Kącik filmowy: Recenzje

Kącik filmowy: Recenzje

Łukasz Kucharski | 13.02.2015, 18:57

W tym tygodniu mały skok w przeszłość, by poznać Legendę sowiego królestwa oraz wybrać w podróż, w którą zabierze nas Locke. Zapraszam!

Legendy sowiego królestwa: Strażnicy Ga'Hoole (2010)

Dalsza część tekstu pod wideo

 

 

Filmy, które sprawiają, że czuję się jak kilkuletni chłopak są obiektem moich nieustannych poszukiwań. Bez względu na gatunek - choć niewiele dramatów mógłbym zaliczyć do tego grona. Głównie to superprodukcje, komedie oraz animacje. Wśród trzeciej grupy mam ostatnimi czasy kłopot, by znaleźć coś trafiającego w mój gust – dla przykładu, Krainy Lodu nie chwyciłem kompletnie, a seans z Big Hero 6 jeszcze przede mną. Sięgnąłem więc po „coś” kilkuletniego, co do tej pory mi umykało. Mowa o przygodach dzielnych strażników z sowiego królestwa.
 
Eksploatowanie kolejnych gatunków zwierząt w filmach animowanych nie ma końca. Mieliśmy pingwiny (tańczące, surfujące i szpiegujące), rybki, zebry, psy, koty, lwy, żołwie, kurczaki, małpy, robaki, pandy i tak dalej. Z jakością poszczególnych dzieł bywa różnie, ale na brak materiału nie można narzekać. Zack Snyder raczej nie gustuje w tego typu produkcjach, ale pierwszy raz zawsze musi nadejść. Los rzucił go w szufladkę „ekranizacja książki dla młodzieży”. A obiektem pracy twórczej zostały trzy pierwsze (z szesnastu) tomy serii autorstwa Katryn Laksy. Jak łatwo się spodziewać nie miał to być rewolucyjny film, zmieniający zasady gry. Chodziło o dobrą zabawę i piękne wykonanie. To pierwsze zależy od Was, ponieważ historia opiera się na kliszy, którą wywoływano już wiele razy. Mianowicie, dzielna sowa Soren wyląduje w środku walki między dwoma obozami latających łowców. Ci „źli” to tak zwani „czyści”, a dobrzy są już trochę bardziej brudni wizualnie. Wątek fabularny to ewidentne zapożyczenie z II wojny światowej, który z grubsza wiadomo jak się zakończy. Pod tym względem – nic nowego.
 
Najważniejsze w Strażnikach... jest jednak wykonanie. Po prostu, powala na kolana i karze cieszyć się, że żyjemy w tych, a nie innych czasach. Twórcy spędzili wiele godzin obserwując życie sów z różnych gatunków. Dzięki ich ciężkiej pracy, na ekranie obserwujemy niezwykle naturalnie poruszające się istoty. Każdy bohater jest inny pod względem aparycji, mimiki i zachowania. Można się w nich po prostu zakochać. Sceny akcji wyglądają o-b-ł-ę-d-n-i-e. Zwłaszcza, że wzbogacono je charakterystycznym element w repertuaru Snydera, czyli spowolnieniem czasu. Dzięki temu, w sytuacjach bitewnej zawieruchy możemy znaleźć się centrum akcji i chłonąć każdy detal. Natomiast efekty pogodowe sprawiły, że zaniemówiłem. Co zdarzyło mi się cztery razy w życiu. Pomimo skierowania dzieła do młodszych widzów dawka brutalności jest tutaj bardzo duża. Czarne charaktery nie są po prostu niezrozumiałe i nie można je/ich polubić pod żadnym pozorem. To latające dranie, które nie cofną się przed niczym i nie zaśługują na drugą szansę.
 
Zakończenie pozostawia furtkę dla kontynuacji (w końcu jeszcze wiele książek zostało), ale na powrót Snydera raczej nie ma co liczyć. Uważam, że po zabawie z uniwersum DC będzie tak zmęczony, iż przerzuci się na skromniejsze produkcje. Świat sów stoi więc otworem. Mam nadzieję, że znajdzie się odważna osoba, która opowie dalsze losy bohaterów. W krótkim seansie zdążyłem się z nimi zżyć i chciałbym jeszcze kiedyś udać się na ekranowy lot po sowim królestwie.
 
 
Ocena: 7.5
 
 
###
 
 
Locke (2013)
 
 
 
 
Jak niewiele potrzeba, aby stworzyć bardzo dobry film. Wystarczy osiem dni zdjęciowych, trzy kamery, jedna autostrada M6, jedna laweta, jedno BMW X6 (na wspomnianej lawecie), jeden aktor przed kamerą (przez sześć nocy) i kilkoro poza (urzędowali w hotelu). Z takiej mieszanki, wbrew pozorom, powstało dzieło, którego nie powstydziłby się chyba żaden reżyser. Polska wersja nie powstanie, bo ani stan dróg, ani długość żadnej autostrady na to nie pozwoli. Poza tym, w scenariuszu brakuje elementów wojennych czy (durno)komediowych, więc kto chciałby w to inwestować. Ważne jest to, że Steven Knight pokazał, że przeciętny Redemption z Jasonem Stathamem był tylko przystawką przed daniem głównym.
 
Locke to popis ekranowych umiejętności Toma Hardy'ego. Aktor wielokrotnie udowodnił już, że w każdym gatunku czuje się dobrze. Tutaj, w roli Ivana Locke'a, wzbija się na wyżyny. Mimo, iż trawiło go przeziębienie, które po prostu dodano do scenariusza (a ja podejrzewałem, że zgotowano mu jakąś śmiertelną chorobę, bo ciągle sięgał po chusteczki). Hardy serwuje nam pełne spektrum emocjonalne. Jego bohater to spec od spraw budowy, który staje w obliczu wyboru. Dokończyć największy projekt w Europie czy... postąpić słusznie. O co chodzi? Zobaczcie sami i same, ponieważ warto. Jego interakcje z innymi ludźmi coraz bardziej ujawniają nam jakim jest człowiekiem i dlaczego wybrał trudne rozwiązanie, a nie najmniejszą linię oporu. Towarzyszymy protagoniście od momentu, gdy kończy zmianę i wsiada do auta (jedyne zdjęcia poza pojazdem), aż do małego postoju na końcu filmu. Przez ten czas jego życie będzie na zmianę walić się w gruzy i odbudowywać. Wykres sporządzony po seansie mógłby przypominać sinusoidę.  Znajdziecie tutaj wszystko co tworzy znakomity dramat, ale w esencjonalnym opakowaniu kina drogi. Bez pościgów, wybuchów, pisku opon, giętej blachy i tłuczonego szkła (Hardy nadrobi w Mad Maxie), ale z wiarygodnymi postaciami, problemami i zachowaniami. Jedynie „rozmowy” z ojcem głównego bohatera są troszkę przesadzone. Tak odrobinkę.
 
Radzenie sobie z trudami życia to motyw przewodni Locke, ale na drugim planie jasno jawi się komentarz czasów współczesnych. Ivan jest w stanie załatwić wszystko przez telefon, który razem z samochodem i jego osobą tworzy obraz człowieka dwudziestego pierwszego wieku – zintegrowanego z technologią. Oczywiście sytuacja w jakiej się znajduje wymaga takiego rozwiązania, ale czy w naszej poza ekranowej egzystencji nie jest tak, że jesteśmy jednością z tymi przedmiotami? Nawet ja, który nie znosi rozmawiać przez telefon (brakuje mi wizualnych reakcji drugiej osoby) przyznaję się do tego grzechu. Z kolei mój prawie pełnoletni samochód stanowi integralną część mojej osoby, niczym dla samuraja jego miecz. Może to nadinterpretacja, ale taki dodatkowy przekaz dostrzegłem w dziele Knighta. Wszystko to sprawiło, iż moje wysokie oczekiwania zostały spełnione. Przyznaję, że po pierwszych informacjach miałem wizję gangsterskiego kina drogi, ale całe szczęście twórcy wybrali inną... drogę. Szczerze polecam.
 
Ocena:  8.5
 
 
###
 
 
Do przeczytania!
 
Łukasz Kucharski Strona autora
cropper