Telewizja kłamie! Ten film science fiction z ery VHS ma się niedługo doczekać nowej wersji

Telewizja kłamie! Ten film science fiction z ery VHS ma się niedługo doczekać nowej wersji

Dawid Ilnicki | Dzisiaj, 11:00

Wieść o tym, że współczesny twórca bierze się za nową wersję znanej produkcji z przeszłości zwykle jest kwitowana wzruszeniem ramion lub tradycyjnymi komentarzami, utyskującymi na brak nowych pomysłów. Wiele jest jednak filmów z ery VHS, którym przydałaby się dużo mroczniejsza i poważniejsza reinterpretacja. Tak jest z pewnością w przypadku widowiska z 1987 roku, w którym główną rolę zagrał nie kto inny, a sam Arnold Schwarzenegger.

W końcówce lat 70’ na amerykańskim rynku literackim pojawiła się niezwykle interesująca postać Richarda Bachmana. Urodzonego w Nowym Jorku autora, przez cztery lata służącego jako oficer Straży Przybrzeżnej Stanów Zjednoczonych. W końcu osiadłego w New Hampshire, na własnej farmie mlecznej, a po nocach zajmującego się konstruowaniem fabuł do swych kolejnych powieści. Bachman zasłynął w 1977 roku swą debiutancką powieścią “Rage”, której głównym bohaterem był Charles Decker. Uczeń szkoły, który pewnego dnia przychodzi do niej z bronią, zabija dwoje nauczycieli i bierze kilkadziesiąt osób jako zakładników. Do połowy kolejnej dekady wydano jeszcze cztery inne książki tego pisarza, w tym tę najważniejszą dla naszych rozważań, “The Running Man”, mającą swoją premierę w niezwykle istotnym dla samego autora 1985 roku.

Dalsza część tekstu pod wideo

To wtedy bowiem szerzej nieznany sprzedawca księgarni w Waszyngtonie, Steve Brown dokonał nietypowego odkrycia. Od samego początku zarówno styl pisarski Bachmana, jak i podejmowane przez niego tematy skojarzyły mu się z twórczością bardzo dobrze już wtedy znanego Stephena Kinga, dlatego postanowił on dokładniej zbadać sprawę. Koronnego dowodu na to, że mamy tu do czynienia po prostu z pseudonimem "Króla horroru" dostarczyły Brownowi akta wydawcy wpisane do Biblioteki Kongresu, w których czarno na białym stało, że autorem książek Bachmana jest właśnie King. Dociekliwy księgarz czym prędzej skontaktował się z przedstawicielami wydawnictwa, a wkrótce zadzwonił do niego sam King, który pogratulował mu odkrycia, a w dodatku zasugerował, że Brown powinien napisać o tym artykuł i zezwolił mu na późniejsze udzielanie wywiadów na ten temat.

Bardzo dobrze już dziś znany i kojarzony fakt nie był w końcówce lat 70’ efektem li tylko kaprysu wschodzącej gwiazdy amerykańskiej literatury grozy, ale miał praktyczne zastosowanie, które dziś pewnie mocno zdziwiłoby Remigiusza Mroza. W owym czasie włodarze wydawnictw byli bowiem przekonani, że pisarze powinni wydawać maksimum jedną książkę rocznie, bo ich większa liczba może być źle przyjęta przez czytelników. King zdołał przekonać swoją firmę do występowania pod pseudonimem, samemu dostarczając również - wspomniany już wcześniej - życiorys Bachmana, chcąc z jednej strony zyskać możliwość publikowania większej ilości powieści, a z drugiej sprawdzić czy tytuły podpisywane przez jego alter ego w końcu staną się tak popularne jak te wydawane pod własnym imieniem i nazwiskiem. Co ciekawe, gdy Rob Cohen pozyskiwał prawa do ekranizacji książki “The Running Man” ponoć jeszcze nie wiedział, iż jest to dzieło Kinga. Sam film przeszedł jednak dość długą i niezwykle wyboistą drogę aż do swej premiery w 1987 roku.

Deep-fake w latach 80’

Running Man
resize icon

Akcja literackiego pierwowzoru toczy się w 2025 roku w świecie przyszłości. Amerykańska gospodarka kompletnie upadła, a kraj zamienił się w totalitarną dystopię, w której jedyną rzeczą, odciągającą uwagę pogrążonych w depresji ludzi od ich codziennych problemów, jest dobrze znane z filmu telewizyjne show, w którym wziąć udział może praktycznie każdy. Takim człowiekiem jest Ben Richards, w powieści 28-letni mieszkaniec Co-Op City, zmagający się nie tylko z trudami zapewnienia swojej rodzinie podstawowych środków do życia, ale nawet z postępującą gruźlicą. King w późniejszych wywiadach opowiadał, że ukończył tę - liczącą sobie nieco ponad 200 stron - książkę w zaledwie kilka dni i była ona swoistym krzykiem protestu, mocno sfrustrowanego mężczyzny, zaniepokojonego tym co się dzieje wokół niego. 

Tymczasem producenci filmu, wbrew literackiemu pierwowzorowi, skłaniali się raczej ku wielkiemu futurystycznemu widowisku rozrywkowemu. Projekt początkowo przypadł do gustu Christopherowi Reeve’owi, który był zainteresowany wcieleniem się w Richardsa. Po roli Supermana też zupełnie nie pasował on jednak do roli wybiedzonego i zmizerowanego mężczyzny po przejściach. Na liście potencjalnych odtwórców znaleźli się również Dolph Lundgren i Patrick Swayze. Ostatecznie jednak zdecydowano się na Arnolda Schwarzeneggera, który w tym czasie był już wielką gwiazdą, a ponadto - po ogromnym sukcesie “Terminatora” Jamesa Camerona - jednoznacznie kojarzył się z fantastycznymi fabułami osadzonymi w dystopijnym świecie.

Znalezienie właściwego reżysera, który zrealizuje “Uciekiniera”, również nie było łatwe. Już na początku propozycję objęcia tej funkcji otrzymał, znany głównie z telewizji Paul Michael Glaser, ale wówczas odmówił, gdyż uważał, że czas preprodukcji był zbyt krótki, by mógł podołać temu zadaniu. Zupełnie się co do tego nie pomylił, o czym świadczy choćby fakt, iż scenarzysta obrazu Steven E. de Souza przygotował aż piętnaście draftów zanim udało mu się dostarczyć właściwy skrypt. Pracować nad nim miał Andrew Davis, ale po dwóch tygodniach został zwolniony, a na jego miejsce pojawił się właśnie Glaser. Jego angaż był nie w smak samemu Schwarzeneggerowi, który postrzegał go jako typowego twórcę telewizyjnego, bez doświadczenia w pracy nad produkcją kinową i obawiał się, że kompletnie pominie on, ukrytą za ideą brutalnego telewizyjnego show, głębszą warstwę dzieła Kinga i trzeba powiedzieć, że ostatecznie miał rację.

Problem radykalnego upraszczania pewnych skomplikowanych fabularnych rozwiązań dopadł również De Souzę, który zawarł w scenariuszu niezwykle interesujący, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, pomysł ówczesnej technologii deek-fake, która znajduje swoje zastosowanie w końcówce obrazu. Jak pamiętamy, telewidzowie za jej sprawą oglądają śmierć bohatera, granego przez Schwarzeneggera, sfabrykowaną przez telewizyjnych producentów. W oryginale scenarzysta chciał sprawić, że widz myśli, iż Richards ostatecznie zginął w końcowym pojedynku, więc pojawiłby się on dopiero w samej końcówce. Przeciwko takiemu rozwiązaniu zaprotestował jeden z producentów, stwierdzając po jednym z pokazów testowych, że widownia może nie zrozumieć całego konceptu, więc należy mu go wytłumaczyć już na początku, co niewątpliwie zaburzyło dramaturgię widowiska. 

Oskarżenie o plagiat

Runnng Man
resize icon

W filmie Glasera wystąpiło wielu aktorów powszechnie kojarzonych z kulturystyką i sportami walki, a nawet przyszli gubernatorzy. Nie chodzi tu wyłącznie o bardzo dobrze znany fakt z życia słynnego Arniego, ale też o przypadek Jessego Ventury, który podobnie jak jego kolega z planu również został politykiem, na przełomie wieków zostając zarządcą w stanie Minnesota. Interesujące są tu również przypadki Erlanda Van Lidtha i Profesora Toru Tanaki. Pierwszy z nich bowiem, prócz parania się amatorskim wrestlingiem, był także śpiewakiem operowym. Niestety zmarł na zawał serca w wieku zaledwie 34 lat, na kilka miesięcy po ukończeniu zdjęć do filmu. Przydomek drugiego zaś to nie oznaka zdobycia odpowiedniego wykształcenia, a ksywa, którą otrzymał po występach w WWWF. Z kolei grający postać prezentera filmowego show Damona Killiana, Richard Dawson był znany przede wszystkim z prowadzenia teleturnieju Family Feud, czyli pierwowzoru dobrze nam znanej Familiady. Angaż załatwił mu zaś jego przyjaciel Schwarzenegger, po tym gdy ofertę zagrania go odrzucił Charles Woolery.

“Uciekinier” miał pierwotnie zadebiutować na dużym ekranie w czerwcu, ale gdyby tak się stało musiałby stoczyć nierówną walkę z “Predatorem” Johna McTiernana, w którym główną rolę także zagrał Schwarzenegger. Premierę filmu ostatecznie przesunięto na listopad, ale niespecjalnie pomogło to w osiągnięciu dobrego wyniku w box office. Produkcja bowiem, przy 27 milionach budżetu, zarobiła tylko trochę ponad 38 milionów, a krytycy rozpoznali w niej efekciarski rozrywkowy produkt. Pozbawiony głębszej treści, pomimo intrygującej futurystycznej wizji, dającej możliwość powiedzenia czegoś więcej o przyszłości, co nieco lepiej udało się w innym filmie z tych czasów, który nieprzypadkowo przywołuje się w kontekście dzieła Glasera.

Cztery lata wcześniej, bo w 1983 roku, swą premierę miał obraz w reżyserii Yvesa Boisseta “The Prize of Peril”, opowiadający o świecie przyszłości, w którym biedni ludzie są zmuszani do uczestniczenia w brutalnym turnieju, transmitowanym przez telewizję, w którym mogą wygrać ogromne pieniądze. Twórca tej produkcji zdecydował się wejść na drogę prawną, oskarżając przedstawicieli Twentieth Century Fox o plagiat. Część dowodów w sądowej sprawie miała zresztą zaginąć w katastrofie samolotu, do której doszło w okolicach Nowego Jorku. Co ciekawe jednak scenariusz do “The Prize of Peril” powstał na bazie opowiadania Roberta Sheckleya, które po raz pierwszy zostało opublikowane w 1958 roku. Sam King ponoć nigdy go jednak nie czytał, a podobieństwa obu tekstów nie były aż tak duże, by móc uznać, że mamy tu do czynienia z ewidentnym wzorowaniem powieści słynnego pisarza na wcześniejszym dziele. 

A tymczasem "Uciekinierem" ma się wkrótce zająć sam Edgar Wright, zapewne rozpoznając to, że film z 1987 roku cierpi na wszystkie przypadłości, które przeczuwał sam Arnold Schwarzenegger. Widowisko to jest bowiem paradą znakomitych tekstów głównego bohatera, a w dodatku zaprezentowane w nim walki potrafią być naprawdę emocjonujące. Z drugiej jednak strony - mimo interesująco zarysowanej panoramy świata przyszłości - nie oferuje ono właściwie żadnej refleksji na temat ówczesnego społeczeństwa, nie wychodzącej poza mocno wyświechtaną frazą o tym, że “Telewizja kłamie!”, którą wcześniej w dużo błyskotliwszy sposób rozwinął choćby Sidney Lumet w “Sieci”. Najnowsza propozycja Wrighta ma podjąć dialog z głębszą myślą obecną w powieści Stephena Kinga; pytanie tylko czy ma szansę osiągnąć ten cel, gdy w głównej roli obsadzony zostaje inny, już współczesny gwiazdor, jakim jest Glen Powell. Niezależnie od końcowego efektu jedno nie ulega wątpliwości: akcja współczesnego “Uciekiniera”, w przeciwieństwie do poprzednika, nie będzie już postrzegana jako futurystyczna opowieść, bo dziś powszechna manipulacja nie jest już dla nikogo żadnym odkryciem.

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper