Dragon Ball: The Breakers

Dragon Ball: The Breakers - recenzja gry, opinie [PS4, XOne, PC]. Mr. Satan wśród gier o Smoczych Kulach...

Kajetan Węsierski | 22.10.2022, 15:00

Dragon Ball to marka, która doczekała się już naprawdę sporej liczby produkcji w świecie gier wideo. Można wręcz odnieść wrażenie, że powstało ich już tyle, że trudno wydać coś nowego i innowacyjnego… Pomysł goni pomysł, a Son Goku jest główną postacią kolejnych produkcji spod szyldu niezwykle głośnej serii od Akiry Toriyamy. Jak się jednak okazuje, kreatywność deweloperów nie ma końca - a dowodem miało być Dragon Ball: The Breakers

I już na wstępie muszę przyznać, że do gry podchodziłem sceptycznie od samego początku. O ile pierwszy zwiastun wydawał mi się całkiem intrygujący, o tyle kolejne materiały, beta testy i wideo z rozgrywki utwierdzały mnie w przekonaniu, że to raczej nie będzie nic, w czym się zakocham. A przecież w kontekście gier o Smoczych Kulach jestem naprawdę bardzo wyrozumiały i mogę chwytać się absolutnie wszystkiego. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Tak się złożyło, że dostałem szansę sprawdzenia gry i przez ostatni tydzień poznawałem tajniki tego, co przygotowała dla nas ekipa ze studia Dimps. Trochę mnie zaskoczyli, trochę pokryło się to z moimi oczekiwaniami, a trochę się rozczarowałem. Pozwólcie, że wyjaśnię to na łamach tej recenzji. Jeśli jesteście ciekawi, jak wypada najnowsza gra ze świata Dragon Balla, zachęcam do lektury - zacznijmy od początku. 

Dragon Ball: The Breakers - Szalony pomysł 

Dragon Ball: The Breakers - Prolog

Recenzowane Dragon Ball: The Breakers jest - profesjonalnie to ujmując - asymetryczną grą multiplayer. A ujmując to łopatologicznie, mamy do czynienia z czymś na wzór podrasowanej zabawy w berka. W każdej rozgrywce bierze udział ośmiu graczy - siedmiu „bohaterów” i jeden „złoczyńca”. Ci pierwsi muszą współpracować, aby zdobywać specjalne Klucze, a następnie montować je w odpowiednich miejscach, by uruchomić wehikuł. 

Jeśli chodzi o antagonistę, ów ma za zadanie… Powstrzymać pozostałych. Mamy tu więc do czynienia z fundamentem, który doskonale znany jest na przykład z wydanego w 2016 roku Dead by Daylight. Oczywiście wszystko to pod płaszczykiem Smoczych Kul, gdzie zamiast starcia z ikoną horrorów, mierzymy się z wrogami, których doskonale kojarzymy z Dragon Balla. Wiecie - Buu, Frieeza czy Cell

Podstawowym miejscem gry jest HUB, w którym możemy kupować różne rzeczy kosmetyczne (za walutę zdobywaną w grze, a także tę premium), odbierać nagrody, a także przechodzić do konkretnego trybu rozgrywki. Na start dostaliśmy ich trzy, gdzie podstawowym jest oczywiście forma rozgrywki online, która opisałem wyżej. Oprócz tego jest Tryb Treningowy - możemy tam testować bronie, zdolności bohatera czy taktyki na daną mapę, a także… Tryb Fabularny. 

Ten ostatni brzmi ciekawie, co nie? No… Niestety tak tylko brzmi. Faktem jest bowiem, że na tym etapie mamy tam tylko prolog poprzedzający wydarzenia, które dostajemy w grze i tłumaczący w czasie rzeczywistym najważniejsze założenia. Nie mam więc pojęcia, po co wpychać to na równi z dwoma pozostałymi Trybami. Chyba wyłącznie dla zajęcia miejsca w menu i żeby nie było w recenzowanym Dragon Ball: The Breakers zbyt pusto

Monotonia, monotonia i monotonia… 

Dragon Ball: The Breakers - Mecz z Cellem

A pusto jest… I to bardzo. No, nie wszędzie - na pewno nie ma pustek na serwerach, albowiem znalezienie siódemki innych graczy zajmuje mi zazwyczaj około minuty. Mam jednak obawy, że szybko może się to zmienić. Pomijając fakt, iż dwa z trzech trybów nudzą się po 20 minutach, niestety w trzecim również bardzo szybko zaczynamy dostrzegać pewną powtarzalność wydarzeń i nudę. 

Choć bowiem na start dostaliśmy kilka różnych map, to są one mocno przeciętne. Brakuje tam jakichś konkretów, a wszystko bazuje po prostu na architekturze z Dragon Balla i grafice, którą możemy kojarzyć na przykład z serii Xenoverse. Samo ukształtowanie terenu czy inne elementy bardzo szybko okazują się powtarzalne - niezależnie od tego, na której mapie wylądujemy. Wystarczy kilka gier, by czuć znużenie. 

Co więcej, rozgrywka zazwyczaj wygląda bardzo podobnie i polega praktycznie na odtwórczym wykonywaniu tych samych kroków w zbliżonej kolejności. Szukamy skrzynek, zbieramy bronie i wzmocnienia (oczywiście inspirowane Dragon Ballem), poszukujemy klucza, unikamy wroga, instalujemy klucz i przechodzimy do kolejnej strefy, zanim ta, w której operujemy, zostanie całkowicie zniszczona. 

Nie pomaga nawet to, że mamy do czynienia z różnymi antagonistami. Faktem jest bowiem, że w praktyce i natłoku akcji, nie czuć między nimi żadnej różnicy. Grając w Dragon Ball: The Breakers niestety nie zmienia się taktyka pod kątem tego, kogo akurat musimy pokonać, tudzież przed kim jesteśmy zmuszeni uciekać. Nawet mimo faktu, że większość meczów nie kończy się zebraniem kluczy, a wykończeniem wroga, albo śmiercią w starciu z nim. 

Wydmuszka? 

Dragon Ball: The Breakers - Lobby

Największy żal mam jednak o to, iż z gry, która - jakby nie spojrzeć - miała jako-taki potencjał na wykorzystanie licencji do Dragon Balla, okazała się zaledwie wydmuszką. Przez cały czas „zabawy” w recenzowanym Dragon Ball: The Breakers, nie opuszczała mnie myśl, że mam do czynienia z czymś na wzór tych Monopoly, które w ostatnim czasie zalewają rynek - każda duża marka musi mieć swoją własną grę planszową z tego typu, a nie różnią się one niczym, prócz grafik i pionków. 

Jasne - dla fana takie coś jest i powinno być frajdą. Niestety ja liczę na coś więcej. Gdy coś już w pierwszym segmencie tytułu zaznacza, że jest Dragon Ballem, to powinien nim być. Tutaj mogliby podmienić tekstury i nie poczułbym absolutnie żadnej różnicy. W recenzowanej produkcji nie mogę nawet latać - trzeba się wspinać po ścianach. Nie czuję tu magii Smoczych Kul, a zaledwie chęć zarobku na licencji po najmniejszej linii oporu. 

Warto wspomnieć tu też o fakcie, że po osiągnięciu odpowiedniego poziomu naładowania mocy, można przejść coś na wzór transformacji w jednego ze znanych bohaterów. Wtedy pojawia się możliwość latania, a nawet walki ze złoczyńcą (choć w pojedynkę jesteśmy zazwyczaj skazani na porażkę). Jaki jest więc minus? System walki, który jest piekielnie drewniany i odstaje nawet od serii Dragon Ball: Budokai Tenkaichi z PlayStation 2. A minęło wiele lat. 

Dragon Ball: The Breakers mnie rozczarowało

Dragon Ball: The Breakers - Tryb Treningowy

Co z tego, że goni mnie Cell, a nie jakiś losowy potwór, a zamiast tabletki przeciwbólowej mam fasolkę sensu? Nic - niewiele to zmienia. Może gdybym był przynajmniej o połowę młodszy, to bawiłbym się lepiej i nie dostrzegałbym w tym wszystkim aż tak sporej monotonii. A może doceniłbym to, gdyby produkcja nie próbowała być wszystkim, a ostatecznie kończyła, będąc niczym specjalnym? 

Recenzowanym Dragon Ball: The Breakers jestem po prostu rozczarowany. Wspomniałem we wstępie, że gra trochę spełniła moje oczekiwania, trochę mnie rozczarowała, a trochę zaskoczyła. Niestety zbiegła się z moimi średnimi oczekiwaniami, rozczarowała mnie, okazując się bardziej monotonna, niż myślałem, a zaskoczyła tym, jak niewiele jest tu rzeczywistego vibe’u z Dragon Balla. 

Nie jest tak, że mamy tu wyłącznie wady, ale wszystko to bardziej przypominało mi asymetrycznego berka, do którego fani stworzyli modyfikację nakładającą na wszystko grafikę z twórczości Akiry Toriyamy. Z tego względu, nawet pomimo stosunkowo niskiej ceny recenzowanego projektu, polecam poczekać do pierwszej wyprzedaży - jestem przekonany, że ta nadejdzie stosunkowo szybko. A i wtedy polecam tylko i wyłącznie fanom Dragon Balla. Lubiącym asymetryczne gierki. 

Ocena - recenzja gry Dragon Ball: The Breakers

Atuty

  • Stosunkowo niska cena
  • Może być zabawnie grać ze znajomymi

Wady

  • Niewiele trybów gry
  • Główna zabawa bardzo szybko robi się powtarzalna
  • Kamera wariuje przy szybszej akcji
  • Pojedynki i samo sterowanie są nieco drewniane
  • Dragon Ball zdaje się tu wepchnięty na siłę...
  • ... A co za tym idzie, brakuje charakterystycznej magii

Dragon Ball: The Breakers to gra, która na pewno trafi do osób będących fanami Dragon Balla i asymetrycznych gier multiplayer. Jeśli któryś z tech elementów Wam przeszkadza, to nie będziecie się tam dobrze bawić. Odważne podejście i chęć stworzenia czegoś nowego na bazie marki okazała się daleka od murowanego sukcesu.
Graliśmy na: PS5

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper