Pograłem w LEGO Horizon Adventures. Robię się stary czy to magia tej gry?
Za oknem szaruga, temperatura spada poniżej kreski, a ciepły koc i herbata stają się najlepszymi przyjaciółmi gracza.
To idealny moment, by nadrobić zaległości, na które wcześniej szkoda było czasu lub pieniędzy. Właśnie w takich okolicznościach na dysk mojej konsoli PlayStation 5 trafiło LEGO Horizon Adventures. Gra, która zadebiutowała rok temu, ale dopiero teraz, dzięki ofercie PS Plus Essential, dała mi powód, by sprawdzić, jak klockowa Aloy radzi sobie w postapokaliptycznym świecie. I muszę przyznać - to było spotkanie pełne niespodzianek.
Pamiętam premierę tego tytułu. Recenzenci kręcili nosami, gracze narzekali na stosunek ceny do długości rozgrywki. „Zbyt krótka”, „zbyt uproszczona”, „to nie to samo, co wielkie gry z serii LEGO” - te hasła przewijały się przez internet. Wtedy odpuściłem. Skoro społeczność mówiła, że to gra na dwa popołudnia, wolałem poczekać na promocję. Czas jednak pokazał, że to, co dla jednych było wadą, dla mnie okazało się największą zaletą.
LEGO Star Wars: Saga Skywalkerów odrzuciło mnie od takich gier
Do produkcji podchodziłem z dużą rezerwą, mając w pamięci moje niedawne starcie z "LEGO Gwiezdne Wojny: Saga Skywalkerów". Tamta gra, choć obiektywnie imponująca i wielka, zwyczajnie mnie pokonała. Paradoksalnie, jako fan otwartych światów, który uwielbia zaglądać w każdą mysią dziurę, odbiłem się od niej jak od ściany. Ilość znaczników, znajdziek i chaosu na ekranie sprawiła, że czułem się jak w pracy, a nie na kanapie.
W Sadze Skywalkerów już na pierwszej planecie nie wiedziałem, w co ręce włożyć. Czy zbierać klocki, czy gonić za fabułą, czy rozwiązywać zagadki dla postaci pobocznych? Ten nadmiar bodźców, zamiast cieszyć, wywołał u mnie paraliż decyzyjny. Po kilku godzinach odłożyłem pada, zmęczony samym patrzeniem na mapę. Bałem się, że Horizon w wersji LEGO będzie powtórką z rozrywki - kolejnym festiwalem zbieractwa bez ładu i składu.
Jakież było moje zdziwienie, gdy LEGO Horizon Adventures okazało się czymś zupełnie innym. To gra zaskakująco liniowa, poukładana i… kameralna. Zamiast wrzucać nas do gigantycznej piaskownicy, twórcy serwują nam serię zamkniętych, pięknie zaprojektowanych etapów. I wiecie co? To była najlepsza decyzja, jaką mogli podjąć.
Historia, będąca luźną, parodystyczną adaptacją wydarzeń z Horizon Zero Dawn, wciągnęła mnie od pierwszej minuty. Znany, poważny patos oryginału został zastąpiony humorem, który idealnie trafia w punkt. Aloy jest tu radosna, Rost zrzędliwy w uroczy sposób, a cały ten koniec świata potraktowano z przymrużeniem oka. To odświeżające spojrzenie na fabułę, którą znałem na pamięć.
Krótka, ale intensywna zabawa
Grę ukończyłem w zaledwie trzy wieczory. Każdego dnia poświęcałem jej 2-3 godziny i ani przez chwilę nie czułem znużenia. Wręcz przeciwnie - z każdym kolejnym poziomem bawiłem się coraz lepiej. Krótki czas rozgrywki, tak krytykowany rok temu, dla mnie stał się błogosławieństwem. W dobie gier wymagających od nas 100 godzin życia, tytuł, który można wymaksować w weekend, jest jak haust świeżego powietrza.
Co ciekawe, mimo swojej prostoty, gra zaoferowała mi sporo satysfakcji z aktywności pobocznych. Polowania na maszyny w wersjach Alfa czy wykonywanie zadań społeczności nie było przykrym obowiązkiem, ale naturalnym przedłużeniem zabawy. Nie było tego za dużo, nie czułem presji, że coś pominę. Wszystko było podane w idealnych proporcjach.
Szczególną radość sprawiało mi odblokowywanie nowych dekoracji. Rozbudowa Wioski Matki stała się moim małym, prywatnym projektem. Ustawianie nowych budynków, zmienianie kolorów dachów, dodawanie klockowych elementów, potem wchodzenie w interakcje z NPC-ami i postawionymi elementami na mapach - to proste mechaniki, ale niesamowicie relaksujące. Czułem się trochę jak dziecko, które wreszcie dostało wymarzony zestaw klocków i może budować bez instrukcji.
Wtedy właśnie w mojej głowie pojawiło się pytanie zawarte w tytule tego tekstu. Czy fakt, że tak bardzo spodobała mi się ta gra dla dzieci, oznacza, że robię się stary? Czy może po prostu dojrzałem do tego, by doceniać produkcje, które szanują mój czas?
Za stary na LEGO? Nic podobnego
Kilkanaście lat temu mierzyłem wartość gry liczbą godzin potrzebnych na jej ukończenie. Im więcej, tym lepiej. Dziś, jako dorosły facet z ograniczonym czasem wolnym, patrzę na to inaczej. LEGO Horizon Adventures nie marnowało mojego czasu. Nie kazało mi biegać przez pół mapy po jeden przedmiot. Nie zasypywało mnie milionem ikonek. Dało mi skondensowaną dawkę radości.
Zacząłem się zastanawiać, czy to zmęczenie materiałem współczesnych gier AAA, czy może faktycznie magia LEGO wciąż działa (nie wiem jak Wy, ale ja wciąż ciesze się, gdy dostanę kolejne LEGO do złożenia od dziewczyny czy innej bliskiej osoby). Doszedłem do wniosku, że to kombinacja obu tych czynników. Z jednej strony mamy dość generycznych, rozwleczonych molochów. Z drugiej - klocki LEGO mają w sobie uniwersalny urok, który łagodzi obyczaje.
Oprawa wizualna również odegrała tu ogromną rolę. To chyba pierwsza gra z tej serii, w której absolutnie wszystko - od postaci, przez drzewa, aż po wodę i chmury - jest zbudowane z klocków. Efekt jest piorunujący. To wygląda jak ożywiona makieta, którą chciałoby się mieć na półce. W porównaniu do Sagi Skywalkerów, gdzie realistyczne tła gryzły się czasem z klockowymi postaciami, tutaj spójność artystyczna stoi na najwyższym poziomie.
Walka, choć prosta, sprawiała mi frajdę. Odrąbywanie elementów maszyn (oczywiście klockowych) dawało ten sam rodzaj satysfakcji, co w dorosłym Horizonie, ale bez stresu i konieczności planowania taktycznego na dziesięć kroków do przodu. To czysta, zręcznościowa rozrywka, która pozwala wyłączyć mózg po ciężkim dniu w pracy.
Wracając do porównania z Gwiezdnymi Wojnami - LEGO Horizon wygrało u mnie brakiem ambicji bycia wszystkim naraz. To gra, która wie, czym chce być: liniową przygodówką akcji. Nie sili się na bycie gigantycznym RPG-iem. I ta skromność wyszła jej na dobre.
Czy warto sprawdzić LEGO Horizon Adventures?
Czy poleciłbym tę grę każdemu? Jeśli szukasz wyzwania, skomplikowanej fabuły i setek godzin rozgrywki - zdecydowanie nie. Ale jeśli szukasz czegoś, co pozwoli Ci się zrelaksować, uśmiechnąć do ekranu i poczuć tę dziecięcą radość z niszczenia i budowania, to jest to pozycja obowiązkowa.
Dla nas, facetów (i oczywiście kobiet!), takie gry są jak bezpieczna przystań. Przypominają, że gaming to przede wszystkim zabawa, a nie tylko rywalizacja, statystyki i grind. Czasem warto odłożyć na bok mroczne thrillery i trudne soulslike’i, by po prostu pobiegać ludzikiem z klocków.
LEGO Horizon Adventures to dowód na to, że mniej znaczy czasem więcej. Krótsza forma pozwoliła twórcom dopieścić każdy etap, każdy żart i każdą mechanikę. Nie ma tu dłużyzn, nie ma nudy. Jest za to esencja przygody. Cieszę się, że dałem tej grze szansę dopiero teraz, w ramach abonamentu. Bez presji wydanych pieniędzy, bez oczekiwań pompowanych przez marketing. To było idealne spotkanie w zimowy wieczór.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych