Kiedyś wszyscy czekali na ich gry. Dzisiaj tylko się z nich śmieją

Kiedyś wszyscy czekali na ich gry. Dzisiaj tylko się z nich śmieją

Mateusz Wróbel | Dzisiaj, 18:00

Był czas, gdy logo BioWare znaczyło coś więcej niż tylko nazwę studia. Dla milionów graczy na całym świecie było gwarancją przygody, emocji i historii, która zostaje z nami na długo po tym, jak ekran gaśnie.

To właśnie ci Kanadyjczycy potrafili połączyć literacką głębię z grą komputerową w sposób, który do dziś wydaje się niemal niemożliwy. Ich tytuły kształtowały gusta, tworzyły wspólnoty i inspirowały innych twórców (dzień N7 lub Dragon Age Fan Day). Dziś jednak, gdy pojawia się nowe logo BioWare, zamiast ekscytacji pojawia się sceptycyzm, a czasem nawet drwina. Co się stało z twórcami, którzy kiedyś byli wzorem dla całej branży?

Dalsza część tekstu pod wideo

Początki BioWare sięgają 1995 roku, kiedy trzej lekarze z Edmonton - Ray Muzyka, Greg Zeschuk i Augustine Yip - postanowili zająć się czymś zupełnie innym niż medycyna. Łączyła ich pasja do gier fabularnych i komputerów. Chcieli stworzyć coś, czego sami pragnęli jako gracze - opowieści z wyborami, które mają znaczenie, z bohaterami z krwi i kości, a nie tylko pikselowymi marionetkami. W świecie zdominowanym przez strzelanki i proste platformówki ich wizja była czymś zupełnie nowym.

Od czego zaczęła się historia BioWare?

Mass Effect 1 z Legendary Edition to graficzna modyfikacja? Większej głupoty nie widziałem
resize icon

Pierwszym wielkim sukcesem okazał się Baldur’s Gate z 1998 roku, oparty na zasadach "Lochów i Smoków". To był przełom - gra z głębokim systemem RPG, emocjonalną fabułą i światem, który żył własnym życiem. Gracze po raz pierwszy poczuli, że naprawdę wpływają na losy bohatera i towarzyszy. BioWare stworzyło grę, która nie tylko odświeżyła gatunek, ale go zdefiniowała na nowo.

Dwa lata później ukazał się Baldur’s Gate II: Shadows of Amn, a więc tytuł, który wielu do dziś uważa za najlepsze RPG wszech czasów. To była gra, w której każda postać miała osobowość, każde zadanie niosło ze sobą historię, a dialogi były pisane z literackim rozmachem. BioWare stało się synonimem jakości. Wtedy właśnie narodził się mit studia, które potrafiło opowiadać historie lepiej niż niejeden filmowiec.

Po sukcesach w świecie fantasy, studio sięgnęło po galaktyczne przestrzenie. W 2003 roku świat ujrzał Star Wars: Knights of the Old Republic i był to moment, w którym BioWare wspięło się na szczyt. KOTOR to nie była zwykła gra osadzona w uniwersum Gwiezdnych Wojen, bowiem była to opowieść o tożsamości, o walce dobra ze złem, o konsekwencjach wyborów. Dla wielu fanów do dziś to najlepsza historia w tym świecie, przewyższająca nawet kinowe produkcje. Nie bez powodu powstaje remake tejże przygody.

Niedługo później BioWare zrozumiało, że czas stworzyć własny kosmos. W 2007 roku pojawił się Mass Effect, a więc swego rodzaju przepustka zespołu do panteonu legend. Epopeja science fiction, w której każdy dialog, każda decyzja i każda relacja miały znaczenie. Shepard, Garrus, Tali, Liara - te imiona na zawsze zapisały się w historii gier, a jako wielki fan serii wiem o tych bohaterach więcej niż o niejednym członku dalszej rodziny. BioWare dało nam galaktykę, w której czuliśmy się częścią czegoś wielkiego i to było naprawdę piękne.

Dwa lata później ukazał się Dragon Age: Origins, swego rodzaju następca Baldura. Mroczny, brutalny świat fantasy, pełen moralnych szarości i politycznych intryg. BioWare znów pokazało, że potrafi tworzyć światy, w których nic nie jest oczywiste. To była gra o lojalności, zdradzie i wyborach, które nie miały łatwych odpowiedzi.

Piękność, która przemija z wiekiem...

Mass Effect 2
resize icon

Każda nowa premiera studia była wydarzeniem. Fani odliczali dni, analizy trailerów wypełniały fora, a branża wiedziała, że nadchodzi coś wielkiego. BioWare obok Rockstara i Blizzarda było jednym z trzech filarów gier AAA. Gdy widziałeś ich logo - wiedziałeś, że będzie dobrze.

W 2007 roku Electronic Arts przejęło BioWare. Początkowo wydawało się, że to małżeństwo z rozsądku, ponieważ EA miało pieniądze, BioWare miało talent. Przez chwilę wszystko układało się dobrze. Mass Effect 2 z 2010 roku to arcydzieło - perfekcyjny balans akcji, emocji i narracji. Lwia część fanów owego kanadyjskiego studia, że to najlepsza pozycja w ich dorobku - i ja się z tym zgadzam. Ale w międzyczasie gdzieś w tle zaczęły pojawiać się rysy.

W 2012 roku światło dzienne ujrzał Mass Effect 3. Finał epickiej trylogii, który miał zwieńczyć lata emocjonalnej inwestycji graczy. Niestety, zakończenie okazało się katastrofą. Po setkach godzin decyzji i moralnych dylematów, wszystko sprowadziło się do trzech kolorowych zakończeń czy rozmowy z Katalizatorem (dzieciakiem). Gracze czuli się oszukani. BioWare po raz pierwszy zawiodło swoje własne dziedzictwo.

Później przyszedł czas na Dragon Age: Inkwizycję - grę z otwartym światem, ogromną mapą i… pustką. Setki powtarzalnych zadań, nijakie lokacje, brak tej magii, którą BioWare zawsze miało. Zamiast pasjonujących dialogów i trudnych decyzji, dostaliśmy listę obowiązków do odhaczenia. Studio, które kiedyś tworzyło emocje, zaczęło kopiować formuły konkurencji.

W międzyczasie powstał Mass Effect: Andromeda - projekt, który miał być nowym początkiem. Niestety, od początku było widać, że coś jest nie tak. Gra powstawała w chaosie, a jej produkcja trwała mniej niż dwa lata. Efekt? Błędy, kiepskie animacje i bohaterowie bez charakteru. Zamiast epickiej odysei dostaliśmy jedynie pustą przestrzeń kosmiczną.

Największy cios przyszedł jednak w 2019 roku wraz z premierą Anthem. BioWare, mistrzowie gier fabularnych, postanowili stworzyć sieciową grę akcji. Pomysł na papierze wyglądał ambitnie, ale wykonanie było katastrofą. Anthem był piękny wizualnie, ale pusty w środku - jak korporacyjny produkt pozbawiony duszy. Gracze, którzy pamiętali czasy Baldura i Sheparda, patrzyli z niedowierzaniem.

Symbol upadku

Dragon Age
resize icon

BioWare stało się symbolem upadku. W internecie zaczęły krążyć memy, a każda nowa zapowiedź spotykała się z ironią. Tam, gdzie kiedyś była pasja i odwaga, pozostała tylko ostrożność i marketingowy żargon. Studio, które pisało historię RPG, samo stało się jej tragicznym bohaterem.

W 2024 roku na rynku pojawił się Dragon Age: The Veilguard. Wielu wierzyło, że to będzie moment odrodzenia. Niestety, choć gra nie była katastrofą, trudno ją nazwać triumfem. Być może zawartość była ciekawsza od Inkwizycji, ale trzeba jednak powiedzieć sobie szczerze, że nijacy bohaterowie i przesadne skupienie na wątkach obyczajowych sprawiły, że tytuł przeszedł bez echa (osobiście nie pamiętam już imion kompanów, a samą grę splatynowałem). Zamiast wielkiego powrotu otrzymaliśmy kolejną przeciętną produkcję, której zabrakło serca.

BioWare dziś jest cieniem samego siebie. Studio, które kiedyś tworzyło legendy, teraz walczy o przetrwanie. Dla wielu to smutny widok - symbol tego, jak korporacyjny system potrafi zabić kreatywność i pasję. A jednak gdzieś głęboko wciąż tli się nadzieja. Trwa produkcja nowego Mass Effecta na czele z osobą, która odpowiadała za trylogię. Twórcy obiecują powrót do korzeni (ściągnięto wielu starszych, zaprawionych w boju twórców), do emocji i bohaterów, których naprawdę się pamięta. Czy to możliwe? Trudno powiedzieć. Zaufanie fanów to kapitał, który buduje się latami, a traci w kilka dni.

Jeśli nowy Mass Effect zawiedzie, BioWare może już nigdy się nie podnieść. Branża nie wybacza. Ale jeśli im się uda, to cóż... jeśli jeszcze raz poczujemy tę magię, jak wtedy, gdy pierwszy raz słyszeliśmy motyw Sheparda - może uwierzymy, że nawet w świecie gier można wrócić z zaświatów. Bo powiedzmy sobie szczerze, w głębi serca każdy z nas wciąż chce wierzyć, że BioWare jeszcze nie powiedziało ostatniego słowa.

Źródło: Opracowanie własne
Mateusz Wróbel Strona autora
Na pokładzie PPE od połowy 2019 roku. Wielki miłośnik gier wideo oraz Formuły 1, czasami zdarzy mu się sięgnąć również po jakiś serial. Uwielbia gry stawiające największy nacisk na emocjonalną, pełną zwrotów akcji fabułę i jest zdania, że Mass Effect to najlepsza trylogia, jaka kiedykolwiek powstała.
cropper