Blade Runner 2049 – recenzja filmu

Blade Runner 2049 – recenzja filmu

Jędrzej Dudkiewicz | 06.10.2017, 12:51

I’ve seen a movie You people wouldn’t believe… Przez długi czas nie wierzyłem, że to możliwe. Uważałem, że tworzenie kontynuacji tak kultowego i wspaniałego filmu jakim (wciąż) jest Blade Runner Ridleya Scotta nie ma sensu, jest niepotrzebne i zwyczajnie nie może się udać. Jednak im bliżej premiery, tym moje oczekiwania rosły, zwłaszcza, że uważam Denisa Villeneuve’a, który zajął się reżyserią kontynuacji, za jednego z najbardziej utalentowanych twórców współczesnego kina.

Co się okazało? Dostaliśmy film bliski arcydziełu, przywracający wiarę, że w kinie wciąż mogą powstawać wielkie rzeczy. O Blade Runnerze 2049 trudno pisać bez spoilerów, by go w pełni omówić trzeba zagłębić się w fabułę. Nie zamierzam jednak nikomu psuć przyjemności z seansu, dlatego ograniczę się do tego, że sequel rozgrywa się 30 lat po wydarzeniach z oryginału: oficer K natrafia na informację, która może zmienić porządek całego świata. I tyle, więcej przed wybraniem się do kina wiedzieć nie musicie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dzieło Villeneuve’a jest bardzo niestandardowym, jak na dzisiejsze czasy, blockbusterem. Trwa ponad dwie i pół godziny, a scen akcji jest w nim dwie, może trzy. Reżyser dokładnie obejrzał oryginał i postawił na taką samą, powolną, niemal poetycką narrację. Historia rozwija się niespiesznie, ujęcia są długie, kolejne punkty zwrotne odpowiednio zbudowane. Dzięki temu jest czas na stawianie pytań: o poświęcenie, o emocje i wspomnienia, o człowieczeństwo i ludzką naturę w końcu. Co czyni nas tym, kim jesteśmy, gdzie przebiega granica między najdoskonalszą sztuczną inteligencją a człowiekiem? Blade Runner 2049 odwołuje się zatem do oryginału, jednocześnie dodając coś od siebie. A co jeszcze ważniejsze i dla niektórych z pewnością zaskakujące, nie na wszystkie pytania daje odpowiedź, pozwalając zanurzającemu się w historię widzowi samemu rozstrzygnąć poszczególne kwestie. Jeśli natomiast jesteście ciekawi, co w związku z najczęściej poruszaną przed seansem wątpliwością, to powiem tylko tyle, że Villeneuve nie ma obsesji na tym punkcie i skupia się na innych sprawach.

Wszystko to rozgrywa się w znanym otoczeniu Los Angeles przyszłości. Świat niby poszedł do przodu przez te trzydzieści lat, ale tak naprawdę jedyne, co się zmieniło, to reklamy, które są bardziej zaawansowane od tych z Blade Runnera. Miasto wciąż jest brudnym, odpychającym, pozbawionym polotu miejscem. Twórcy na szczęście postawili na prostotę, zamiast scenograficznych fajerwerków. Te zarezerwowali dla zdjęć Rogera Deakinsa, które – jak na pewno wiecie z trailerów – są absolutnie obłędne. Jeśli Deakins nie dostanie w końcu Oscara, trzeba będzie uznać, że Akademia nie ma pojęcia, co robi. Fantastyczne zdjęcia, powolna, celebracyjna narracja, odpowiednia muzyka (chociaż rzeczywiście Vangelis w oryginale był lepszy), jak również kolorystyka – wszystko to tworzy niesamowity klimat oraz buduje szczere emocje, od napięcia, przez ekscytację, po wzruszenie.

Doskonale wpasowują się w to aktorzy. Nie uważam, że Ryan Gosling jest słabym aktorem, aczkolwiek rozumiem, że wiele osób uważa, iż jest w każdym filmie taki sam. Wynika to chyba z tego, że Gosling to bardzo powściągliwy aktor, używa minimalnych środków, jednocześnie potrafiąc bardzo dużo przekazać samymi oczami. Tutaj sprawdza się to znakomicie, nie dziwię się, że sam Harrison Ford proponował, by to właśnie Gosling wystąpił w Blade Runnerze 2049. Ford gra tu zresztą najlepszą partię od lat (chociaż powrót do Hana Solo też mu się udał), to prawdziwa przyjemność podziwiać jego powrót do tak ważnej roli. Odnoszę zresztą wrażenie, że Ford był zmęczony scenariuszami, które ostatnio dostawał (a jeszcze bardziej koniecznością promocji produkcji, w których występował), tym razem angażuje się na sto procent, ciesząc się, że znów może wziąć udział w opowiadaniu prawdziwej, skomplikowanej historii z sercem. Na drugim planie świetnie sprawdzają się Robin Wright, Ana de Armas i – co jest dla mnie zaskoczeniem, bo go strasznie nie lubię – Jared Leto.

Innymi słowy w Blade Runnerze 2049 działa praktycznie wszystko. Można się ewentualnie zżymać, że niektóre myśli, które chce przekazać są formułowane zbyt wprost i ostentacyjnie, inni będą marudzić, że to przerost formy nad treścią. Nawet jeśli, to dzieło Villeneuve’a i tak przywraca wiarę, że w dzisiejszych czasach wciąż może powstać ważne, wielkie kino science-fiction, sam zaś reżyser – mierząc się z taką legendą jak kultowy Blade Runner i odnosząc na tym polu sukces – na trwałe zapisał się w historii kina. Blade Runner 2049 zaś dołączył do nie tak znowu licznego grona sequeli (wymienić można m.in. Ojca Chrzestnego II, Imperium kontratakuje, Terminatora 2 i Obcego: Decydujące starcie) , które nie tylko wzięły wszystko, co najlepsze z oryginału, ale też rozwinęły to oraz dobudowały coś nowego i interesującego. Chociaż często bardzo dobrze spędzam w kinie czas, to nie pamiętam, kiedy ostatnio ani razu nawet nie pomyślałem o tym, by spojrzeć w trakcie seansu na zegarek. Zastanawiałem się raczej nad tym, kiedy uda mi się obejrzeć ten film jeszcze raz. Naprawdę duża rzecz.

Atuty

  • Poważne, wciągające i emocjonujące kino sci-fi stawiające pytania i nie dające wszystkich odpowiedzi;
  • Powolna narracja budująca klimat opowieści;
  • Zniewalająca strona wizualna;
  • Doskonałe aktorstwo

Wady

  • Czasem zbyt wprost mówi, co chce przekazać

Denis Villeneuve rzucił wyzwanie legendzie Blade Runnera i wyszedł z tego starcia zwycięsko.

9,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper