Final Fantasy VII Remake okiem osoby, która z oryginałem nie miała styczności

Final Fantasy VII Remake okiem osoby, która z oryginałem nie miała styczności

Mateusz Wróbel | 18.03.2021, 22:30

Zapraszam do przeczytania opinii o Final Fantasy VII Remake z perspektywy kogoś, kto z oryginałem nie miał styczności.

Jest niedziela, wieczór, siedzę wygodnie na fotelu po kilkugodzinnym maratonie grania w Final Fantasy VII Remake, a następnie czytania artykułów wyjaśniających wiele niewiadomych i mogę powiedzieć tylko jedno - cholera, ależ to była świetna gra. Czuję teraz głęboką pustkę, która pewnie będzie mnie prześladować jeszcze przez minimum kilka dni. Chyba ostatni raz taka sytuacja miała miejsce po pierwszym ukończeniu Red Dead Redemption 2, które wycisnęło ze mnie niejedną łzę.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nigdy nie byłem ogromnym fanem japońskich gier, zawsze wydawały mi się one zbytnio przekombinowane i specyficzne, ale moje nastawienie zmieniło się jeszcze na długo przed ujrzeniem napisów końcowych w remake'u, o którym dzisiaj postanowiłem Wam co nieco opowiedzieć. Nie z perspektywy osoby, która była fanem, tudzież wychowała się na oryginale, tak jak redaktor naczelny PPE, lecz z perspektywy kogoś, kto jeszcze niespełna dwa tygodnie temu nie wiedział, kim dokładnie jest Barret. Lwia część opinii jest wolna od spoilerów, a akapity, które zahaczają o fabułę FF7 zaznaczę w taki sposób, aby osoby z nią niezaznajomione mogły spokojnie w przyszłości przejść grę. A warto, naprawdę warto...

Idealnie wymierzone

Final Fantasy VII Remake okiem osoby, która z oryginałem nie miała styczności

Na wstępie sedna tematu muszę zaznaczyć, że w moim odczuciu Square Enix idealnie wymierzyło czas rozgrywki. Produkcję, nie mogę powiedzieć, że w 100%, bo po pierwszym przejściu odblokowuje się nowy poziom trudności stawiający spore wyzwania, ukończyłem w lekko ponad 30 godzin, wykonując przy tym wszystkie zadania poboczne i zbierając płyty, na których przechowywane są piosenki. Los tak chciał, że jedną z nich mogliśmy otrzymać za dobrze wykonany taniec treningowy, a ja w trakcie samouczka niezbyt sobie poradziłem, przez co w mojej kolekcji brakuje wyłącznie jednego utworu. 

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że fani oryginału mogą poczuć się zawiedzeni długością gry, ale sama fabuła w remake'u siódmej części serii trwa, na oko, około 25 godzin. Warto zastanowić się, czy po tylu godzinach zabawy gra by się nam w pewnym momencie po prostu nie przejadła? Ponadto, po Final Fantasy VII Remake sięgają nie tylko zaprawieni w boju odbiorcy, ale także Ci bardziej "niedzielni", którzy za pada chwycić mogą jedynie w weekend. Square Enix na pewno nie chciało, aby ich tytuł ukończyła jedynie część osób, tak jak było to chociażby w przypadku rodzimego, trzeciego Wiedźmina, którego ukończyło jedynie 30% posiadaczy gry na konsole PlayStation, czy Red Dead Redemption 2, który może pochwalić się jedynie liczbą 28% (bazując na psnprofiles.com).

W trakcie mojej 30-godzinnej przygody ani razu nie ziewnąłem, nie odczułem jakiegokolwiek przejedzenia materiałem, ale domyślam się, że gdyby Japończycy zaoferowali mi kolejne trzy-cztery chaptery, to powoli miałbym dość poturbowanej drużyny Avalanche. Uważam, że pierwsza część "siódemki" zakończyła się w idealnym miejscu, a co więcej, zaoferowała takie zakończenie, że teraz twórcy mogą zaoferować nam nie tylko "part two", ale i wciskającą w fotel trylogię, którą przyjmę z otwartymi ramionami. Jakkolwiek to zabrzmi - cieszę się, że remake FF7 ukończyłem dopiero teraz, bo przynajmniej rok krócej muszę czekać na kontynuację od odbiorców, którzy mieli przyjemność poznać odświeżony Midgar jeszcze w poprzednim roku.

Nie być zaznajomionym z oryginałem to poniekąd plus

Final Fantasy VII Remake okiem osoby, która z oryginałem nie miała styczności

Do braku ziewania przysporzyła się fabuła, bo tą Final Fantasy VII Remake stoi. Jestem świadomy tego, że wprowadzono w niej drastyczne zmiany względem oryginału (o nich poniżej), które rozwścieczyły niektórych fanów pozycji z 1997 roku. To przede wszystkim te osoby, w sytuacji, gdy było im dane recenzować omawiany remake, obniżały swoją ocenę o pół, jedno oczko, a może i więcej, bo nie otrzymali produktu, o którym marzyli od pierwszej zapowiedzi. Jest to normalna sytuacja, bo ja również byłbym strasznie podirytowany w sytuacji, gdyby nagle BioWare wprowadziło drastyczne zmiany w nadchodzącym remasterze Mass Effect i - przykładowo - zamiast uratowania jednej postaci na planecie X, mógłbym zabrać na Normandię obu bohaterów.


Ten akapit zawiera spoilery z Final Fantasy VII Remake!

Nie inaczej było z Final Fantasy VII Remake. W części, którą otrzymaliśmy, zaserwowano nam (skupię się na tych największych rzeczach, bo o mniejszych można by rozmawiać godzinami) śmierć Barreta, pojawienie się Sephirotha we własnej osobie jeszcze w Midgarze, chęć oddalenia Cloude'a przez Barreta od grupy Avalanche, przetrwanie katastrofy przez Wedge'a i Briggsa, czy ożywienie Zacka. Wszystko to, aby przedstawić nam Szeptaczy (swoją budową przypominających duszki) próbujących ułożyć bieg historii tak, jak w oryginale. Dla przykładu: Jessie łamie nogę w trakcie walki z nimi w sektorze siódmym, co zmusza Barreta do wyciągnięcia ręki do Clouda, tudzież zmartwychwstały Barret, który w grze z 1997 roku nie brał udziału w konfrontacji z Sephirothem. Dopiero pod koniec gry, gdy Sephiroth dowiedział się, że eliminacja Szeptaczy być może pozwoli odnieść mu zwycięstwo (nie wiadomo jedynie, skąd ogarnął, jak potoczy się przyszłość, w której jest mu przypisana przegrana), jesteśmy zmuszeni walczyć z "ojcem" duszków, a tym samym, pozwolić naszemu głównemu wrogowi - w jakimś stopniu - wygrać na ogromną skalę wojnę. Wracając natomiast do wyżej wymienionych zmian, są one drastyczne, i tak jak wspomniałem już wyżej, zdaje sobie doskonale sprawę z tego, iż fani oryginału są przez nie wnerwieni. A mogą być jeszcze bardziej wnerwieni, gdy wszystko skończy się happy endem, a Aerith nie umrze w starciu z wysoko położonym członkiem organizacji SOLDIER. Zakończenie remake'u jasno daje nam do zrozumienia, że teraz może wydarzyć się wszystko.

Koniec spoilerów.


Jednakże dla osoby, która nie miała styczności z oryginałem, fabuła opowiadająca o ciężkiej przeprawie byłego członka organizacji SOLDIER, a obecnie najemnika chwytającego się różnych zleceń - Clouda - a także jego przyszłych przyjaciół, była czymś wyjątkowym. Śmiem nawet stwierdzić, że to jedna z najlepszych historii, z którymi miałem styczność w trakcie - że tak to śmiesznie nazwę - kariery gracza. Czuć było chemię między głównymi bohaterami, potrafili oni wyrazić swoje emocje nie tylko słowami, ale również i czynami widocznymi na ekranie, każda z postaci wyróżniała się czymś innym, lecz najbardziej przypadł mi do gustu Barret, którego przekonanie o słuszności swoich czynów i wiara w swój zespół, a następnie przemiana po pewnej sytuacji (nie występującej w oryginale) zrobiła na mnie spore wrażenie. No ale cóż tu więcej zdradzać - resztę musicie poznać na własnej skórze.

Wysoka jakość odświeżenia z paroma małymi minusami

Final Fantasy VII Remake okiem osoby, która z oryginałem nie miała styczności

Efekt WOW wywołały również modele postaci. Ich szczegółowość wciskała w kanapę, a pragnę zaznaczyć, że na PS5 , platformie, na której poznałem zaledwie skrawek historii Clouda, wciąż mamy do czynienia z wersją, która jest dostępna na konsole PlayStation 4. Nie mogę sobie wyobrazić, jakie wodotryski czekają osoby, które skuszą się na zakup next-genowego wydania produkcji zatytułowanej "Intergrade". Pozytywnie odebrałem także sam projekt Midgaru i wypełniających go sektorów, lecz w oczy raziły niektóre tekstury. Wchodząc do ciaśniejszych pomieszczeń często zdarzało się, że schody czy ściana wyglądały tak źle, że nie wiedziałem do końca, czy aby na pewno w tym momencie nie uruchomił mi się tryb "PlayStation 3". Na szczęście, takie sytuacje występowały sporadycznie i nie raziły mocno w oczy.

Ciężko wypowiedzieć mi się na temat systemu walki, bo nie miałem ochoty się w niego zagłębiać. Dużo osób w tym momencie się zaczerwieni ze złości, ale ja osobiście starcia z wrogami traktowałem jedynie jako przetrawienie informacji poznanych w zatrważającej ilości filmów przerywnikowych, które - swoją drogą - zostały bardzo dobrze wyreżyserowane. Każdą bitwę z bossem, tudzież zwykłymi przeciwnikami chciałem ukończyć jak najszybciej, ponieważ nie mogłem doczekać się poszerzenia wiedzy na temat świata gry i otaczającej Clouda i jego zespół przeszłości, jak i oczywiście przyszłości, którą w ogromnym stopniu kształtują. Krótko mówiąc: stawiałem system walki i związane z nim mechaniki na boczny tor i myślę, że tzw. "samograje" doskonale zrozumieją, o czym mówię.

Całą przygodę przeszedłem na klasycznym poziomie trudności, choć do tej pory nie wiem, dlaczego przy wyborze właśnie na niego się zdecydowałem. O ile starcia z pachołkami Shinry i mniejszymi wrogami wypełzającymi spod ziemi z kanałów były banalnie proste, tak batalie z bossami oferowały już jakieś wyzwania. To, co jednak przykuło moją uwagę, to spora idiotyczność członków naszej drużyny, którzy niestety bez naszej kontroli nie potrafią nic konkretnego zrobić. Nie używają oni swoich umiejętności, nawet tych, które są do nich, a nie do używanej broni przypisane. Trochę to irytuje, szczególnie kogoś, kto nie chce spędzać dziesiątek minut na przełączanie się między postaciami.

Największym minusem Final Fantasy VII Remake są natomiast generyczne do bólu, zmuszające do back-tracingu zadania poboczne. I gdyby nie przyjemne w trakcie ich wykonywania rozmowy z Tifą/Aerith, dzięki którym lepiej poznajemy troskliwe, angażujące się w przyjacielską relację, to raczej olałbym je, nic przy tym nie tracąc. W oczy raziło mnie także przeciskanie się między ciasnymi obiektami, bo czasami miałem wrażenie, że Cloud niepotrzebnie obraca swoje ciało 90 stopni w miejscach, do których wszedłby nawet sam Barret. Nie ukrywam - wyglądało to trochę komicznie i tak jakby na siłę zwalniało tempo zabawy.

Dajcie mi Part 2!

Final Fantasy VII Remake okiem osoby, która z oryginałem nie miała styczności

Gdybym miał możliwość ocenić Final Fantasy VII Remake, wystawiłbym z czystym sumieniem 9/10. To jeden z najlepszych, tuż obok Resident Evil 2 (2019), remake'ów, z jakimi kiedykolwiek miałem styczność. Gorąco zachęcam przede wszystkim graczy niezwiązanych z jRPG-ami i tych uwielbiających emocjonalne, zmuszające do przemyśleń historie do zagrania w najnowszy remake od Square Enix. Jestem pewny, że się nie zawiedziecie. A kto wie, być może w przyszłości otrzymamy rozbudowaną trylogię, z którą obowiązkiem gracza, tak jak w przypadku opowieści o komandorze Shepardzie z marki Mass Effect, będzie się zapoznać? Tak jak wspomniałem powyżej, ja na taki obrót spraw na pewno bym się nie obraził, o ile tylko Square Enix utrzyma poziom fabularny. Bo ten w Part 1 stoi na mistrzowskim poziomie.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Final Fantasy VII Remake.

Mateusz Wróbel Strona autora
Na pokładzie PPE od połowy 2019 roku. Wielki miłośnik gier wideo oraz Formuły 1, czasami zdarzy mu się sięgnąć również po jakiś serial. Uwielbia gry stawiające największy nacisk na emocjonalną, pełną zwrotów akcji fabułę i jest zdania, że Mass Effect to najlepsza trylogia, jaka kiedykolwiek powstała.
cropper