
Hell is US otworzyło wrześniowy harmonogram z jajem. To naprawdę udana gra
Wrzesień 2025 zapowiada się jako prawdziwa uczta dla graczy. Po spokojniejszych miesiącach wakacyjnych, kiedy rynek zalewają głównie mniejsze produkcje i niezależne perełki, teraz na horyzoncie pojawia się prawdziwy wysyp dużych premier. To ten moment w roku, gdy kalendarz zaczyna pękać w szwach, a gracze zadają sobie klasyczne pytanie: w co zagrać najpierw?. Na szczęście odpowiedź przychodzi sama - harmonogram otwiera tytuł, o którym mówi się coraz głośniej, czyli Hell is Us.
To właśnie ta produkcja rozpocznie maraton, który dla wielu fanów elektronicznej rozrywki będzie wręcz świętem. Od lat nie mieliśmy września tak nasyconego premierami i już teraz można odnieść wrażenie, że kolejne tygodnie będą wymagały nie tylko wolnego czasu, ale też cierpliwości, by pogodzić wszystkie zaplanowane premiery.
Niedługo po Hell is Us pojawi się Cronos: The New Dawn, czyli świeże spojrzenie na survival horrory polane sosem science fiction. Twórcy stawiają tu na eksplorację kosmosu, zagadnienia dotyczące rozwoju cywilizacji i pytania o to, jak mogą wyglądać podróże w czasie. To gra, która obiecuje nie tylko dynamiczne starcia w kosmicznej scenerii, ale również refleksję nad losem ludzkości.




Kolejna atrakcja to DLC do Indiany Jonesa - powrót legendarnego archeologa, który już w podstawowej wersji gry dostarczył wielu niezapomnianych momentów. Dodatek ma rozwijać wątki pozostawione bez odpowiedzi i wprowadzić zupełnie nowe lokacje do odkrycia. To będzie gratka dla fanów klasycznej przygody, gdzie każdy artefakt kryje tajemnicę, a każdy loch - zagadkę do rozwiązania.
Co jeszcze przyniesie wrzesień?

Nieco później na scenę wkroczy fabularny dodatek Awaji do Assassin’s Creed Shadows, czyli tytuł, na który gracze czekają od miesięcy. Ubisoft obiecał, że rozwinie historię Yasuke oraz Naoe, a także zamknie wątki fabularne z podstawki. W międzyczasie czeka nas eksplozja kolorów i absurdu w postaci Borderlands 4. To powrót do uniwersum pełnego czarnego humoru, karykaturalnych postaci i niekończącego się festiwalu loot-shooterowej rozwałki. Jeśli ktoś szuka czystej rozrywki i oderwania od rzeczywistości, to właśnie tam znajdzie swoje miejsce.
Nie możemy zapomnieć o fanach sportu. Dla nich we wrześniu zadebiutuje EA Sports FC 26, czyli kolejna odsłona serii, która z roku na rok redefiniuje wirtualną piłkę nożną. Twórcy zapowiadają rozwinięcie trybów online, ale i sporo nowinek dla graczy preferujących zabawę offline. To będzie obowiązkowa pozycja dla każdego, kto lubi emocje stadionowe zamknięte w konsoli czy PC.
Zupełnie inny klimat zaoferuje Silent Hill f, tytuł, który już na etapie zapowiedzi zaintrygował fanów grozy. Ma to być najbardziej psychodeliczne i eksperymentalne podejście do tej marki od lat - zamiast klasycznego horroru dostaniemy mroczną opowieść o lękach i obsesjach, które materializują się w najbardziej niepokojący sposób. A jeśli ktoś woli dynamikę i akcję, z pewnością zwróci uwagę na Dying Light: The Beast. To rozwinięcie uwielbianej serii rodzimego Techlandu, w której parkour spotyka się z brutalną walką o przetrwanie. Nowością mają być ogromne bestie - przeciwnicy, którzy zmienią balans starć i dodadzą świeżości rozgrywce.
Jak widać, wrzesień oferuje pełne spektrum wrażeń. Od horrorów, przez RPG-i i przygodówki, aż po gry sportowe i sieciowe rozwałki. Każdy znajdzie coś dla siebie. Jednak zanim zanurzymy się w ten festiwal premier, warto zatrzymać się przy tytule, który ten maraton otwiera - Hell is Us.
Hell is US zrobiło na mnie spore wrażenie

Moje doświadczenia z Hell is Us były naprawdę wyjątkowe. To gra, która od pierwszych minut sygnalizuje, że nie zamierza prowadzić gracza za rękę. W czasach, gdy większość produkcji zasypuje mapy ikonkami i checklistami, ta produkcja stawia na wolność i samodzielność. Każda najmniejsza aktywność wymagała od gracza skupienia - czytania notatek, łączenia kropek w śledztwie i analizowania otoczenia. Tutaj naprawdę trzeba było myśleć. To wrażenie, że gra traktuje mnie poważnie, sprawiło, że wciągnąłem się w nią bardziej niż w wiele głośniejszych RPG. Nie ma tu prostych podpowiedzi ani jasnych ścieżek. Gracz sam odkrywa, co się dzieje w tym świecie i jakie mechanizmy nim rządzą. Każde odkrycie staje się nagrodą, a każde rozwiązane śledztwo daje satysfakcję trudną do porównania z czymkolwiek innym.
Ogromne wrażenie zrobił też na mnie projekt świata. Jest brutalny, surowy, pełen przemocy, ale przy tym spójny i wiarygodny. To nie jest gra, która filtruje brutalność przez hollywoodzki pryzmat - tu widzimy konsekwencje konfliktu w całej ich okrutnej formie. Twórcy nie bali się pokazać wojny z wielu perspektyw. Raz natrafiamy na zmasakrowane ciała cywilów, innym razem na rodzinę zabitą przez żołnierza. Do tego spalone wioski, ruiny, unoszący się dym i przedmioty codziennego użytku, które stały się niemymi świadkami tragedii. To podejście sprawiło, że gra była autentyczna. Nie dawała łatwych odpowiedzi, nie mówiła, kto jest dobry, a kto zły. Zmuszała do refleksji, pokazując, że w konflikcie zawsze cierpią zwykli ludzie.
Podobał mi się też projekt lokacji. Każdy obszar miał swoją tożsamość i zachęcał do eksploracji. Co więcej, często dopiero po zdobyciu odpowiednich przedmiotów w kolejnych misjach mogłem wrócić do wcześniej odwiedzonych miejsc i odkryć ich sekrety na nowo. Ta nieliniowość, połączona z mocnym klimatem, budowała poczucie, że świat żyje własnym życiem, a ja jedynie odkrywam jego kolejne warstwy. To było doświadczenie rzadkie, które na długo zostaje w pamięci.
Do ideału brakuje

Niestety, Hell is Us nie jest grą idealną. Największym rozczarowaniem okazał się system walki, który szybko ujawnił swoje słabości. Starcia były monotonne, brakowało im dynamiki i różnorodności. Przeciwnicy powtarzali schematy, a kolejne potyczki zamiast ekscytować - nużyły. To kontrastowało z genialnie zaprojektowanym światem i narracją.
Dodatkowym problemem były tzw. pryzmaty, odpowiadające za zamykanie pętli fabularnych. Jeśli nie udało się ich zamknąć za pierwszym podejściem (gdy zazwyczaj czyścimy region ze wszystkich wrogów i strażników pętli), gracze musieli ponownie mierzyć się z tymi samymi wrogami w późniejszych aktach. To odbierało poczucie progresji i wprowadzało niepotrzebny grind.
Frustrację potęgował także backtracking. Gra zachęcała do maksowania, ale powtarzanie tych samych ścieżek i potyczek w końcu wymęczało. Często gdy znaleźliśmy klucz czy przedmiot w lokacji Y, musieliśmy wrócić do miejscówki X i potem przebiec pół mapy, aby oddać ten element. W grze nie mamy punktów szybkiej podróży ani mapy, więc pożerało to trochę czasu (a samo wymaksowanie zajmuje około 30 godzin rozgrywki).
Na szczęście pod względem technicznym Hell is Us prezentowało wysoki poziom. Stabilne działanie, brak poważnych błędów i dopracowana oprawa audiowizualna sprawiały, że można było skupić się na tym, co naprawdę wciągało. W efekcie powstała produkcja, która - choć nierówna - dostarczała unikalnego doświadczenia. Gra nieidealna, ale bardzo potrzebna w dzisiejszym rynku, gdzie coraz mniej tytułów odważa się wyjść poza schemat.
Wrzesień dopiero się rozpoczyna, ale już teraz mam wrażenie, że Hell is Us ustawiło poprzeczkę dość wysoko w kontekście "mniejszych twórców". I choć nie jest to produkcja bez wad, na pewno jest to gra, która zostanie ze mną na długo.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do HELL is US.
Przeczytaj również






Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych