Lekarstwo na życie - recenzja filmu. Szkoda, że nie na nudę

Lekarstwo na życie - recenzja filmu. Szkoda, że nie na nudę

Jędrzej Dudkiewicz | 20.02.2017, 21:00

Miałem złe przeczucia względem Lekarstwa na życie jeszcze przed rozpoczęciem seansu.

Zwiastun pokazywał bowiem mnóstwo, zresztą za każdym razem, gdy widzę w trailerze hasło „film reżysera-wizjonera” od razu mam wrażenie, że jest ono obliczone na wywołanie reakcji, pt. „o, to spodoba się tylko inteligentnym osobom”. A kto by nie chciał należeć do kinomańskiej elity, prawda? No cóż, na mnie film Gore’a Verbinskiego nie zadziałał. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Niejaki Lockhart, pnący się po szczeblach korporacyjnej kariery młodzian, zostaje wysłany do ustronnego uzdrowiska, by ściągnąć z powrotem do Nowego Jorku Pembroke’a, ważną figurę w firmie, bez którego nie będzie możliwa wielomilionowa transakcja. Na miejscu okazuje się, że nie będzie to takie proste, a ponieważ Lockhart doznaje urazu nogi, sam staje się pacjentem. Wkrótce zacznie odkrywać kolejne mroczne tajemnice przybytku, w którym się znajduje.

Główny bohater Lekarstwa na życie Lockhart (Dane DeHaan) trafia do tajemniczego uzdrowiska

Kobieta w wannie pełnej węży

Verbinski celuje w klimatyczny horror, którego siłą ma być przede wszystkim sączący się z każdego kadru niepokój. Podczas oglądania czułem, że największą inspiracją dla reżysera musiały być Lśnienie Kubricka i Wyspa tajemnic Scorsese. Nie ma jednak mowy, by postawić Lekarstwo na życie na tej samej półce, co te dwa dzieła. Verbinski najbardziej zawodzi w kluczowym elemencie, mianowicie nie umie zbudować napięcia. Chociaż dwoi się i troi – stosuje ponurą muzykę, pensjonariusze uzdrowiska rzucają dziwne spojrzenia, dialogi często mogą nieść podtekst i nawet szklanka z wodą ma wyglądać tak idealnie, że aż nienaturalnie – nie był w stanie mnie zaciekawić. Film jest strasznie długi, a ja nawet przez chwilę nie potrafiłem znaleźć powodu, dla którego to wszystko miałoby mnie cokolwiek obchodzić.

Wynika to też z tego, że kto widział zwiastun, de facto zna wszystkie najważniejsze sceny. Trudno zatem mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu, tym bardziej, że całą intrygę da się rozwikłać na dobrą godzinę przed punktem kulminacyjnym. I wierzcie mi, o ile początkowo można próbować jeszcze zawiesić niewiarę i przymknąć oko na różne idiotyzmy, o tyle im bliżej końca, tym absurdy się mnożą i są już tak wielkie, że doprawdy nie da się nie parsknąć śmiechem. A jeszcze Verbinski stara się udawać, że mówi coś ważnego o kondycji dzisiejszego człowieka, który zaprogramowany jest na konsumpcję i ciągły wyścig szczurów. W rzeczywistości większość jego przemyśleć to albo banał, albo zwyczajny bełkot.

Dziwne eksperymenty to normalka w Lekarstwie na życie

Hanna (Mia Goth) nie zna świata poza murami uzdrowiska

Nie pomagają też aktorzy. To znaczy Dane DeHaan stara się jak może i w pewnym stopniu nawet udaje mu się sprawić, że Lockhart jest w miarę ciekawą postacią, którą z czasem można nawet polubić. Gorzej, że nie da się tego powiedzieć o innych członkach obsady. Jason Isaacs, grający doktora Volmera, powinien być jednocześnie demoniczny, niepokojący i charyzmatyczny, uwodzicielski. Powinien budzić strach i fascynację. Niestety jest to rola groteskowa, wywołująca raczej chichot. Z kolei Mia Goth, czyli Hanna, biała panna tańcząca na murach i nie znająca świata poza nimi, jest po prostu nijaka i nie byłbym w stanie przywołać jednej cechy jej charakteru.

Na nic więc zdają się dobre zdjęcia, zwłaszcza pokazujące większe części uzdrowiska i jego okolic. Lekarstwo na życie jest beznadziejnie pretensjonalne i – przede wszystkim – nudne. No i o wiele za długie. Zastanówcie się, czy chcecie czekać ponad dwie godziny, by poznać oczywiste i całkowicie nieciekawe rozwiązanie zagadki.

Atuty

  • Rola Dane DeHaana
  • Zdjęcia

Wady

  • Brak napięcia
  • Nuda
  • Przewidywalność
  • Pretensjonalność
  • Role Jasona Isaacsa i Mii Goth

Lekarstwo na życie nikogo nie wyleczy. Zamiast tego zachorujecie na nudę.

2,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper