
Recenzja: Guns, Gore & Cannoli (PS4)
Reklamowane jako „Metal Slug z gangsterami”, Guns, Gore &Cannoli zawiesiło sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Czy strzelanka 2D z mafijnymi cynglami i zombie urasta do tego tytułu?
Lata 20. ubiegłego wieku. Czasy prohibicji. W fikcyjnym Thugtown przetrzymują gościa o imieniu Frankie. By go uratować, głowa rodziny Belluccio zatrudnia naszego bohatera, a pomoc specjalisty jest nieodzowna – nie dość, że porwanego strzeże licząca się rodzina Bonnino, to jeszcze z jakiegoś powodu ludzie zaczęli przemieniać się w zombie. Na szczęście kontrolowany przez gracza Vinnie Cannoli to doświadczony ekzekutor i… chwila, kto?
Ekzekutor. Tłumaczenie napisów było chyba robione na szybko przez dyslektyka, któremu zapłacono stanowczo za mało. W menu widzimy opcję „powtórz pozion”, w samouczku rzucamy „koktalj mołotowa”, a nasz Vinnie stara się dostarczyć Frankie’ego „bespośrednio” do swojego szefa. Już brakujące spacje między wyrazami są niedopuszczalną rzeczą, ale takie beznadziejne błędy ortograficzne to wyraz zupełnego pokpienia całej translacji. Nie mówiąc już o tym, że w napisach do dialogów postacie zwracają się do siebie dużą literą. Niby oprychy, a uprzejme z nich typki.




Pierwsze wrażenie jest więc tragiczne, ale w końcu to nie twórcy czuwali nad korektą polonizacji. Skupmy się zatem na samej rozgrywce. W tej kwestii mamy do czynienia z gatunkiem shoot’em up w dwóch wymiarach, którego za nic nie powinno się porównywać do Metal Sluga. Owszem, jest tu krótka kampania z możliwością grania w kilka osób (tutaj do czterech graczy naraz), ale w Guns, Gore & Cannoli strzelać można wyłącznie przed siebie, co w znacznym stopniu zmienia styl gry. Ani do góry, ani po skosie – jesteśmy zdani na rozkład platform na planszach i to one decydują o linii naszego strzału. Ta początkowo irytująca sprawa po krótkim czasie staje się elementem wyzwania. Byle tylko nie podchodzić do gry z nadzieją na nowego MS-a i denerwować się, że twórcy nie skopiowali wszystkiego od kultowej serii. Tu rozgrywka wygląda po prostu inaczej.
Cała kampania trwa 2-3 godziny, co nie jest niczym złym w przypadku kooperacyjnych shoot’em upów na jeden wieczór. Czas ten sprzyja również różnorodności przeciwników, bo ci zwyczajnie nie zdążą Wam się znudzić. Oprócz zombie w kilku rodzajach, mamy również zmutowane szczury, mafiozów i wojskowych. Jedni są szybcy, inni ciężcy do ustrzelenia, jeszcze inni kryją się za przeszkodami i zmuszają granatami do ciągłego ruchu – solidnie wykonana rzecz, bez autorskich udziwnień czy wariacji na temat sprawdzonych fundamentów.
Udostępniono też pokaźny arsenał broni, których jest łącznie dziewięć i są raczej standardowe – od pistoletów i rewolwerów, przez shotguny oraz tommy-guny, po miotacze ognia, a nawet bazooki. Wszystkie dźwigamy naraz, więc często niepotrzebnie tracimy czas, przełączając się przez szereg kilku innych, by wybrać pożądaną broń, ale nie jest to nic specjalnie uciążliwego. Prawdziwy test umiejętności posługiwania się nimi wszystkimi czeka w osobnym trybie walki z innymi graczami na niedużych arenach, który nieźle spisuje się w roli przedłużenia zabawy po ukończeniu kampanii.
Grafika nie jest zła, ale w ruchu przypominała mi bardziej gierki we flashu niż porządne platformery na konsole. Nie czuć również przywiązania do szczegółów. Po rozwaleniu głowy przeciwnika, ta pęka jak arbuz, zostawiając plamy krwi na naszym bohaterze… które znikają po przejściu do następnej animacji, po jakiejś sekundzie. Podobny brak dopracowania słychać w głośnikach. Podczas gry bohater rzuca średnio zabawnymi tekstami, ale pomyślałem, że przy bogactwie rozmaitych skinów do wyboru na początku zabawy, pewnie musieli wymyślać tyle różnych one-line’erów dla każdego, że nie wszystkie będą bawić. Otóż nie. Praktycznie wszystkie postacie mają tego samego aktora głosowego z dokładnie tymi samymi tekstami, zaś jedyna postać kobieca… w ogóle się nie odzywa.
Guns, Gore & Cannoli nie próbuje wybić się żadnym oryginalnym pomysłem, fundując przyzwoitą przygodę w co-opie (wyłącznie lokalnie) na jeden wieczór. Do niektórych jej elementów trzeba się przyzwyczaić, ale ostatecznie wypada dobrze, jeśli tylko będziecie w stanie pominąć beznadziejną polonizację i słabą iluzję wielu postaci do wyboru. Po prostu standardowy shoot’em up 2D dla kilku graczy.
Atuty
- Różnorodność przeciwników
- Całkiem sporo broni
Wady
- Beznadziejne tłumaczenie
- Tak naprawdę jedna postać do wyboru
Zostaw pistolet, weź cannoli… jeśli nie liczysz na nic ponad dość przyjemną przygodę w co-opie na jeden wieczór. Przydałoby się jednak solidniejsze dopracowanie całości.
Przeczytaj również






Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych