Hollow Knight: Silksong

Ta gra pokazała, że w grach nie chodzi o fotorealizm i masę znaczników

Kajetan Węsierski | Dzisiaj, 14:00

Na rynku, gdzie coraz częściej gry próbują ścigać się z kinem, oferując nam fotorealistyczne twarze bohaterów, mapy większe niż niejedno państwo i listy zadań ciągnące się w nieskończoność, czasem wystarczy…Mały bohater, mroczny świat i klimat, który działa na wyobraźnię mocniej niż najlepsze efekty specjalne. To właśnie w takim miejscu rodzi się magia, której nie da się zmierzyć liczbą klatek na sekundę.

Hollow Knight i jego nadchodząca kontynuacja pokazały, że gracze wcale nie potrzebują kolejnych gier-usług ani hiperrealistycznych blockbusterów, by mówić o hicie. Rekordowe zainteresowanie tym tytułem jasno udowadnia, że artystyczna wizja i spójny pomysł mogą być głośniejsze niż najbardziej dopieszczona technologia. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Długie oczekiwania…

Hollow Knight: Silksong to jeden z tych tytułów, który od samego początku otoczony był aurą tajemnicy i ekscytacji. Kiedy Team Cherry po raz pierwszy ogłosiło, że zamiast planowanego dodatku do oryginału gracze dostaną pełnoprawną kontynuację, nikt nie spodziewał się, jak długą podróż będziemy musieli odbyć, zanim faktycznie dotrzemy do premiery. 

Kolejne miesiące szybko zamieniły się jednak w lata, a oczekiwanie zaczęło przypominać swoistą próbę cierpliwości. Każda najmniejsza zajawka, każdy fragment gameplayu czy świeży screen natychmiast obiegał internet i rozpalał dyskusje na forach i w mediach społecznościowych. Społeczność Hollow Knighta nie tylko nie straciła zainteresowania, ale wręcz rosła, tworząc memy, fanarty i teorie, które miały zapełnić lukę po braku konkretnych informacji.

Nie można zapominać też o tym, że w międzyczasie Silksong zdążył stać się czymś więcej niż tylko grą - stał się symbolem oczekiwania. Na listach życzeń Steam trzymał się zadziwiająco wysoko, a każde wydarzenie branżowe, od E3 po Nintendo Direct, prowokowało jedno i to samo pytanie: czy to wreszcie będzie ten moment? To oczekiwanie nabrało niemal rytualnego charakteru, bo nawet jeśli pokaz się nie pojawiał, nadzieja nigdy nie gasła.

Kiedy w końcu zaczęto mówić o rekordowym zainteresowaniu grą, nie było w tym nic zaskakującego. Lata spekulacji, budowania napięcia i wspólnego odliczania sprawiły, że Silksong urósł do rangi zjawiska kulturowego. Niezależna produkcja, stworzona przez niewielkie studio, wywołała emocje na skalę, której mogłyby pozazdrościć największe korporacyjne hity. I właśnie to jest w tej historii najpiękniejsze - od małej zapowiedzi aż po globalny fenomen, który jednoczy graczy.

Aż do premiery! 

Premiera Hollow Knight: Silksong była momentem, na który czekał cały gamingowy świat - i kiedy wreszcie nadszedł, od razu stało się jasne, że cierpliwość fanów została wynagrodzona. Gra wdarła się na szczyty list sprzedaży w rekordowym tempie, a fora i serwisy społecznościowe zaroiły się od zachwytów. To była eksplozja, jakiej nie powstydziłyby się największe blockbustery, a jednak mówimy tu o tytule niezależnym, stworzonym przez niewielkie studio. I właśnie w tym tkwi magia.

Silksong zachwycił tym, czym zachwycał już jego poprzednik: artystycznym podejściem. Ręcznie malowane lokacje, pełne detali animacje i charakterystyczna, bajkowo-mroczna atmosfera sprawiły, że gracze zanurzyli się w świecie gry z takim samym entuzjazmem, jak w najlepszych czasach pierwszego Hollow Knighta. To nie fotorealizm przyciągał uwagę, lecz styl i konsekwencja w budowaniu świata, który miał duszę. Dowodem na to były reakcje graczy - zachwyceni nie tym, jak "prawdziwie" wygląda gra, ale tym, jak bardzo żywa i unikatowa się wydaje.

Wraz z premierą na nowo rozgorzała dyskusja o tym, czym powinna być grafika w grach. Silksong nie ścigał się na liczbę pikseli ani nie próbował naśladować kina. Zamiast tego postawił na własny język wizualny, w którym każdy kolor, każdy ruch i każdy cień były starannie przemyślane. Rezultat? Doświadczenie, które na długo zostaje w pamięci - nie dlatego, że wygląda jak rzeczywistość, ale dlatego, że kreuje coś zupełnie innego, równie mocnego emocjonalnie.

I to jest właśnie esencja sukcesu Silksonga. Premiera pokazała, że gracze nie potrzebują realistycznych twarzy czy hiper-dokładnych miast, żeby poczuć, że obcują z dziełem wyjątkowym. Wystarczy pasja, pomysł i spójna wizja, by gra mogła zachwycić i stać się globalnym fenomenem. Hollow Knight: Silksong udowodnił, że w grach chodzi o przeżycia - a te nie zależą od liczby klatek czy efektów świetlnych, tylko od tego, jak głęboko potrafimy wsiąknąć w świat, który ktoś dla nas stworzył.

I oby tak dalej…

Silksong przypomniał całej branży, że wielkość gry mierzy się w emocjach i doświadczeniach, a nie w budżecie czy liczbie efektów graficznych. To przykład tytułu, który bez fotorealistycznych pejzaży potrafił przykuć miliony oczu i serc, pokazując, że wystarczy odważna wizja i konsekwencja, by zdobyć miejsce w historii gier.

Nie bez powodu premiera stała się jednym z najgłośniejszych wydarzeń roku - bo Silksong to dowód na to, że niezależne produkcje wciąż mają moc konkurowania z gigantami. I kto wie, może właśnie dlatego tak bardzo je kochamy - bo w tej prostocie i artystycznej szczerości odnajdujemy magię, której czasem brakuje w wielkich, fotorealistycznych produkcjach.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper