Tylko sprawiedliwość – recenzja filmu. A gdzie prawo?

Tylko sprawiedliwość – recenzja filmu. A gdzie prawo?

Jędrzej Dudkiewicz | 18.03.2020, 21:00

Stany Zjednoczone to dziwny kraj, odznaczający się między innymi najwyższym odsetkiem liczby więźniów per capita na świecie. Chyba dlatego od czasu do czasu Amerykanie wpadają na pomysł, że zamiast zmienić opresyjny system, lepszą opcją jest nakręcić kolejny dokument sądowy pokazujący jego niesprawiedliwości. Najświeższym przykładem jest Tylko sprawiedliwość.

Bryan Stevenson dopiero co skończył studia prawnicze na Harvardzie. Nie zamierza jednak robić wielkiej kariery w jeszcze większej korporacji. Zamiast tego jedzie do Alabamy, by – za darmo – reprezentować ludzi, którzy zostali skazani na karę śmierci. Nie dlatego, że zawsze wierzy w ich niewinność, ale uważa, że każdy zasługuje na sprawiedliwy proces. Tak poznaje Waltera McMilliana.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tylko sprawiedliwość – recenzja filmu. A gdzie prawo?

Tylko sprawiedliwość – mądra, ale schematyczna i pełna patosu fabuła

Historia opowiedziana w Tylko sprawiedliwość wydarzyła się naprawdę. Bryan Stevenson jest postacią autentyczną, do dziś żyjącą i działającą na rzecz poprawy systemu sprawiedliwości w USA. A ten – to też jest fakt – jak najbardziej wymaga gruntownych zmian. Twórcy filmu nie skupiają się tylko na samej karze śmierci, chociaż oczywiście sprzeciw wobec niej (słuszny!) wybrzmiewa najmocniej, pokazując jednak tylko jeden argument za jej zniesieniem. Istotny jest tutaj jednak też kontekst, związany z uprzedzeniami rasowymi policji, prokuratorów, a nawet adwokatów z urzędu, którzy – w przeciwieństwie do Stevensona – nie są zainteresowani losem swoich klientów i tak naprawdę w żaden sposób im nie pomagają. Tylko sprawiedliwość to produkcja przypominająca, że każdy, niezależnie od swojego statusu społecznego i materialnego, powinien być równy wobec prawa i mieć takie same szanse na obronę. Nieprzypadkowo Stevenson działa z ludźmi, których nie stać na porządną pomoc prawną. Oczywiście pytanie brzmi, czy nie lepiej byłoby zmienić cały system na lepsze, w końcu nie wszędzie znajdzie się ktoś taki, jak główny bohater, nie każdy będzie mieć tyle odwagi i determinacji.

W tym, co chcą przekazać twórcy Tylko sprawiedliwość mają jak najbardziej rację (chociaż oczywiście sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana i wielowymiarowa, ale też nie oczekuję od krótkiego filmu, że poruszy wszystkie jej aspekty). Problem w tym, że nie mają pomysłu, w jaki sposób o tym opowiedzieć, by było rzeczywiście ciekawie i wciągająco. Nie zrozumcie mnie źle, Tylko sprawiedliwość jest sprawnie nakręconym dramatem. Ale jednak każdy z Was widział już kiedyś podobny film. Nie ma tu nic, co wychodziłoby poza schemat, za to pełno jest patosu oraz niesamowicie deklaratywnych dialogów, które momentami zaczynają po prostu męczyć. Przydałoby się trochę więcej subtelności w tym wszystkim, no i emocji, bo te pojawiają się tylko pod sam koniec. Wcześniej ogląda się tę produkcję niestety ze sporym dystansem.

Tylko sprawiedliwość – porządne aktorstwo

Mimo wszystko wciąż uważam, że jeśli zdecydujecie się wybrać do kina (jak już będzie to możliwe) na Tylko sprawiedliwość, to raczej nie stracicie czasu. Będzie to też zasługa starań aktorów występujących w produkcji. Wcielający się w Bryana Stevensona Michael B. Jordan nie jest może wybitny i korzysta ze środków, które widzieliśmy już w innych jego dziełach, ale bez problemu pokazuje samozaparcie Stevensona, jego empatię względem innych ludzi i autentyczną chęć pomocy oraz oburzenie na panujące dookoła zasady. Dobry jest też Jamie Foxx jako Walter McMillian, który balansuje na cienkiej linie. Z jednej strony dobrze wie, że jest niewinny, z drugiej jest już całkiem blisko tego, by się załamać i stracić nadzieję na lepsze jutro. Wśród więźniów są i inne udane kreacje: Roba Morgana jako zmagającego się z PTSD weterana wojennego oraz Tima Blake’a Nelsona jako Ralpha Myersa, kluczowej osoby związanej z oskarżeniem McMilliana. Bezbarwny występ zalicza za to Brie Larson jako pomocnica Stevensona. Niewiele o niej wiadomo i nie da się jej raczej zapamiętać.

Tylko sprawiedliwość odznacza się też solidną stroną techniczną, która bez trudu pozwala uwierzyć, że akcja rozgrywa się na początku lat 90. ubiegłego wieku. Mowa oczywiście o zdjęciach, scenografii, rekwizytach, etc. To po prostu porządny film, który można obejrzeć, zastanowić się nad sprawami, które porusza, ale który raczej nie zostanie na długo w niczyjej pamięci.

PS Póki co polska premiera Tylko sprawiedliwość nie została przełożona, ale wszystko wskazuje na to, że to tylko kwestia czasu.

Atuty

  • Wiele słusznych obserwacji na temat wymiaru sprawiedliwości w USA;
  • Porządne aktorstwo;
  • Strona techniczna

Wady

  • Dużo schematyczności;
  • Mało emocji;
  • Za dużo patosu i deklaratywnych dialogów

Tylko sprawiedliwość to sprawnie nakręcony dramat sądowy, który jednak niczym specjalnym się nie wyróżnia.

6,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper