Nowy Smak Wiśni (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Pejotl w wersji do oglądania

Nowy Smak Wiśni (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Pejotl w wersji do oglądania

Piotrek Kamiński | 20.09.2021, 21:00

Kiedy początkująca reżyserka zostaje oszukana przez nieuczciwego producenta, z pomocą przyjdzie stara wiedźma i jej klątwa. Z początku ciężko powiedzieć, czy to tylko czcze gadanie, czy prawdziwe przekleństwo, ale kiedy główna bohaterka zaczyna wymiotować żywymi kociętami, wiadomo już, że gówno za moment uderzy w wiatrak.

Śniło mi się kiedyś, że byłem u babci pod Warszawą, kiedy nagle za domem spadł wielki samolot pasażerski. Pobiegliśmy z bratem zobaczyć, czy ktoś przetrwał, ale okazało się, że zamiast na wrak, trafiliśmy na gangsterów robiących coś mocno nielegalnego. Wsiedliśmy więc do samochodu i zaczęliśmy uciekać. Po kilku chwilach dotarliśmy nad wielkie urwisko. Postanowiliśmy, że większe szanse mamy próbując przeskoczyć wielki kanion w starym oplu, niż walcząc gołymi rękoma z uzbrojonymi bandziorami. Lecz zanim rozbiliśmy się o ziemię (w zwolnionym tempie, wbici w podsufitkę), przypomniało mi się, że przecież potrafię latać, więc po prostu polecieliśmy do domu, po drodze rozmawiając o jakichś kompletnych bzdurach. Gdzieś tam dalej pojawiał się jeszcze basen i moja ucieczka przed policją, po tym jak zabiłem bezdomnego żeby sprawdzić jakie to uczucie (oglądałem niedawno "American Psycho"). Porąbany sen, co nie? A to i tak w sumie nic w porównaniu z tym, co dzieje się w dzisiejszym serialu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nowy Smak Wiśni (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Pejotl w wersji do oglądania

Nowy Smak Wiśni (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Początek jak u Hanka Moody'ego

Lisa Nova (Rosa Salazar) jest niezależną reżyserką, która właśnie przyjechała do Los Angeles, aby zająć należne jej miejsce w panteonie wielkich reżyserów tego świata. Niemalże natychmiast zdobywa uwagę Lou Burke'a (Eric Lange), znanego, choć ostatnio niezbyt gorącego producenta filmowego, który obiecuje, że załatwi pieniądze na pełen metraż oparty na krótkim filmie, który Lisa nakręciła kiedyś ze znajomymi i pozwoli jej go nawet wyreżyserować. Wszystko zmienia się, kiedy dziewczyna nie reaguje pozytywnie na jego zaloty (jeśli można to tak nazwać). Lou zabiera jej film, w zamian oferując jedynie wzmiankę w napisach końcowych. Wściekła Lisa postanawia skorzystać z oferty tajemniczej kobiety imieniem Boro (Catherine Keener), która proponuje, że może skrzywdzić dla niej kogoś, jeśli tylko młoda reżyserka tego zechce. Z początku wygląda na to, że jedyne, co wiedźma dała radę zrobić, to ją naćpać, ale kiedy na imprezie u Lou jeden z gości staje nagle w ogniu, atmosfera zaczyna się zagęszczać. Tylko, czy dziewczyna wciąż będzie chciała aby klątwa się wypełniła, kiedy zobaczy jej skutki?

Pierwsze odcinki przywodzą trochę na myśl świat wykreowany przez Toma Kapinosa na potrzeby "Californication" z Davidem Duchownym. Los Angeles, kulisy świata filmów, wielkie chałupy, seks, dragi i bardzo, bardzo śliscy ludzie. Lisa Nova zdaje się czuć w L.A. jak ryba w wodzie. Siedzi u najlepszego przyjaciela i pali zioło, zaraz po tym idzie na spotkanie z producentem, który uwielbia jej oryginalny, krótki metraż. Chwilę po tym już siedzi u niego na imprezie, gdzie poznaje masę wpływowych ludzi. Ale już nawet w tym pierwszym odcinku, widz wyraźnie czuje, że ten kolorowy świat to tylko przykrywka. Wszystkie sceny nocne, łącznie z tą otwierającą cały serial, mają bardzo oniryczny, wysoce stylizowany klimat. Zaczynając oglądać serial duetu Nick Antosca i Lenore Zion na ślepo, bez wcześniejszej wiedzy na temat tego, z czym właściwie będziemy mieli do czynienia, można tego nawet nie zauważyć, ale jeśli wrócić później do początku historii, to od razu wie się, że pod powierzchnią kryje się coś więcej.

Nowy Smak Wiśni (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Finał już bardziej w stylu Lyncha

Dawno już nie widziałem tak popieprzonego serialu. Ta senna, oderwana od rzeczywistości aura wyrwana jakby z klasyków Davida Lyncha (w dwóch odcinkach pojawia się nawet występujący w lynchowym "Mulholland Drive" Patrick Fischler), to ledwie wierzchołek góry lodowej. Im dalej w las, tym klątwa staje się bardziej hardkorowa i wymaga coraz więcej od samej Lisy. Apogeum następuje prawdopodobnie w czwartym odcinku, w którym poziom dziwności, obrzydliwości i wszelkich innych ości wywala sufit, okna i zaczyna wypływać na ulicę. Nie powiem o co dokładnie chodzi, ale jedno jest pewne - każdy doskonale będzie wiedział o czym mówię, gdy tylko to zobaczy. Podobno główna bohaterka występuje w tej scenie topless, ale nie jestem pewien, bo nie potrafiłem skupić się na niczym innym.

Zarówno efekty klątwy, jak i wizje, których doświadcza naćpana dziwnymi specyfikami Lisa, nakręcone są pierwszorzędnie. Prawdziwy niepokój widz zaczyna odczuwać dopiero od pewnego momentu, lecz już nawet fascynacja towarzysząca mu w pierwszych odcinkach podszyta jest mrokiem, choć nie jest to z początku tak oczywiste. Pełno tu nieprzyjemnych zbliżeń, cieni na ścianach, kamery patrzącej w nieprzeniknioną otchłań mroku. Ale żeby nie było zbyt poważnie, mrok ten otaczają neony, wisielczy humor i całkiem solidna, wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa. Rosa Salazar bez problemu ściąga na siebie uwagę widza. Jej postać jest pewna siebie, stanowcza i niedająca sobie w kaszę dmuchać, ale można ją też zranić. Jest uczuciowa i ma masę problemów, które skrywa pod maską przesadnej pewności siebie. Reszta obsady nie pozostaje jej dłużna. Catherine Keener chyba urodziła się do grania mrocznych, wrzucających ciarki na plecy postaci. Eric Lange poraża swoim kompletnym brakiem ludzkich odruchów i jednocześnie odpycha oraz bawi widza. W pozostałych, ale również ważnych rolach przewijają się Manny Jacinto jako Code, przyjaciel głównej bohaterki i popularny diler; Jeff Ward jako Roy Hardaway, znany aktor, który niemalże zakochuje się w Lisie tylko na podstawie jej krótkiego filmu; Hannah Levien jako całkiem zabawna dziewczyna Code'a, Christine oraz Daniel Doheny jako takie tam zombie.

Tak właśnie powinno robić się adaptacje literatury. Pierwszy sezon "Nowego Smaku Wiśni" przekłada na ekran ledwie jedną piątą całej książki. Nie spieszy się, daje odpowiednio wybrzmieć scenom, które tego potrzebują, rozwija i ubarwia postacie, które w literackim oryginale są jedynie mało znaczącymi nazwiskami. Wciąż jeszcze nie znamy odpowiedzi na wszystkie dręczące nas pytania, ale biorąc pod uwagę długość materiału źródłowego, jest szansa, że dane nam będzie zobaczyć koniec tej historii, nawet mimo faktu, że Netflix lubi zabijać dobrze zapowiadające się seriale po sezonie, albo dwóch. Druga połowa sezonu może przez to wydawać się trochę nijaka, ale to właśnie dlatego, że to jeszcze wcale nie koniec tej opowieści. Wątpię aby tak dziwny i często obrzydliwy serial znalazł dużą publiczność, lecz jeśli szukasz czegoś oryginalnego, produkcji, która nie traktuje widza jak debila i nie próbuje wepchnąć mu żadnej moralizatorskiej lekcji, słowem - rozrywki, "Nowy Smak Wiśni" powinien Ci podejść.

Atuty

  • Niebanalny mix horroru z historią o kulisach Hollywood;
  • Technicznie wygląda i brzmi świetnie;
  • Porządne aktorstwo;
  • Klimat trochę jak u Lyncha.

Wady

  • Druga połowa sezonu wyraźnie zwalnia;
  • Sporo pytań bez odpowiedzi, ale w sumie to jeszcze nie koniec tej historii.

"Nowy Smak Wiśni" to body horror, dramat, komedia i... małe kotki. Polecam fanom produkcji "dziwnych".

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper