Recenzja: Ridge Racer Unbounded (PS3)

Recenzja: Ridge Racer Unbounded (PS3)

nariko_X | 08.04.2012, 11:00

Będę z Wami szczera: do najnowszego Ridge Racera podchodziłam z lekką dozą nieufności. Chyba każdy miłośnik tej wspaniałej serii przyzna mi rację, że styl na jaki zdecydowali się deweloperzy ze studia BugBear Entertainment, nie jest tym, co przyzwyczajone do typowej japońszczyzny tygryski lubią najbardziej.

Gra była tworzona przede wszystkim z myślą o zupełnie nowych odbiorcach, choć twórcy nie ukrywali, że ich marzeniem jest wykreowanie tytułu, jaki zadowoli także fanów tej liczącej sobie już niemal 20 lat marki. Ostatecznie jednak otrzymaliśmy tytuł, który nie przypadnie do gustu ani jednym, ani drugim. To trzeba zaznaczyć już na wstępie – Ridge Racer: Unbounded to po prostu średniak.

Dalsza część tekstu pod wideo

Gra wita nas filmowym wprowadzeniem, lekko przywodzącym na myśl „Szybkich i Wściekłych”, z którego dowiadujemy się, że właśnie trafiliśmy do Shatter Bay – miasta opanowanego przez miłośników nielegalnych wyścigów ulicznych. I... to by było na tyle – chwilę później jesteśmy rzuceni na głęboką wodę – oto bowiem przed nami rozpościera się podzielona na kilka dzielnic aglomeracja, a naszym celem jest przejęcie nad nią kontroli. Podczas zabawy będziemy zbierać punkty doświadczenia, dzięki którym odblokujemy kolejne dzielnice, nowe samochody oraz nowe trasy. Na pierwszy rzut oka całkiem nieźle wygląda również lista dostępnych wariantów rozgrywki – mamy u klasyczne wyścigi (Domination), bitwę na fragi (zadaniem gracza jest posłanie do piachu określonej ilości przeciwników), klasyczny drift i próbę czasową. Skoro już o trybach mowa, warto zwrócić również uwagę na Shindo Racing, który sprawi, że zagorzałym miłośnikom serii zakręci się łezka w oku – pojazdy są tutaj lekkie, bardzo łatwo wprowadza się je w kontrolowany poślizg i generalnie ma się wrażenie, że Unbounded to tak naprawdę starym, dobry Ridge Racer...

Bierzemy więc udział w pierwszych zawodach, siadamy za kółkiem jedynego dostępnego samochodu, rozpoczynamy wyścig i... dostajemy pierwszy cios „z półobrotu”. Wszystko rozbija się tu o poziom trudności gry, który jest naprawdę mocno wyśrubowany, a twórcy nie wysilili się na wytłumaczenie nam praw, jakimi rządzi się ich najnowsze dzieło. W efekcie, niewyposażony w odpowiednią wiedzę gracz, przez bite kilkanaście/kilkadziesiąt minut uruchamia ponownie ten sam wyścig, starając się zrozumieć jakie błędy popełnił. Musicie bowiem wiedzieć, że rywalizacja w Unbounded nie polega na wyprzedzaniu przeciwników, ba, nie polega nawet na typowo „burnoutowej” walce o miejsce na podium. Tutaj kluczem do sukcesu jest poznanie trasy i znalezienie skrótów, ukrytych za rozmaitymi elementami otoczenia. Warto przy tym jednak pamiętać, że przebijemy się przez nie jedynie wtedy, kiedy będziemy mieli uruchomiony dopalacz, toteż nie radzę wykorzystywać go byle kiedy i byle gdzie. Jego niedobór można bardzo łatwo uzupełnić wyprzedzając przeciwników, jadąc w stworzonym przez nich tunelu aerodynamicznym, bądź driftując.

Co ciekawe, to właśnie dzięki niemu możemy „fragować” przeciwników – po jego uruchomieniu wystarczy lekkie stuknięcie w jakiegoś nieszczęśnika, by jego pojazd stanął w płomieniach. Problem jednak w tym, że działa to również w drugą stronę – nikomu nie radzę uderzać w wyprzedzającego nas oponenta, który ma uruchomiony „boost”. Model jazdy mocno odstaje od tego, z którym mieliśmy do czynienia niemal od samego początku istnienia marki. W teorii wszystko jest tutaj na miejscu – w trakcie zabawy wykorzystujemy jedynie trzy przyciski (gaz, hamulec ręczny, dopalacz) i gałkę analogową. BugBear postanowili jednak, że tym razem uczynią samochody o wiele cięższymi, przez co wprowadzenie ich w poślizg wcale nie jest łatwe. Jeśli jednak nam się uda, musimy liczyć się z tym, że opanowanie „lecącego bokiem” auta jest praktycznie niemożliwe, toteż przez pierwszych kilka godzin większość zakrętów będziemy przejeżdżać po bandzie. Nie tylko model jazdy jest mocno nieprzewidywalny – nieprzewidywalna, a raczej skopana do granic możliwości, jest również sama fizyka – wiele razy zdarzało mi się, że po efektownym skoku samochód stawał pionowo na przednim zderzaku, zrobił w miejscu kilka piruetów i opadł na cztery koła, by po chwili wybuchnąć. Jeśli taki był zamysł twórców, którzy najwyraźniej chcieli w ten sposób urozmaicić rozgrywkę, chylę przed nimi czoła. Jeśli nie... wiadomo. Sęk w tym, że, jak mówiłam wcześniej, gra jest naprawdę trudna, toteż jeśli podczas wyścigu zdarzy nam się znaleźć na końcu stawki, spokojnie możemy rozpocząć zabawę od nowa.

Niestety, sprawy nie ułatwia nam nawet oprawa graficzna. Gra sama w sobie jest dosyć ładna – nie najgorzej prezentują się modele pojazdów, całkiem nieźle wygląda również otoczenie, a wszechobecne eksplozje czy animacje przebijania się samochodów przez ściany wręcz cieszą oko. Problem jednak w tym, że niemal wszystko jest tutaj szare, bure i ponure, przez co przy dużej prędkości cała zawartość ekranu dosłownie się zlewa, sprawiając, że osoba dzierżąca pada musi nauczyć się tras na pamięć, bo „na oko” nie jest w stanie ocenić, w którym miejscu kończy się jakiś budynek, a zaczyna ostry zakręt. Spodobał mi się natomiast pomysł na częściowe zintegrowanie HUD-a z miejskimi obiektami - takie rzeczy jak zajmowana przez nas pozycja, międzyczas czy ilość zdobytych przez nas fragów, od czasu do czasu widoczne są na różnych elementach otoczenia. Co się jednak tyczy modelu zniszczeń i samej widowiskowości, które przecież miały być wizytówką tego tytułu... cóż, nawet na tym polu szału niestety nie ma. Owszem, samochody niszczą się dosyć ładnie, jednakże do Unbounded do Bournouta ma wciąż daleko – brakuje tu choćby fruwających w powietrzu elementów karoserii. Swoją drogą, odrobinę mnie to dziwi, bowiem wydaje mi się, że już we FlatOut 2 blacha gięła się bardziej fachowo...

Przyczepić można się również do destrukcji otoczenia – fajnie, że Shatter Bay można demolować – szkoda tylko, iż na dobrą sprawę nie wiemy, czy barierka, na którą właśnie pędzimy, należy do grupy zniszczalnych, czy niezniszczalnych obiektów. Powoduje to, że przez większość zabawy jeździmy „na czuja”, nigdy nie wiedząc, co wydarzy się za moment. Przed premierą gry, twórcy zachwalali stworzony na jej potrzeby edytor tras. Trzeba przyznać, że jego możliwości robią dobre wrażenie, choć tory jakie dzięki niemu powołamy do życia nie będą zbyt rozbudowane. Co ciekawe, możemy je urozmaicać różnorodnymi przeszkodami pokroju skoczni czy pętli, które stanowią swego rodzaju pułapkę na niemogących sobie z nimi poradzić zawodników, sterowanych przez konsolę. Niezależnie od tego, czy uda nam się stworzyć wymarzony tor czy nie, i tak powinniśmy być zadowoleni z każdego efektu naszej pracy. Dlaczego? Ano dlatego, że będzie on porównywalny z tym, co przygotowali dla nas deweloperzy. Trasy, na których przyjdzie nam się ścigać w trybie dla pojedynczego gracza nie grzeszą ani zróżnicowaniem, ani ilością. Ot, otrzymujemy zlepek kilkudziesięciu torów opartych o kilkanaście schematów, różniących się od siebie położeniem jakiegoś zakrętu, bądź długością prostej.

Na koniec pozostawiłam sobie tryb multiplayer, któremu jednak nie ma sensu poświęcać zbyt wiele miejsca – ot, ścigamy się na trasach doskonale nam znanych z „singla”, z tym jednak zastrzeżeniem, iż walka jest tutaj odrobinę mniej zacięta – nie trzeba tak mocno kombinować, bo prawdziwi gracze nie mają taryfy ulgowej, w przeciwieństwie do Sztucznej Inteligencji... Komu mogłabym polecić Ridge Racer: Unbounded? Do zalet gry niewątpliwie można zaliczyć licencjonowany soundtrack, stawiający na mocne, elektroniczne brzmienia, szybkie tempo i ogólną efektowność rozgrywki oraz zróżnicowanie rodzajów wyścigów. Jeśli jednak mam być szczera... nie poleciłabym jej nikomu - stanowi ona bowiem zlepek pomysłów znanych z innych produkcji, co nie wyszło jej na dobre. O niebo lepiej driftowało się w poprzednich odsłonach serii, posyłanie do piachu przeciwników było o wiele bardziej miodne w Burnoucie, a interakcja z otoczeniem w porównaniu ze Split/Second wypada tu niezmiernie blado. Dzieło BugBear Entertainment niestety nie zachwyca. Cóż, może kolejnym razem będzie lepiej.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Ridge Racer Unbounded

Atuty

  • Szybka i efektowna gra
  • Suża liczba samochodów
  • Edytor tras
  • Mocarny soundtrack

Wady

  • Fizyka potrafi płatać figle
  • Szarobura oprawa graficzna
  • Kiepski model zniszczeń
  • Powtarzające się i nudne trasy

Idealny przykład jak spartolić zasłużoną, arcade'ową serią próbując na siłę dostosować ją do nowoczesnych trendów. Tragedia, a nie Ridge Racer.

nariko_X Strona autora
cropper