To był ostatni rok, w którym broniłem konsol. Uciekam na blaszaka i mam ku temu 5 brutalnych powodów

To był ostatni rok, w którym broniłem konsol. Uciekam na blaszaka i mam ku temu 5 brutalnych powodów

Maciej Zabłocki | Dzisiaj, 11:00

Przez dwie dekady byłem samozwańczym adwokatem pudełek pod telewizorem. W każdej dyskusji wyciągałem na stół ten sam, koronny argument: legendarną, wręcz magiczną prostotę użytkowania, zamykającą się w haśle „włóż płytę i graj”. Dziś jednak, patrząc na krajobraz branży u schyłku 2025 roku, muszę publicznie posypać głowę popiołem. Ten niepisany pakt między producentami a graczami został zerwany. Nie łudźmy się fałszywym sentymentem – konsole na premierę rzadko bywały tanie. Doskonale pamiętamy PlayStation 2 kosztujące równowartość kilku średnich pensji czy PlayStation 3 startujące z zaporowego pułapu 2400 złotych. Fundamentalna różnica polega jednak na tym, że wtedy w tej cenie otrzymywaliśmy technologię, która zawstydzała ówczesne komputery, oraz absolutną, nienaruszalną bezobsługowość. Płaciłeś za luksus świętego spokoju.

Obecnie sytuacja wygląda zgoła inaczej. Giganci branży - zarówno obóz „Niebieskich”, jak i „Zielonych” - systematycznie demontowali filary swojej wyższości, serwując nam produkt tożsamy z PC, ale pozbawiony jego zalet. PS5 Pro kosztuje krocie, ale oferuje zabawę pełną kompromisów. Zamiast natychmiastowej rozgrywki, dostajemy konieczność żonglowania trybami graficznymi, pobierania gigabajtowych łatek "Day One" i zakładania obowiązkowych kont w zewnętrznych usługach wydawców tylko po to, by zagrać w tryb dla jednego gracza. Konsola przestała być magicznym pudełkiem, a stała się po prostu zamkniętym, trudniejszym (niż wcześniej) w obsłudze komputerem z ograniczonym systemem operacyjnym.

Dalsza część tekstu pod wideo

Skoro więc i tak zmuszony jestem bawić się w optymalizację ustawień, walczyć ze spadkami klatek i słono płacić za sprzęt, to dlaczego mam to robić w ekosystemie, który traktuje mnie jak zakładnika, a nie świadomego klienta? Nie wiem, jak niektórzy z Was, ale ja uciekam na blaszaka. Poniżej przedstawiam pięć brutalnych powodów tej decyzji.

Powód 1: brutalna matematyka, czyli podatek od monopolu

console gaming
resize icon

Zacznijmy od analizy finansowej, ponieważ to właśnie tutaj dysproporcja, choć na pierwszy rzut oka ukryta pod marketingową zasłoną, okazuje się najbardziej uderzająca. Zwolennicy konsol nagminnie popełniają błąd poznawczy, skupiając wzrok wyłącznie na cenie samego sprzętu, a całkowicie ignorując wskaźnik TCO, czyli całkowity koszt posiadania platformy w perspektywie kilku lat. Model biznesowy współczesnych konsol przypomina do złudzenia rynek tanich drukarek atramentowych - samo urządzenie kupimy za kwotę, która wydaje się rozsądna, ale bankructwo ogłosimy dopiero przy regularnym uzupełnianiu tuszy.

Pierwszym elementem tego drenażu jest cyfrowy monopol. Użytkownik konsoli staje się zakładnikiem jednego, hermetycznego sklepu. Sony, Microsoft czy Nintendo dyktują ceny w sposób autorytarny, nie czując na plecach oddechu konkurencji. To dlatego kwoty za cyfrowe nowości potrafią zastygnąć w przedziale od 300 do 349 złotych na długie miesiące po premierze. Rynek pecetowy działa na zupełnie innych zasadach wolnorynkowych. Tutaj Steam musi walczyć o klienta z Epic Games Store, GOG oraz w pełni legalnymi sklepami z kluczami. Dzięki tej rywalizacji gra, która w sklepie konsolowym dumnie trzyma cenę 339 złotych, na PC często już w tygodniu debiutu jest do zdobycia za 220-240 złotych. Ta różnica na pojedynczym tytule wydaje się pomijalna, ale przemnożona przez bibliotekę aktywnego gracza, staje się kwotą znaczącą.

Do tego dochodzi drugi, często wypierany ze świadomości koszt - absurd płatnego grania po sieci. Na komputerach osobistych multiplayer jest i zawsze był darmowy, co traktujemy jako naturalne prawo konsumenta. Na konsolach, aby zagrać w Call of Duty czy EA FC z żywym przeciwnikiem, musimy opłacać swoisty haracz. I choć 37 złotych miesięcznie za PS Plus Essential czy podobne kwoty za Game Pass Core mogą wydawać się wydatkiem trywialnym, to w skali długofalowej tworzą potężny strumień przychodów dla korporacji kosztem naszego portfela.

Gdy przeprowadzimy symulację dla standardowego, pięcioletniego cyklu generacji, rachunek staje się bezlitosny. Sumując oszczędności wynikające z tańszych gier (nawet przy założeniu kupna dziesięciu dużych tytułów rocznie) oraz brak konieczności opłacania abonamentu za grę online, w kieszeni pecetowca zostaje kwota oscylująca w granicach pięciu, a nawet sześciu tysięcy złotych. To ukryty koszt „taniej konsoli”, o którym często zapominamy. Za tę różnicę można sfinansować topową kartę graficzną, która wystarczy na lata, a nie na chwilę, czyniąc z PC inwestycję o znacznie wyższej stopie zwrotu.

Powód 2: technologiczny sufit i mit „4K 120 FPS”

PS5 Pro
resize icon

Jeszcze kilka lat temu, przy starcie obecnej generacji, marketingowe slajdy obiecywały nam ziemię obiecaną - standard 4K przy stabilnych 60 klatkach na sekundę, a w porywach nawet 120. Rzeczywistość zweryfikowała te zapowiedzi w sposób brutalny, a premiera PS5 Pro jedynie potwierdziła smutną diagnozę. Mimo dopłaty do sprzętu "Premium", wciąż jesteśmy zmuszani do wyboru mniejszego zła. Chcesz ostrych tekstur i dobrego ray-tracingu? Musisz pogodzić się z archaicznym klatkażem na poziomie 30 FPS, który w dynamicznych grach akcji w 2025 roku jest po prostu nieakceptowalny i odbiera znaczną część przyjemności z rozgrywki. Zależy ci na płynności? Przygotuj się na agresywne cięcia w jakości obrazu, redukcję detali otoczenia i niższą rozdzielczość.

To, co miało być technologicznym przełomem, stało się festiwalem kompromisów. Konsole ratują się dziś skalerami obrazu, takimi jak PSSR czy FSR, które – choć imponujące technologicznie – stały się protezą wydajności, a nie jej gwarantem. Często dumnie reklamowane „4K” na pudełku oznacza w praktyce obraz renderowany wewnętrznie w okolicach 720p lub 1080p i sztucznie podbijany przez algorytmy. Na dużych telewizorach, do których konsole są przecież stworzone, kończy się to często nieostrym obrazem, który nie ma nic wspólnego z "ostrym jak żyleta" doświadczeniem obiecywanym w reklamach. Wyjątkiem są tytuły ekskluzywne na PlayStation, bo Death Stranding 2 czy Ghost of Yotei mimo wszystko robią duże wrażenie na PS5 Pro, ale są optymalizowane pod ten sprzęt. 

Pecet oferuje w tym starciu fundamentalną przewagę: elastyczność i modularność. Na komputerze to użytkownik jest panem sytuacji. Mogę samodzielnie zdecydować, że wolę poświęcić jakość wolumetrycznych chmur czy cieni na rzecz wyższego klatkażu, albo włączyć DLSS w trybie jakości, by cieszyć się ray-tracingiem bez spadków płynności. A gdy sprzęt ostatecznie dostaje zadyszki? Nie jestem skazany na czekanie trzech lat na nową generację konsoli. Wymieniam kartę graficzną, starą odsprzedaję na rynku wtórnym i wracam do gry na najwyższych ustawieniach. Konsola to zamknięta skrzynka z nieprzekraczalnym terminem ważności; PC to otwarty organizm, który ewoluuje wraz z wymaganiami gier i portfelem użytkownika.

Powód 3: otwarty ocean kontra zamknięty rezerwat

TLOU2 remastered
resize icon

Trzecim, i dla wielu weteranów najważniejszym powodem migracji, jest fundamentalna kwestia wolności. Ekosystem konsolowy to z definicji zamknięta jednostka, w której wszystko - od dostępności gier po ich działanie - zależy wyłącznie od łaski i niełaski producenta sprzętu. Najbardziej jaskrawym przykładem tego podejścia jest wsteczna kompatybilność. Na konsolach bywa ona traktowana wybiórczo, często jako luksusowy dodatek marketingowy, a nie standard. W efekcie regularnie zmuszani jesteśmy do kupowania remasterów, wersji rozszerzonych czy płatnych aktualizacji "Next-Gen" do tytułów, które mamy już na półce, tylko po to, by odblokować wyższą rozdzielczość czy płynność. To absurdalny model biznesowy, polegający na sprzedawaniu nam tej samej zawartości po dwa, a nawet trzy razy.

Na komputerach osobistych pojęcie generacji w kontekście oprogramowania w zasadzie nie istnieje. Wsteczna kompatybilność na PC jest absolutna. Jeśli mam ochotę wrócić do strategii z 1999 roku, klasycznego RPG z ery Windowsa XP czy strzelanki sprzed dekady – po prostu to robię. Moja biblioteka Steam, budowana mozolnie przez prawie dwadzieścia lat, jest ze mną zawsze, niezależnie od tego, ile razy wymienię procesor czy płytę główną. Gry na PC nie starzeją się tak brzydko jak na konsolach, bo mocniejszy sprzęt automatycznie tchnie w nie nowe życie, pozwalając na grę w wyższej rozdzielczości bez czekania na oficjalny patch od dewelopera.

Do tego dochodzi potężna, zmieniająca zasady gry scena moderska. Na konsoli błąd krytyczny w grze lub brak polskiej wersji językowej to wyrok – jesteśmy skazani na bierne czekanie tygodniami na oficjalną łatkę, która może nigdy nie nadejść. Na PC społeczność bierze sprawy w swoje ręce. Fanowskie łatki naprawiające optymalizację w 24 godziny po premierze, amatorskie (lecz profesjonalne w jakości) spolszczenia, czy mody graficzne, które sprawiają, że pięcioletnia gra wygląda lepiej niż dzisiejsze nowości - to na blaszaku standard. Uciekając na PC, przestajesz być tylko biernym konsumentem skazanym na to, co poda korporacja. Stajesz się użytkownikiem, który ma realny wpływ na to, jak wygląda i działa jego gra.

Powód 4: narzędzie pracy kontra terminal do zabawy

MSI multimonitor
resize icon

Wydając na sprzęt kwotę rzędu trzech i pół lub czterech tysięcy złotych - a tyle kosztuje dziś PS5 Pro z napędem - musimy zadać sobie pytanie o utylitarność tego zakupu. Tutaj ujawnia się brutalna prawda o naturze konsoli. Jest to wciąż tylko i wyłącznie wyspecjalizowana zabawka. To "terminal" służący do uruchamiania gier i aplikacji VOD, który poza tą funkcją staje się bezużytecznym meblem zbierającym kurz. Jego funkcjonalność kończy się tam, gdzie zaczyna się potrzeba zrobienia czegokolwiek produktywnego. Przeglądarka internetowa na konsolach to wciąż archaiczna katorga, a edycja wideo czy praca biurowa pozostają w sferze abstrakcji.

Pecet, nawet ten znacznie droższy w zakupie, broni się swoją uniwersalnością. To nie jest tylko maszynka do grania ale potężna stacja robocza. Ten sam układ graficzny, który wieczorem generuje fotorealistyczny świat w Cyberpunku, w ciągu dnia renderuje wideo, służy do projektowania grafiki, programowania czy zwykłej pracy biurowej. Wysoki próg wejścia (cena sprzętu) jest tu amortyzowany przez fakt, że kupujemy narzędzie do wszystkiego. Łatwiej uzasadnić przed domowym budżetem (i samym sobą) wydatek siedmiu tysięcy na komputer, który zarabia na siebie lub służy do nauki, niż czterech tysięcy na plastikowe pudełko, które służy wyłącznie do konsumpcji rozrywki.

Do tego dochodzi nieoceniona potęga wielozadaniowości, której konsola wciąż nie potrafi w pełni okiełznać. Na PC mogę grę zminimalizować, by coś szybko załatwić. Na drugim monitorze mogę mieć otwarty poradnik do gry, na trzecim Discorda z podglądem streamu znajomego, a w tle słuchać Spotify, mając pełną kontrolę nad miksem audio każdego źródła z osobna. Na konsoli te czynności, choć teoretycznie możliwe w ograniczonym zakresie, są toporne, wybijają z rytmu i wymagają gimnastyki w samym interfejsie. Pecet to centrum dowodzenia; konsola to tylko odbiornik treści, który w starciu z wymaganiami nowoczesnego użytkownika okazuje się po prostu ograniczony. Zawsze tak było, ale trzeba to uczciwie przyznać, że nic się pod tym względem nie zmieniło. Dobrze wiem, że dla niektórych dokładnie o to chodzi - bo PC to często też rozpraszacz, na którym trudniej jest nam oddać się rozgrywce, bo w każdej chwili możemy zrobić dziesiątki innych rzeczy. No ale to już sprawa mocno indywidualna. 

Powód 5: dyktatura kontrolera i peryferyjny haracz

Flydigi
resize icon

Ostatnim gwoździem do trumny jest kwestia swobody w doborze narzędzi, którymi wchodzimy w interakcję z grą. Ekosystem konsolowy to dyktatura jednego, słusznego kontrolera. Owszem, pady są dziś świetne, ale w wielu gatunkach - od strategii, przez dynamiczne strzelanki sieciowe, aż po rozbudowane symulatory - pozostają protezą precyzji. Na konsoli jesteśmy skazani na to, co zaprojektował producent, lub na drogie, licencjonowane zamienniki, obłożone „podatkiem” za kompatybilność. Chcesz podłączyć ulubioną kierownicę sprzed lat? Nie zadziała, bo brakuje certyfikatu bezpieczeństwa. Chcesz użyć słuchawek Bluetooth bez dedykowanego dongla? Odbijesz się od ściany, bo konsole nie wspierają Bluetooth. 

Pecet to w tym zestawieniu synonim absolutnej wolności wyboru. To jedyna platforma, która nie dyskryminuje żadnej opcji. Masz ochotę grać na padzie od Xboxa? Proszę bardzo. Wolisz DualSense z PlayStation, by poczuć haptyczne wibracje? Żaden problem. A może chcesz dominować w FPS za pomocą myszki i klawiatury, albo podłączyć profesjonalny zestaw HOTAS do symulatora lotu? Droga wolna. Na PC to gracz decyduje, czym steruje, dobierając peryferia pod swój styl i budżet, a nie pod widzimisię korporacji. Ta dowolność sprawia, że sprzęt dostosowuje się do nas, a nie my do ograniczeń sprzętu.

Decyzja o porzuceniu konsoli na rzecz komputera nie była podyktowana emocjonalnym impulsem, lecz chłodną, wielopoziomową kalkulacją, którą każdy gracz powinien przeprowadzić we własnym sumieniu. W 2025 roku konsole przestały być tym, za co je pokochaliśmy - tanim, bezobsługowym oknem na świat gier. Stały się dobrem luksusowym o niskiej użyteczności, zamkniętymi w złotych klatkach ekosystemami, które drenują portfel na każdym kroku - od cen gier, przez płatny multiplayer, aż po drogie akcesoria. Pecet, mimo wciąż wyższego progu wejścia, długoterminowo oferuje nie tylko niższy koszt eksploatacji, ale przede wszystkim wolność. Wolność wyboru sklepu, sterowania, ustawień graficznych i modyfikacji. W świecie, w którym korporacje chcą kontrolować każdy aspekt naszej rozrywki, blaszak pozostaje ostatnim bastionem niezależności. I choć wymaga od nas nieco więcej uwagi niż włożenie płyty do napędu, odwdzięcza się doświadczeniem, którego żadne pudełko nie jest w stanie podrobić.

Źródło: Opracowanie własne
Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper