. Przez trzy dekady cieszył się kontraktami reklamowymi, złotymi medalami, występami w telewizji i wszystkim pomiędzy. Lecz kiedy nagła tragedia wywróci jego życie do góry nogami, będzie musiał raz jeszcze poskładać się do kupy, wspiąć się od najgłębszego dna z powrotem na sam szczyt.
Nie tak dawno temu odświeżałem sobie pierwszego „Farciarza Gilmore'a”, aby lepiej przygotować sobie kontekst przed wpadającą dzisiaj na Netflixa kontynuacją. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, film nie podobał mi się już tak bardzo, jak za dawnych lat. Wciąż jestem fanem humoru Adama Sandlera i uważam, że ma na koncie przynajmniej kilka solidnych komedii, ale tamten film częściej wrzucał mi na twarz grymas zażenowania, niż uśmiech radości. Do kręconej po blisko trzy dekady po oryginale kontynuacji podchodziłem więc z solidną dozą ostrożności. Takie projekty rzadko kiedy wychodzą jakkolwiek znośnie i to nawet w przypadku mocniejszych marek, niż „Farciarz Gilmore”. Z drugiej strony, może to właśnie ten brak oczekiwań sprawił, że z dwójką bawiłem się całkiem nieźle?
Nie zrozum mnie źle – to nie jest dobre kino. Ani struktura fabuły, ani postacie, ani właściwie nic nie sugeruje, że scenarzyści mieli jakieś ambicje, chcieli zrobić coś nieoczywistego czy jakkolwiek wartościowego. Dostajemy tu typową, sequelową fabułę, z miliardem odniesień do każdego jednego elementu oryginału – miejscami nawet z towarzyszącymi im klipami z jedynki, żeby niezbyt rozgarnięty widz nie musiał sam zbyt mocno wysilać mózgownicy. Jakby tego było mało, nasz bohater po części pierwszej znajdował się na szczycie świata, więc nie chcąc się zbytnio wysilać (czytaj: zrobić drugi raz z grubsza to samo), pierwszych 10-15 minut filmu to po prostu narracja Sandlera, w trakcie której film szybciutko ponownie zrzuca go na dno. No nie jest to ambitne kino. Nie oznacza to jednak, że nie da się czerpać z niego przyjemności.




Farciarz Gilmore 2 (2025) – recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Kilka świeżych żartów w zalewie powtórek i kalk

Film Kyle'a Newachecka („Game over, man”, „Zabójcze wesele”, kilka odcinków „Co robimy w ukryciu”) to produkcja skierowana przede wszystkim do fanów oryginału. Znakomita większość gagów stanowi bezpośrednie odniesienie do oryginalnego filmu i obawiam się, że osoba nie mająca tego kontekstu, będzie czuła się zagubiona. Inna sprawa, że nie wiem po co oglądać cokolwiek z numerkiem „2” w tytule, nie znając oryginału. „Miasteczko South Park” kilka lat temu ukuło termin „memberberries”, oznaczający tanią jazdę na nostalgii widza, bez konieczności wysilania się i tworzenia czegoś nowego, świeżego i faktycznie dobrego. Dzisiejsze Hollywood uwielbia żerować na naszych przysłoniętych różową mgiełką wspomnieniach i „Farciarz Gilmore 2” jest tego idealnym przykładem. Sandler i jego współscenarzysta, Tim Herlihy, nie oszczędzili nikogo – nawet osób dawno już zmarłych. Pamiętasz jak Bob Barker spuścił Happy'emu wpierdziel w pierwszym filmie? „Farciarz Gilmore 2” też pamięta. A jednorękiego trenera naszego bohatera, Chubbsa? „Farciarz Gilmore 2” też pamięta. To może olbrzymiego kibica, dokuczającego Shooterowi albo irytującego świra utrudniającego życie Happy'emu? Farciarz Gil... Rozumiesz, co mam na myśli.
Na szczęście, dzisiejszy film to również i kilka garści zupełnie nowych gagów. Zdecydowanie warto w tym miejscu wymienić dzieci Gilmore'a, których ten doczekał się aż piątki – czterech chłopaków i jednej, najmłodszej córeczki. Próbował nauczyć ich cierpliwości, taktu i skupienia potrzebnych do gry w golfa, lecz chłopaki, że tak powiem... za mocno poszli z charakterem w tatę. Dżentelmeni może z nich żadni, ale ich wybuchowy temperament przynajmniej kilka razy w ciągu całego filmu potrafi szczerze rozbawić - niby prosty to humor, ale może właśnie ta jego bezpośredniość sprawia, że jest tak ujmujący? Drugim, rozpisanym na praktycznie cały film gagiem jest alkoholizm Happy'ego (zabawne jak cholera, wiem). Cierpiący z powodu depresji Gilmore regularnie zabija wewnętrzny ból whisky i podobnymi trunkami, ale robi to bardzo taktownie – mając wszędzie pochowane tajne piersiówki, przyozdobione tak, aby wyglądały jak przedmioty codziennego użytku. Już pierwsza taka skrytka bawi poziomem absurdu, a później jest tylko lepiej – mam wrażenie, że chłopaki pisząc scenariusz prześcigali się w tym, kto wymyśli bardziej nieprawdopodobne, przeczące prawom fizyki opakowanie.
Farciarz Gilmore 2 (2025) – recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Plejada znanych twarzy i pisanych na kolanie sytuacji

Sandler już dawno przyzwyczaił widzów do tego, że w jego filmach zawsze zobaczyć można całą jego rodzinę i najbliższych przyjaciół i nie inaczej jest tym razem. Córka Happy'ego, to nikt inny, a Sunny Sandler – młodsza córka Adama. Zobaczymy też obowiązkowo jego żonę, drugą córkę i zestaw przyjaciół – powracających z części pierwszej Bena Stillera i Roba Schneidera, ale również i Nicka Swardsona, Erica Andre i, ku mej olbrzymiej radości, Steve'a Buscemi, ponownie wcielającego się w jakiegoś kompletnego dziwoląga i degenerata. Za każdym razem bawi mnie już sam fakt, że aktor takiego kalibru jak Buscemi godzi się grać takie podłe, rynsztokowe role. Mało nepotyzmu i kolesiostwa? W pobocznych rolach zobaczymy też dzieci Stillera i Schneidera, a to i tak pewnie jeszcze wcale nie wszystko. Z jednej strony trochę to bezczelne, z drugiej, rodzina i przyjaciele mają ze sobą niezaprzeczalną, naturalną chemię, dzięki czemu zawsze wypadają naturalnie i sympatycznie, no i, tak zupełnie szczerze, któż z nas nie chciałby lecieć gdzieś z całą rodziną i przyjaciółmi na miesiąc i jeszcze mieć za to solidnie zapłacone?
Zabierając się za „Farciarza Gilmore'a 2” trzeba liczyć się z tym, że będzie to seans pełen absurdów i głupot rozmiarów tak gargantuicznych, że nie da się ich usprawiedliwić. Zazwyczaj filmowcom udaje się pozostać w strefie „głupie, ale dokładnie czegoś takiego się spodziewałem”, lecz w paru momentach poziom absurdu przebił skalę i zaczął mi przeszkadzać. Wytłumaczenie dlaczego ekipa ekstremalnych golfistów Franka Manatee (Benny Safdie) jest nagle taka dobra, to idealny przykład tego, że mniej może czasami znaczyć więcej. Cała ta scena jest za długa, niepotrzebnie mocno rozwinięta, pełna nieistotnych detali, które ostatecznie i tak nie mają żadnego wpływu na dalszą fabułę, a przy tym wcale nie są zabawne. Z drugiej strony, zdarzają się również gagi, których powtarzalność męczy widza, ale scenariusz nieubłaganie ciągnie je dalej, aż przebijają dno i ponownie stają się zabawne – jak choćby fakt, że każda jedna zmarła postać musi mieć bardzo podobnego do siebie syna, który w całym filmie pojawi się maksymalnie na dwie minuty, choć równie dobrze mogłoby go w ogóle nie być.
„Farciarz Gilmore 2” jest dokładnie takim filmem, jakiego można się było spodziewać po dzisiejszym Sandlerze. Komicznie prosta i niewiarygodna fabuła, tysiąc gościnnych występów, tona odniesień do oryginału i kilka świeżych pomysłów i żartów wciśniętych tu i tam, żeby nie było, że to dosłownie ten sam film. Mówiąc bez ogródek – głupi jest ten „Farciarz Gilmore 2”, ale przy tym na tyle pozytywny i zabawny (jeśli ktoś lubi humor typowy dla Sandlera), że bardzo łatwo jest przymknąć oko na jego liczne niedociągnięcia i po prostu pośmiać się i powspominać.
Atuty
- Kilka naprawdę solidnych gagów;
- Porządne wartości rodzinne;
- Dobre tempo;
- W większości sympatyczne, wyraziste postacie.
Wady
- Zbyt mocno podpiera się oryginałem;
- Zbędne klipy z części pierwszej;
- Część wątków bez celu, inne kiepsko poprowadzone i niesatysfakcjonujące;
- Bardzo bezpieczny, leniwy sequel – po prostu powtarza z grubsza fabułę oryginału.
„Farciarz Gilmore 2” nie jest do końca złym filmem, ale dobrym też bym go nie nazwał. To w znacznej mierze dwie godziny żerowania na nostalgii, od czasu do czasu tylko potrafiące zaskoczyć czymś faktycznie świeżym i ciekawym.
Przeczytaj również






Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych