Samarytanin (2022)

Samarytanin (2022) – recenzja, opinia o filmie [Amazon]. Superbohater w starym, znajomym stylu

Piotrek Kamiński | 27.08.2022, 20:00

Nastoletni Sam ma obsesję na punkcie Samarytanina, superbohatera, który zaginął dwadzieścia lat wcześniej, po stoczeniu ostatniej walki ze swoim złym bratem bliźniakiem, Nemesisem. Dzieciak jest przekonany, że jego idol wcale nie zginął i wciąż gdzieś jest, żyje w ukryciu. Pewnego dnia jego uwagę przykuwa małomówny, wielki sąsiad, Joe. Czy to możliwe, że Samarytanin mieszka dosłownie obok niego?

Scenariusz dzisiejszego filmu przywodzi na myśl hiciory z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Bardzo prosta koncepcja, do bólu czarno białe postacie, łącznie z niedorzecznie przerysowanym czarnym charakterem, robiącym złe rzeczy, bo... nie wiem, lubi być zły. A już sam finał, ostatnia scena, mam wrażenie, że została żywcem sklonowana z jakiegoś starego filmu – jest tak cudownie kiczowata, że to wręcz cud, że działa, że widz nie pokłada się ze śmiechu, kiedy ją ogląda. Na pewno niebanalna w tym zasługa gwiazdy filmu, nieśmiertelnego Sylvestra Stallone'a, który bierze tę prostą, przepełnioną zgranymi kliszami postać i gra ją zupełnie na poważnie, bez choćby cienia przerysowania, dzięki czemu film jakimś cudem balansuje na granicy patosu i kiczu, nigdy jej jednak nie przekraczając. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Samarytanin (2022) – recenzja filmu [Amazon]. Nihil novi sub sole

Przesadnie pewny siebie antagonista i znudzony bohater

Historia w filmie Juliusa Avery'ego jest bardzo prosta i do kompletu przepełniona większymi i mniejszymi dziurami logicznymi, lecz trzeba jej przyznać, że bardzo zgrabnie płynie od sceny do sceny, w naturalny sposób wprowadzając kolejne postacie i pchając opowieść naprzód. Jasne, już tylko po komiksowym wstępie wyjaśniającym historię Samarytanina i Nemesisa oraz może pierwszych pięciu minutach filmu właściwego każdy będzie w stanie dopowiedzieć sobie całą resztę filmu, łącznie z wielkim zwrotem akcji pod koniec. Jest jednak w tej prostocie i kompletnym braku oryginalności coś ujmującego. Mimo że niemalże od początku wiemy, czym film „zaskoczy” nas później, kiedy przychodzi co do czego i tak czułem radochę i spełnienie, jakbyśmy rozumieli się z twórcami bez słów i wspólnie cieszyli kolejnymi łatwymi do przewidzenia wydarzeniami. 

Sly, mimo siedemdziesięciu sześciu lat na karku ma w sobie tyle charyzmy, że nie sposób jest się nim nie jarać. Co prawda nie jest już tak sprawny, jak dawniej, przez co sceny akcji są zazwyczaj raczej proste i wspomagane umiarkowanie świetnym CGI (a już odmłodzona twarz Stallone'a z retrospekcji jest konkretnym nieporozumieniem. Wygląda jakby go wyciągnęli z jakiejś gry!), lecz brutalna siła, z pomocą której rozprawia się z kolejnymi zastępami wrogów zawsze nakręcona jest bardzo czysto i czytelnie – akcja, cięcie, reakcja. Prosto, ale skutecznie. Lepsze to niż miliard cięć na minutę i kamera trzęsąca się jakby operator miał Parkinsona.

Głównym bohaterem filmu, wbrew pozorom, nie jest wcale Samarytanin Joe, a jego młody sąsiad Sam (Javon Walton). To on ma obsesję na punkcie superbohaterów i swoimi działaniami niejako zmusza Joe do ujawnienia się. Dzieciak mieszka w trudnej okolicy trudnego miasta, mają z mamą problemy finansowe, a szybki pieniądz można zarobić tylko pracując dla lokalnego bandziora, Rezy (Moises Arias). Sam godzi się na pewną względnie niewielką akcję, lecz tak naprawdę nie jest złym dzieciakiem. Stara się przeżyć i czasami zabiera się za to w niewłaściwy sposób. Obrazuje w ten sposób główny motyw całego filmu, mówiący, że w każdym z nas znajduje się i dobro i zło. Tylko od nas zależy którego posłuchamy. W odpowiednio komiksowej kryjówce bandziorów poznajemy również ich szefa, niejakiego Cyrusa (Pilou Asbaek), faceta tak komicznie przerysowanego, złego, cieszącego się tym jak bardzo jest zły, że nie sposób traktować go poważnie. To prawdopodobnie największa bolączka całego filmu. Nigdy, nawet przez pół sekundy, nie obawiamy się, że Sly mógłby sobie z nim nie poradzić. To przecież tylko głośny świr robiący głupie miny. Czuć w tej jego postaci nutkę Eurona Greyjoya z „Gry o Tron”. Sam przegięty czarny charakter nie jest jeszcze niczym złym, jeśli dorzucić mu intrygującą historię i osobowość. Niestety, Cyrusowi brakuje obu tych rzeczy. Tak naprawdę nie wiem nawet dlaczego dokładnie chce wywołać zamieszki w mieście, co go motywuje, co chce w ten sposób uzyskać. Gość jest po prostu zły, bo jest zły.

Samarytanin (2022) – recenzja filmu [Amazon]. Laurka wypisana filmom bohaterskim lat minionych

Sam i Joe

Javon Walton w głównej roli zazwyczaj spisuje się akceptowalnie, od czasu do czasu tylko dziwnie akcentując swoje wypowiedzi, nieodpowiednio do sytuacji. Ale może to nie do końca jego wina. Dialogi w filmie często sprawiają wrażenie poszarpanych i nie płyną zbyt organicznie, do tego montaż w scenach rozmów też wcale nie pomaga, wypadając często niezręcznie. Nie można natomiast odmówić chłopakowi dobrej chemii ze Stallone'em. Młody jest z początku raczej głośny, namolny i lekko irytujący. Zawraca w kółko głowę Samarytaninowi, który mimo wyraźnego poirytowania zdaje się lubić entuzjazm dzieciaka. Kiedy pod koniec filmu Joe rusza Samowi na pomoc, jest to jak najbardziej zrozumiałe, bo ich przyjaźń wyraźnie rozwijała się na przestrzeni całego filmu. Znowu – nic odkrywczego, ale za to kompetentnie zrealizowanego.

Cały film jest bardzo wyraziście pokolorowany. W obrębie jednej sceny potrafimy mieć kilka różnych, kolorowych źródeł światła, nadających kadrom komiksowego charakteru, jak najbardziej pasującego do całości filmu. Innymi razy z kolei świat jest szaro-brązowy i dołujący, jak u Snydera. Odnoszę wrażenie, że cały „Samarytanin” został bardzo świadomie przygotowany na dopalaczach – zbyt pstrokate kolory, wiecznie padający deszcz, doszczętnie zły antagonista, zamieszki na ulicach sekundę po tym, jak zabrakło prądu. To taka swego rodzaju parodia filmów sprzed dwóch-trzech dekad, ale zrobiona zupełnie na poważnie, nienatarczywa, licząca na to, że widz sam zauważy co autor miał na myśli. Efekty wizualne nie powalają, ale za to ścieżka dźwiękowa autorstwa Kevina Kinera i Jeda Kurzela już tak. Pełno w niej typowych dla kina superbohaterskiego melodii – narastających smyczków, tajemniczych dzwonków i tym podobnych. Jest pompatycznie, oldskulowo i tak właśnie miało być!

Odnoszę wrażenie, że „Samarytanin” zbiera negatywne recenzje, ponieważ ludzie nie załapali jego drugiego, satyrycznego dna i widzą tylko tę wierzchnią do bólu oklepaną warstwę. Ponieważ zasadniczo to jest szalenie nieoryginalny, przewidywalny, trochę dziurawy film o starzejącym się supku, ale wierzę, że taki właśnie był zamysł reżysera. Szkoda, że nie poszedł mocniej w temat, nie skomentował go jakoś inteligentnie, a jedynie zaprezentował. Oczywiście nie usprawiedliwia to skrótów myślowych i miejscami drętwego aktorstwa, ale film jako całość jest moim zdaniem raczej przyjemnym powrotem do przeszłości. Niezobowiązujące, od początku do końca znajome 100 minut. Z odpowiednim nastawieniem można się dobrze przy nim bawić.

Atuty

  • Jak zawsze charyzmatyczny Stallone;
  • Proste, ale dobrze zmontowane, czytelne sceny walk;
  • Wiarygodna chemia między głównymi bohaterami;
  • Pasująca do filmu, inspirowana klasykami muzyka;
  • Dobre tempo i progresja scenariusza.

Wady

  • Niesamowicie nieoryginalny i przewidywalny;
  • Kilka naciąganych sytuacji;
  • Biedne CGI (na szczęście nie ma go jakoś bardzo dużo);
  • Irytujący Pilou Asbaek;
  • Główny bohater wypada czasami trochę nienaturalnie.

„Samarytanin” to film zabierający widzów w przeszłość, do czasów, kiedy kino rozrywkowe było tylko tym – rozrywką. Niezobowiązującą. Trochę przesadza z wzorowaniem się na już sprawdzonych pomysłach, zapominając dodać coś świeżego od siebie, ale ostatecznie jest to całkiem sympatyczny film.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper