Jessica Jones, sezon 3 – recenzja serialu. Czas się pożegnać

Jessica Jones, sezon 3 – recenzja serialu. Czas się pożegnać

Jędrzej Dudkiewicz | 17.06.2019, 09:00

Nastał więc koniec. Nie tylko dla Jessici Jones, która jako jedyna – obok Daredevila – doczekała trzeciego sezonu, ale też dla całego uniwersum tworzonego wspólnie przez Marvela i Netflixa. Czy niezbyt sympatycznej pani detektyw udało się pożegnać z klasą?

Jessica powoli zaczyna w pełni akceptować swoje moce, a raczej to, że powinna je wykorzystywać w dobrym celu, czyli niesienia pomocy ludziom. Zachęcać będzie ją do tego przyrodnia siostra, Trish Walker, która w drugim sezonie również zyskała nadprzyrodzone zdolności. Chociaż wiele je dzieli, wspólnie spróbują powstrzymać grasującego po Nowym Jorku seryjnego mordercę.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jessica Jones 3 recenzja 1

Jessica Jones 3 recenzja 2

Jessica Jones – tematy niby ciekawe, a jednak strasznie nudne

Wpierw się do czegoś przyznam: do dziś pierwszy sezon Jessici Jones znajduje się w moim top 3 wspólnych produkcji Marvela i Netflixa. Dlatego też liczyłem, że po słabszym drugim sezonie, twórcy – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wiedzieli, iż to koniec (w przeciwieństwie do niektórych pozostałych seriali) – zaproponują coś naprawdę satysfakcjonującego. Podsumowanie nie tylko przygód pani detektyw, ale też i całego projektu. Niestety, wyszło fatalnie. Nowe trzynaście odcinków niby niesie w sobie sporo różnych rozmyślań. Koncentrują się one głównie na tym, jak superbohaterowie są odbierani przez społeczeństwo oraz jaka odpowiedzialność na nich ciąży. Problem w tym, że wszystkie te rozważania są strasznie banalne i miałkie. W pierwszym przypadku rzecz sprowadza się do tego, że ludzie sami nie chcą się angażować, wolą zostawić walkę o sprawiedliwość komuś innemu, ale jednocześnie boją się (a może też gardzą) osób, które potrafią więcej od nich. Druga kwestia jest znacznie bardziej rozbudowana, ale właściwie też nie wychodzi poza oczywistości. Otóż okazuje się, że – co za niespodzianka – superbohaterowie zwykle są przekonani o własnej nieomylności, chcą działać samodzielnie, bo wierzą, że ze wszystkim sobie poradzą, a przez to, że często sięgają po niekonwencjonalne metody podkopują (i tak niewielkie) zaufanie do systemu. Nie chcą chociażby czekać na zebranie dowodów, sprawdzenie, czy ktoś jest na pewno zły, po prostu wiedzą lepiej i to cały świat, łącznie z wymiarem sprawiedliwości, ma się do nich dostosować, a nie oni do niego. Ani nic w tym nowego, ani specjalnie odkrywczego. Jakby tego było mało, jest to zaprezentowane w sposób niesamowicie pretensjonalny, twórcom wydaje się, że odkrywają jakieś wielkie tajemnice, przez co każą postaciom bardzo często wypowiadać strasznie patetyczne, a często zalatujące Paulo Coelho, dialogi. Serio, dawno nie oglądałem produkcji, która sprawiałaby, że tyle razy patrzyłbym z politowaniem na próby przekazania „mądrych treści”.

Jessica Jones – Jessica jest spoko, ale tylko ona

Trzeci sezon Jessici Jones ma też ogromny problem, który widoczny był już w poprzedniej serii. A imię jego Trish Walker. Dostaje ona tu jeszcze więcej czasu ekranowego, co jest prawdziwym strzałem w kolano. To bowiem chyba najbardziej irytująca postać z całego uniwersum, co jest bardzo dużym osiągnięciem, jeśli pamięta się, że funkcjonuje w nim również Iron Fist i inni bohaterowie z tego serialu. Nie pomaga też to, że wcielająca się w Trish Rachael Taylor jest po prostu fatalna i nie daje sobie rady w najprostszych momentach, co dopiero mówić o tych bardziej (w założeniu) dramatycznych scenach. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy miałem ochotę parsknąć śmiechem lub palnąć się ręką w czoło patrząc na to, co robi i mówi Trish. Ma ona na przykład pretensje do Jessici, że ta nie ćwiczy swojej sprawności, a zamiast tego chleje bourbon. Przy czym kompilacja jej treningu pokazana w jednym z pierwszych odcinków zakrawa na jakiś żart. Fatalny jest również główny przeciwnik w tym sezonie, czyli Gregory Sallinger, seryjny morderca tak nijaki, że do teraz nie za bardzo wiem, o co mu chodziło. Coś tam niby bez przerwy paplał o tym, że superherosi są oszustami, że na nic w życiu nie zapracowali i nie zasługują, by ktokolwiek ich lubił, ale nie znalazłem choćby jednego powodu, by przejmować się tymi bzdurami. Sallinger to postać całkowicie nijaka. Tak samo jest zresztą z prawniczką Jeri Hogarth, której wątek jest tak niesamowicie nudny, że byłem bliski tego, by przewijać każdą scenę, w której się pojawiała. Koniec końców jedyną bohaterką godną uwagi jest sama Jessica, a wcielająca się w nią Krysten Ritter wciąż daje z siebie wszystko.

Jessica Jones 3 recenzja 3

Nie była ona jednak w stanie uratować serialu przed końcową kompromitacją. Tym bardziej, że – jak to zwykle bywa we współpracy Marvela i Netflixa – sezon ten jest zdecydowanie za długi. I to tak o dobre siedem odcinków. Obejrzenie całości było dla mnie nie lada wyzwaniem, bo tak dużo jest tu wątków zbędnych, zwykłych zapychaczy czasu i nudy, że aż nie da się tego zmierzyć. Do tego dochodzą całkowicie pozbawione ekscytacji sceny walk oraz bardzo dziwna muzyka, która często sprawiała, że miałem wrażenie, iż twórcy zwyczajnie robią sobie jaja z widza i chcą, by ten śmiał się z tego, co ogląda. Może więc dobrze, że uniwersum zostało skasowane (chociaż kto wie, jakie plany względem niego ma Disney, który wkrótce startuje z własnym serwisem streamingowym). Chociaż dało ono nam kilka naprawdę dobrych rzeczy – czego dowodem chociażby zdecydowana większość Daredevila – to jednak ostateczny bilans jest niestety ujemny.

Atuty

  • Krysten Ritter jako Jessica Jones;
  • Jest tu kilka w miarę ciekawych tematów i wątków…

Wady

  • które są jednak przedstawione w niesamowicie nudny i banalny sposób;
  • Pełno zapychaczy i niepotrzebnych wątków;
  • Okrutnie irytująca Trish Walker i zupełnie nijaki główny przeciwnik; Słabe sceny akcji;
  • ziwna muzyka;
  • Zdecydowanie za dużo odcinków

Wraz z trzecim sezonem Jessici Jones nastał ostateczny koniec wspólnych produkcji Marvela i Netflixa. I dobrze, bo jeśli poziom kolejnych produkcji miałby być taki, jak tego sezonu, to nie byłoby czego oglądać.

4,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper