Castlevania

A może tak Castlevania, łaskawe Konami? - o długoletniej absencji marki

Krzysztof Grabarczyk | 16.07.2023, 11:00

W 1986 roku Simon Belmont użył bicza po raz pierwszy. Castlevania zasłynęła z arcywysokiego poziomu trudności. Do dzisiaj okazuje się grą jeszcze trudniejszą do pokonania. Właściwie, do przeskoczenia. Skoki należało wymierzyć co do milimetra, inaczej bohater spadał w otchłań. Opowieść ani trochę nie grzeszyła skomplikowaniem. Kolejny łowca wampirów i reszty nocnych kreatur mierzy się z wyzwaniem powstrzymania Księcia Ciemności. Konami utrzymało linię Belmontów wzdłuż następnych dekad. Marka uciekła nawet w trzeci wymiar, by za moment zniknąć na dobre z rynku. Zainteresowanie podtrzymała adaptacja dostępna na platformie Netflix. 

Castlevania od zarania dziejów ma szczególne miejsce na mojej liście wspomnień. Za czasów grywania na NES (a właściwie to Pegasusie) w pamięci utrwaliła mi się Castlevania II: Simon's Quest. Tytuł uważam za unikat. Historycznie gra została uznana za gorszą od poprzedniczki, lecz nie dla mnie. Wydana w 1989 roku, oferowała rozszerzoną eksplorację oraz podział na dzień i noc. Nocą maszkary liczyły o jeden punkt wytrzymałości więcej. Miłych wspomnień kryje się zresztą bez liku. Pytanie tylko, dlaczego Konami nie wskrzeszy Draculi raz jeszcze? Fani marzą o powrocie Belmontów, czy samego Alucarda. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Vampire Killer 

undefined

Kultowego utworu nie słyszeliśmy już od dawna. Internet zrodził dziesiątki arcyciekawych remiksów, lecz brakuje mi nowej gry z uniwersum wampirów. Castlevanię traktuję jako pierwowzór Dark Souls. Trudna do pokonania, wymagająca analitycznego działania, nie tolerująca pomyłek. Gra nie była szybka jak chociażby Ninja Gaiden od Tecmo. Simon poruszał się jak czołg, co dawało chwilę do namysłu w trakcie pokonywania kolejnych fragmentów danego poziomu. Serię podzieliłbym na trzy fragmenty - odsłony ośmio i szesnastobitowe, metroidvanie i osadzone w trójwymiarze. Za najlepsze uchodzą te wywodzące się z drugiej kategorii. Wszystko dzięki niezapomnianej Castlevania: Symphony of the Night. Kultowe dzieło, za którym stoi Koji "Iga" Igarashi. Wydawca następnie poszedł w kierunku platfrom przenośnych, głównie od Nintendo. 

Mercurysteam opracowało bardzo udane, dwie odsłony Castlevania: Lords of Shadow przeznaczone na duże konsole. Szkoda, że po wydaniu części drugiej firma zaniechała dalszego rozwoju cyklu. Deweloper cofnął się do samego początku, gdzie ukazano genezę rodu Belmontów. Gracze dowiedzieli się, jak członkowie rodziny stali się legendarnymi łowcami wampirów. Po 2014 roku, więc gdy na rynku pojawiło się Lords of Shadow 2, w Konami zmieniła się kadra zarządzająca. W następnym roku z firmą pożegnał się Hideo Kojima. Twórca Metal Gear Solid promował Castlevania: Lords of Shadow w 2010 roku. Od debiutu ostatniej, wysobudżetowej odsłony marki, Castlevania popadła w wydawniczą niełaskę. Konami wydało w ubiegłym roku Castlevania: Grimoire of Souls, lecz gra trafiła do niedostatecznej ilości graczy. Jedyną, choć solidną alternatywą pozostaje animacja od Netflixa. Odpowiedzialny za nią Adi Shankar dostarczył ciekawe widowisko wraz z pierwszym, złożonym z czterech epizodów sezonem, który debiutował w 2017 roku. 

Nadzieja w DLC? 

undefined

Dead Cells otrzymało dodatkową zawartość. Dead Cells: Return to Castlevania spotkało się z bardzo ciepłym przyjęciem. Ktoś w Konami wreszcie dostrzegł, że fani domagają się powrotu ich ukochanej serii. Do łask wracają Metal Gear i Silent Hill. Crossover z Dead Cells to pierwszy, tak wyraźny sygnał od dawna. Wydawca sprawdza zainteresowanie marką po długoletniej absencji. Odzew graczy jest na tyle potężny, że jeden z producentów zatrudnionych w Konami zabrał głos. Tsutomi Tanigushi wierzy w kolejne sukcesy Castlevanii, choć twierdzi, że powrót wymaga czegoś więcej. Konami od lat wypuszcza jedynie zremasterowane porty. Obecnie na nowo możemy zagrać we wszystkie klasyczne odsłony. Szkoda, że dotychczas nie zdecydowano się na odświeżenie podserii Lords of Shadow. 

Dead Cells: Return to Castlevania tu uhonorowanie dorobku marki. Wychowały się na niej całe pokolenia graczy. Konami już rozpoczęło wznawianie sztandarowych serii, więc głęboko liczymy, że Castlevania jest następna w kolejce. W jakiej formie powróci? Jej duch pochodzi z dwywymiarowej epoki. Blasphemous udowadnia, że w tej oprawie jest miejsce na poważny i imponujący setting. Tytuł ze stajni Team17 nieodzownie kojarzy mi się ze światem przedstawionym niegdyś w klasycznej Castlevanii. Jeśli ktokolwiek w Konami zdecyduje się na taki restart, to absolutnie jestem za. 

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper