Kultowe filmy - Chłopaki Nie Płaczą. Najlepsza polska komedia gangsterska wszech czasów

Kultowe filmy - Chłopaki Nie Płaczą. Najlepsza polska komedia gangsterska wszech czasów

3man | 31.12.2017, 18:00

Jeśli u progu millenium baliście się końca świata albo choćby o losy polskiej kinematografii, to początek roku 2000 musiał być dla Was sporą niespodzianką. Nie dość, że planeta Ziemia wciąż kręciła się jak zawsze, to jeszcze pewna wydawałoby się niepozorna komedia pokazała, że o polskie kino można być bardziej niż spokojnym. Chłopaki Nie Płaczą to film kultowy jakich mało.

Nie był to co prawda debiut Olafa Lubaszenko w roli reżysera, lecz jego trzeci obraz, z artystycznego punktu widzenia może i nie najlepszy, ale za to na pewno najsłynniejszy. Film zebrał pięć nominacji do tak ważnych nagród jak Orły, Złote Kaczki i Złote Lwy. I choć nie zdobył żadnej statuetki, to jednak w oczach wielu fanów jest najbardziej kultową polską komedią wszech czasów, wyprzedzając nawet obrazy Barei.

Dalsza część tekstu pod wideo

Przestań się mazać. Chłopaki nie płaczą.

Na czym polega geniusz i sukces Chłopaków…? Zaczynając od samych podstaw, czyli scenariusza, na pewno filmowi pomogły drobne wtręty sensacyjne (jest kilka nawiązań do Pulp Fiction) oraz elementy komedii pomyłek. Całość jest bowiem satyrą w pewnym sensie gangsterską, w której wskutek nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności główny bohater, Kuba Brenner (nie był to debiut młodego Macieja Stuhra, ale trampolina do kariery na pewno) trafia w sam środek interesów przedstawicieli półświatka i staje się głównym podejrzanym i ściganym za sprawą zaginionej rzekomo walizki z pieniędzmi, o której buchnięcie jest posądzony. Oczywiście w scenariuszu dzieje się dużo więcej, mamy m. in. motyw Bolca (Michał Milowicz), który nie chce zastąpić swego ojca na stanowisku szefa gangu czy perypetie Oskara, kumpla Kuby, związane z jego problemami z trądzikiem (to właśnie „lekarstwo” na dolegliwości skórne uruchamia ciąg wręcz można by powiedzieć slapstickowych zdarzeń, których największą ofiarą jest Kuba).

Psikutas bez „s” na końcu

Banałem jest pisać, że świetny scenariusz legł u podstaw sukcesu tego filmu, ale trzeba o tym wspomnieć z jednego ważnego względu: w mało której komedii występuje tyle genialnych dialogów, podczas seansu śmiejemy się niemal cały czas, rzadko mając chwilę wytchnienia, a film atakuje nas wzbudzającymi salwy chichotu absurdalnymi sytuacjami właściwie od samego początku. Już pierwsze minuty zaskakują nas świetną konwersacją pomiędzy jadącymi w interesach do Warszawy gangsterami z Wybrzeża, Fredem i Gruchą (Cezary Pazura i Mirosław Zbrojewicz). Ich dialog, a właściwie monolog Freda na temat reinkarnacji, sprzeczka w barze o frytki – to przykłady wyniesienia pozornie banalnych rozmów na Mount Everest absurdu i śmiechu, a to tylko jeden z wielu przykładów. Na pewno jednym z największych „przebojów”, do dziś co rusz wspominanym przez fanów, jest Jarosław Psikutas (oczywiście bez tego „s” na końcu), pseudogangster, w którego brawurowo wcielił się Paweł Deląg. Ten „człowiek z miasta z zajebiście silną psychiką” stał się właściwie synonimem pozera, a poniższa scenka do dziś robi furorę w internecie:

Postacią w pewnym sensie podobną do Jarka, ale tym razem pozytywną, i nawet w pewnym sensie tragiczną, jest wspomniany już wcześniej Bolec. Pomimo trzydziestki na karku jest wciąż bardzo niedojrzały; cytując jego ojca, Szefa (w tej roli świetny Bohdan Łazuka) „siedzi sobie w swoim klubiku i ogląda na wideo filmy o murzynach”. Ta fascynacja kulturą Afroamerykanów doprowadza zresztą do konfliktu z Fredem, który wyjaśnia mu w końcu, skąd się wzięli czarni w Ameryce, i jest to również jedna z najbardziej kultowych scen:

Jest tu jakiś cwaniak?

Oprócz całej plejady pierwszoligowych gwiazd wcielających się w zakręcone postacie (Stuhr, Pazura, Zbrojewicz, Milowicz, Łazuka) mieliśmy również prawdziwe zatrzęsienie świetnie napisanych bohaterów drugoplanowych. Najpopularniejszym jest chyba Laska – ten syn króla sedesów kochający jarać blanty i pragnący zostać ambasadorem Polski przy dzikich plemionach, z którymi mógłby wypalić mnóstwo stuffu, to postać więcej niż kultowa. Podobno na planie wcielający się w niego aktor potrafił dla lepszego wczucia się w rolę nieźle przypalić, co szczególne konsekwencje miało pod sam koniec zdjęć, w scenie, gdy chłopaki jadą „na pomoc” Kubie – ponoć tak się upalili, że zapomnieli tekstu i dostali solidny ochrzan od reżysera, dopiero wtedy się ogarnęli i zagrali jak powinni.

Również ścieżka dźwiękowa została perfekcyjnie dobrana. Od czasu do czasu rozbrzmiewa nam utwór Marka Grechuty „Dni których nie znamy” w różnych aranżacjach, który świetnie łączy się z fabułą i losami głównego bohatera, skrzypka Kuby. Pozostałe piosenki również zostały dobrze dobrane, jak chociażby utwór „Ostatnia Niedziela” Mieczysława Fogga, która to piosenka jest świetna, a wiecie dlaczego? „Bo jest prawdziwa. Nie opowiada o tym, że widziałem ptaka cień albo że wszystko się może zdarzyć. Wielkie mi odkrycie. Jasne, ku*wa, że wszystko się może zdarzyć. Tak jak teraz” – w momencie, kiedy kończę ten tekst a Wy przejmujecie władzę rządząc i dzieląc w komentarzach. Oczywiście pod warunkiem, że rozumiecie historię pewnego swetra.

Źródło: własne
cropper