
Graliśmy w Where Winds Meet (PS5). Poważniejszy zamiennik Genshin Impact?
Chiński gamedev od paru lat ma się zdecydowanie dobrze. Każdego roku na rynku pojawia się produkcja podbijająca listy sprzedaży, zwłaszcza na pecetach. Ciut słabiej wypadały gry na konsolach, jednak od hitowej premiery Black Myth: Wukong sporo się zmieniło. Twórcy z Państwa Środka mocniej uwierzyli w siebie i zdecydowanym krokiem ruszyli z misją szturmu niepodbitego do tej pory rynku. Nie tak dawno recenzowałem całkiem udane Wuchang: Fallen Feathers, a teraz miałem okazję sprawdzić zmierzające na PS5 Where Winds Meet. Grę zgoła odmienną, choć spodziewam się, że z większymi perspektywami na sukces.

Wuxia + otwarty świat + gacha = przepis na sukces?




Ekipa Everstone Studios akcję swojej produkcji osadziła w starożytnych Chinach, podczas burzliwego okresu Pięciu Dynastii i Dziesięciu Królestw, oddając nam w ręce młodego wojownika (lub wojowniczkę), który odkrywa tajemnice swojego pochodzenia i kształtuje własną ścieżkę w czasach wojny, spisków politycznych i kulturowego rozkwitu. Warstwa fabularna Where Winds Meet stanowić ma solidną podstawę całej produkcji. Tak przynajmniej wynika z zapowiedzi twórców i… opinii chińskich graczy, którzy mogą tytułem cieszyć się na pecetach i smartfonach od kilku miesięcy.
Osobiście ciężko mi jednoznacznie odnieść się do opinii chińskiej braci na podstawie zawartości udostępnionej mi bety. Sprawdziłem jednak próbną wersję na tyle, by móc potwierdzić, że widać mocny nacisk na ten aspekt. Mając na uwadze, że Where Winds Meet jest niczym innym, jak grą MMO w stylu Gacha (najbliżej jej do Genshin Impact), do której przyczepiono widowiskowy system walki niczym z poważniejszych gier akcji, to nie było to takie oczywiste.
Wydaje mi się, że Where Winds Meet powtórzy sukces, jaki odniosło w swojej ojczyźnie. Przede wszystkim tytuł będzie dostępny za darmo, co mocno obniża próg wejścia. Wielka popularność Genshina i jego klonów sprawia, że rynek potencjalnych graczy jest ogromny, zwłaszcza jeśli kogoś odstrasza po prostu stylistyka anime obecna u konkurencji. Where Winds Meet jest poważniejszy w swojej stylistyce. I choć widać po nim, że to chińska gra (mają one na swój sposób swój styl), to realizm kreowanego świata przekona do siebie znacznie więcej graczy. O ile nie odrzuca Was aspekt gacha, czyli, mówiąc w skrócie, losowania za walutę w grze, różnorakich przedmiotów, często powiązanych z postępami w grze. Różnica w Where Winds Meet jest taka, że nie mamy tutaj zbieractwa postaci. Twórcy postawili na przedmioty kosmetyczne oraz te, pozwalające ulepszać sprzęt. Niestety nie pokuszę się o ocenę częstotliwości wypadania ważnych rzeczy i progresu, gdyż na potrzeby tej bety zostały one okropnie podkręcone. Uczestnicy dostali tyle waluty w grze, że bez problemu da się zakupić bardziej wypasiony Battle Pass i sporo potrzebnych przedmiotów.

W grze będzie co robić
Zabawę z Where Winds Meet zaczynamy od kreatora postaci. Rozbudowanego. Bardzo. Twórcy wrzucili do niego tyle rzeczy, że możecie nad nim spędzić parę godzin. Sam wybrałem pierwszy lepszy preset i wskoczyłem od razu do zabawy. Po przebrnięciu przez samouczek otworzył się przede mną rozległy świat przepełniony aktywnościami, zbieractwem, zadaniami pobocznymi, minigrami i przeciwnikami. Skoro w becie było co robić (nie zaliczyłem nawet połowy tego, co da się zrobić), to i pełna wersja w tym aspekcie zajmie masę czasu. Zwłaszcza że mamy też tutaj znany z gier MMO system osiągnięć powiązanych z aktywnościami w grze.
Mam wrażenie, że twórcy za punkt honoru postawili sobie wypchać swój produkt każdym możliwym pomysłem. I ku mojemu zaskoczeniu, ma tutaj wszystko ręce i nogi. Where Winds Meet oferuje graczowi olbrzymią swobodę w podejmowaniu misji. Jeśli nie chcemy, to możemy ich w ogóle przez długi czas nie ruszać. Będziemy co prawda ograniczeni dostępnością pewnych aktywności, jednak większość z nich powiązana jest z poziomem naszej postaci, więc wszystko da się wygrindować.
Ciekawym pomysłem wydaje się też swoboda, z jaką możemy podchodzić do zaliczania zadań oraz system, który wiąże to, jak się zachowujemy w miastach z tym, jak odbierają nas obecni tam NPC. Tak, da się kogoś wkurzyć, skacząc mu na głowę lub wbiegając w niego. Dodatkowo możemy nawiązywać koleżeńskie relacje z NPC-ami, prowadząc z nimi zwykłe rozmowy o tzw. życiu i śmierci. Nieco kontrowersyjnym rozwiązaniem wydaje się za to możliwość zlecania nagród, za głowę innego gracza. Działa on nawet wtedy, gdy ustawimy grę w trybie Solo. Inni gracze mogą dokonać wtedy inwazji na nas.
Oprócz tego dostaniemy także standardowe rozwiązania w grach MMO — rozbudowane gildia, opcje tworzenia grup, by zaliczyć starcia z tzw. World Bossami lub specjalnymi misjami kooperacyjnymi.

Walka? Trochę przerost formy nad treścią
Na początku wspominałem, że Where Winds Meet w systemie walki poszło w stronę gier akcji. Trochę mam wrażenie, że twórcy nieco źle zrozumieli, co w tych grach sprawia, że są one tak wciągające. Nie jest tak, że walka wypada źle. Mamy tutaj sporo umiejętności specjalnych, podstawowe i silne ataki możemy tworzyć w widowiskowe kombinacje, a dodatkowo mamy unikatowe zdolności wykorzystywane również poza potyczkami. Problem leży w tym, że często całość jest przesadnie widowiskowa, a brakuje po prostu treści w starciach. Rozumiem, że tego typu podejście do walk leży poniekąd w Wuxii, niemniej nie do końca mnie to przekonuje. Tym bardziej że gra ma słabe samouczki i ilość opcji po prostu przytłacza.
Sprawy nie ułatwia także nieco przekombinowany w moim odczuciu sposób rozwoju postaci. Z jednej strony mamy uproszczone ulepszanie ekwipunku rodem z gachy (zbieramy materiał i po prostu ulepszamy sloty, nie poszczególne przedmioty), z drugiej masę perków do odblokowania, umiejętności specjalnych, pasywek mających wpływ na postać i przedmioty. Twórcy muszą popracować nie tylko nad samouczkami, ale też nad przejrzystością opisów. Bo często miałem wrażenie, że tekst, który mam przed oczami wypluł napędzany sztuczną inteligencją translator. Co nie pozwalało do końca zrozumieć działania i wpływu na walkę danej umiejętności.
Nie przekonuje mnie interfejs, który na konsoli nie do końca się sprawdza. Masa zakładek, poukrywanych kategorii, do których musimy się przeklikać. Do tego całość lekko laguje w reakcji na wciskane przez nas przyciski, przez co czasami przeskoczymy dalej, niż byśmy chcieli. Widać pecetowo-mobilne korzenie. Może jeszcze coś do premiery pełnej wersji poprawią, zwłaszcza że pod względem technicznym, beta również pozostawia sporo do życzenia. Gra bardzo często gubi płynność, nawet gdy na ekranie nic się nie dzieje. Często znikał mi także obraz i oglądałem czarny ekran z interfejsem. Jedyną opcją, poza wyłączeniem gry było dotarcie gdzieś, gdzie odpali się scenka przerywnikowa. Po jej zakończeniu wszystko się naprawiało. Błąd pojawił mi się kilkukrotnie, więc nie był to odosobniony przypadek.

Kolejna gra-praca?
Deweloperzy obiecują, że w momencie premiery Where Winds Meet zawartości ma wystarczyć na przynajmniej 150 godzin ciągłej gry. Wliczać ma się w to główny wątek i cała poboczna aktywność, która z czasem będzie oczywiście poszerzana o nowości. Widać, jaki jest cel twórców. Kolejny tytuł, który de facto ma zgarniać ludzi na wyłączność, jeśli Ci nie chcą pozostać w tyle. I patrząc na to, ile jest wszelakich pierdół do zaliczenia w tej produkcji, to wierzę w te zapowiedzi. Jasne, większość to absolutne zapychacze, które można puścić bokiem, choć z drugiej strony obawiam się, że zostanie to powiązane z dalszym rozwojem postaci, przez co i tak trzeba będzie tym się zająć.
Wiadomo już teraz, że na premierę Where Winds Meet pozbawione będzie definitywnego zakończenia wątku fabularnego. Twórcy chcą zostawiać sobie furtki, by wraz z kolejnymi aktualizacjami ciągnąć go dalej. Nie mam pojęcia, czy live-service’owe podejście do gry w teorii singlowej będzie miało na dłuższą metę sens. Genshin Impact niby pokazało, że się da, choć gra nie uniknęła krytyki z tego powodu. Zresztą w tamtym wypadku było trochę inaczej — napędzając całość gacha, skupiała się na nowych bohaterach. Tutaj mamy jednego, zdefiniowanego herosa.
Kwestią do rozstrzygnięcia pozostanie również kwestia monetyzacji. NetEase słynie z jej agresywnego pchania w grach przez siebie oferowanych. Where Winds Meet jest produkcją F2P, więc na czymś musi zarobić. Czy wydawca ograniczy się do Battle Passa i losowania gacha? Czas pokaże. Choć cynizm nie potrafi odejść od domysłów, że z czasem deweloperzy wraz z wydawcą znajdą kolejne sposoby, by wyciągnąć z Waszych portfelów każdy grosz. Nawet kosztem rozgrywki.
Przeczytaj również






Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych