Tulsa King (2022)

Tulsa King (2022) - recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Chłopak z ferajny na wsi

Piotrek Kamiński | 27.03.2023, 21:00

Dwight Manfredii spędził ostatnie ćwierć wieku w więzieniu. Wierny rodzinie, nigdy nie sprzedał nikogo za krótszy wyrok. Co dostaje w zamian? Obelgi i przymusową przeprowadzkę na "koniec świata" - do Oklahomy, gdzie nie ma hierarchii, nie ma systemów, ani w ogóle niczego. Na miejscu spotyka kilka nowych i nawet jedną starą twarz, które pomogą mu zaprowadzić porządek w Tulsie. Nie każdemu jednak jego obecność w miasteczku się podoba... 

Kiedy Sylvester Stallone, aktor ekskluzywnie filmowy, łączy siły ze scenarzystą "Sicario" i twórcą "Yellowstone", Taylorem Sheridanem aby stworzyć coś nowego, coś świeżego, to jest to jasny znak, że widzowie powinni zaznaczyć sobie datę premiery tego projektu w kalendarzach. Już sam fakt, że aktor z taką renomą zgodził się po raz pierwszy wziąć udział w projekcie telewizyjnym sprawia, że oczekiwania widzów rosną. I całkiem słusznie, bo potencjał był potężny - to aż dziwne, że aktor z taką prezencją i charyzmą tak rzadko gra gangsterów. Po obejrzeniu premierowego odcinka miałem wrażenie, że dostajemy po prostu bardziej mainstreamowe "Lilyhammer" ze Stevem Van Zandtem (Silvio z "Rodziny Soprano" i na co dzień gitarzysta Bruce'a Springsteena). Lecz z każdym kolejnym odcinkiem "Tulsa King" nabierał własnego, unikalnego charakteru. Nie obyło się bez kilku zgrzytów, ale i tak bardzo się cieszę, że stacja zamówiła już drugi sezon.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tulsa King (2022) - recenzja serialu [SkyShowtime]. Barwna, charakterna obsada

Dwight i Chickie

Rzecz zaczyna się niemalże komediowo. Król świata Stallone rozporządza wszystkimi wokół, łącznie z innymi capo swojego szefa, Pete'a Invernizi (A. C. Peterson). Na uwagi jego syna, Chickie'ego (Domenick Lombardozzi), obecnie sprawującego obowiązki szefa, bo tata chory, odpowiada, że kiedy on robił już dla jego starego, ten walił jeszcze w pieluchy, a kiedy jeden z jego capo upomina go i próbuje ustawić w szeregu, odpowiedzią Dwighta jest strzał z dyńki i złamany nos. W prawdziwym życiu po odwaleniu takiego numeru długo by już nie pożył, ale to jest telewizja, rozrywka, a nie filmowy przewodnik po mafijnych zwyczajach, więc widz szybko zaczyna rozumieć, że nie powinien podchodzić do wydarzeń w serialu zbyt poważnie. Dobrze jest szybko i jasno ustalić takie sprawy, a "Tulsa King" robi to dosłownie w pierwszych minutach pierwszego odcinka. 

Dalej jest tylko lepiej. Odcięty od świata przez 25 lat Dwight nie ma pojęcia jak poruszać się po dzisiejszych Stanach Zjednoczonych - czym jest Uber, kryptowaluty, jak korzystać ze smartfona. W jego światopoglądzie nie mieści się, że w Tulsie może operować w pełni legalny sklep z marihuaną. Natychmiast wchodzi do środka i proponuje właścicielowi, Bodhiemu (Martin Star) ochronę za udział w zyskach. Nie bardzo jest co chronić, bo biznes jest zupełne uczciwy, ale propozycji Dwighta nie da się odrzucić. Już w tym pierwszym odcinku poznajemy wszystkich najważniejszych graczy, na których skupi się cały sezon. Młody kierowca Dwighta, Tyson (Jay Will), któremu imponuje życie gangstera. Właściciel lokalnego baru, Mitch (Garrett Hedlund), który też swoje w życiu odsiedział. Postać z przeszłości głównego bohatera, która niemal robi pod siebie na jego widok (Max Casella). I na koniec nowa znajoma i być może kochanka, której zawód może nie do końca zgrywać się z filozofią życiową Dwighta, Stacy (Andrea Savage). W późniejszych odcinkach dojdą jeszcze dosłownie dwie istotne postacie, ale nie chcę tu opisywać o co z nimi chodzi, bo spoilery. 

Tulsa King (2022) - recenzja serialu [SkyShowtime]. Świetna zmiana tonu w połowie i lekkie upuszczenie piłki na ostatniej prostej 

Twarz z przeszłości

Z każdym kolejnym odcinkiem serial staje się coraz mniej komiczny, transformując się powoli w serię czysto dramatyczną (choć wciąż pod pewnymi względami absurdalną). Podobał mi się ten relatywnie delikatny wstęp do historii. Odrobina lekkości zanim zrobi się poważnie. Lecz to właśnie te mroczniejsze tony sprawiają, że po skończeniu każdego odcinka natychmiast chce się włączyć kolejny. Serial nie stara się wymyślać koła na nowo, oferując raczej sprawdzone wątki, ale w pięknie wypolerowanej, doszlifowanej formie. Jest więc wątek problemów rodzinnych Dwighta, który był przecież nieobecny przez większą część życia swojej córki, walka o kierowanie grupą, zniechęcanie młodych do gangsterki, zemsta. Scenarzyści nieraz pokazują, że nie boją się pozbyć postaci, jeśli ma to służyć dramaturgii, więc kiedy pod koniec robi się już naprawdę mrocznie, kolejne minuty oglądamy z sercem w gardle, niepewni tego, co może się zaraz stać. I tu dochodzimy do mojego największego i bodajże jedynego prawdziwego problemu z "Tulsa King".

Sposób w jaki cały sezon buduje napięcie, jak pogłębia szambo, w którym wesoło stoi sobie Dwight jest niesamowicie satysfakcjonujący i angażujący. Cała obsada pięknie ze sobą współgra (nawet jeśli miejscami ich decyzje zahaczają o totalny absurd), tak więc nie chcemy aby komukolwiek coś się stało, a scenarzyści jasno dali nam do zrozumienia, że jest taka możliwość. Sposób w jaki finał rozładowuje w końcu to napięcie zupełnie nie zgrywa mi się z konstrukcją reszty intrygi i tak jak miejscami jest nawet ciekawie - twórcy wyraźnie nawiązują do poetyki westernów i jest w tym coś przyjemnie romantycznego - tak jeden z wątków został na ten moment zakończony cichym pyknięciem, kiedy wszystko wskazywało na gigantyczną eksplozję. Można się zawieść. 

"Tulsa King" to szalenie wciągający, emocjonujący serial, który aż chce się oglądać. Stallone zbudował barwną, niejednoznaczną postać, a otaczająca go obsada idealnie podkreśla wszystkie jego najlepsze cechy, samym również mając przy tym czas dla siebie, tak aby nie jawić się jedynie jako płaskie, bezpłciowe kartony. Zawsze oceniam jakość kreacji gangsterów przez pryzmat tego, czy byłbym w stanie uwierzyć, że Ci ludzie naprawdę są w mafii. W przypadku postaci takich jak Dwight, czy Chickie nie mam z tym najmniejszego problemu. To ten sam kaliber, co wcześniej choćby James Gandolfini w "Rodzinie Soprano". Jest zabawnie, z sercem i kilkoma krzyżującymi się intrygami, które jak nic pozwolą drugiemu sezonowi ruszyć z kopyta. Jedynie sam finał i to też nie w pełni, odrobinę mnie zawiódł, tak więc w połączeniu z faktem, że całość jest raczej zestawem wypielęgnowanych, już sprawdzonych pomysłów i nie sili się na oryginalność, wyższej oceny już dać nie mogę. Choć czysto entuzjastycznie bym chciał.

Atuty

  • Sly Stallone;
  • Sprawnie miesza absurdalny humor z poważnymi, ludzkimi dramatami;
  • Bardzo dobre tempo;
  • Barwna, zapadająca w pamięć obsada;
  • Nastrojowe zdjęcia i ścieżka dźwiękowa świetnie budują klimat.

Wady

  • Rozwiązanie jednego z najważniejszych wątków wypada mało satysfakcjonująco;
  • Scenariusz miejscami trochę za mocno prosi o zawieszenie niewiary.

"Tulsa King" to bardzo sympatyczna, nawet jeśli miejscami trochę naiwna historia, w czym na pewno ogromna zasługa magnetycznej charyzmy Sylvestra Stallone'a. Zakończenie pozostawia trochę do życzenia, lecz humor i sprawność z jaką scenarzyści składają ze sobą wątki sprawiają, że już teraz nie mogę się doczekać na drugi sezon. Prosta, satysfakcjonująca rozrywka.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper