Gwiezdne Wojny: Parszywa Zgraja (2021) – recenzja serialu [Disney]. Spin-off-off

Gwiezdne Wojny: Parszywa Zgraja (2021) – recenzja serialu [Disney]. Spin-off-off

Piotrek Kamiński | 14.08.2021, 20:00

Oddział wadliwych klonów próbuje odnaleźć się w nowej, imperialnej rzeczywistości. Czy jest jeszcze dla nich miejsce na tym świecie?

Jeśli zabierasz się za robienie serialu, czy filmu ze świata Gwiezdnych Wojen, to lepiej żebyś miał coś konkretnego do powiedzenia. Galaktyka jest na tyle olbrzymia, a ramy czasowe szerokie, że dałoby się strzelać historyjkami na lewo i prawo właściwie bez końca. Warto jednak zadać sobie wpierw pytanie, czy to taki dobry pomysł. Nawet najsilniejszą markę bardzo łatwo rozwodnić, jeśli dodaje się do niej produkty bez ładu i składu. Dobrze przygotowana produkcja z tego uniwersum powinna poszerzać je, dodawać nowe elementy, odpowiadać na już postawione pytania, zadawać kolejne. Musi wiązać się w sensowny sposób z tym, co już mamy. Przez większą część sezonu zastanawiałem się jak ta sztuka uda się "Parszywej Zgrai", bo zapowiadało się, że będzie to po prostu nic nie wnosząca zapchajdziura. Na szczęście ostatecznie okazało się, że nie miałem racji. A przynajmniej nie do końca.

Dalsza część tekstu pod wideo

Gwiezdne Wojny: Parszywa Zgraja (2021) – recenzja serialu [Disney]. Spin-off-off

Gwiezdne Wojny: Parszywa Zgraja (2021) – recenzja serialu [Disney]. Wykonać rozkaz 66

Parszywa Zgraja (Dee Bradley Baker) to oddział klonów Jango Fetta, składający się z modeli defektywnych, lecz przez to wyjątkowych. Dowódca, Hunter, posiada wyostrzone zmysły, dzięki którym na polu bitwy porusza się jak kot, atakując przeciwnika i jednocześnie robiąc uniki, w pojedynkę zdejmując całe oddziały wroga. Wrecker posiada raczej mniejszy niż standardowo iloraz inteligencji, ale nadrabia olbrzymią siłą fizyczną, pozwalającą mu nawet przepychać czołgi. Crosshair to prawdopodobnie najlepszy snajper w całej galaktyce, a Tech ma łeb jak sklep, pozwalający mu opracowywać zaawansowane taktyki niemalże z marszu. Stawkę zamyka znany jeszcze z oryginalnych "Wojen Klonów" Echo, czyli klon zamieniony w cyborga, który potrafi bez pomocy dodatkowego sprzętu przechwytywać transmisje wroga.

Kiedy ich poznajemy, ratują właśnie przed śmiercią rycerza jedi i jego padawana, człowieka później znanego jako Kanan Jarrus. Radość nie trwa jednak długo, ponieważ już chwilę później wszystkie klony dostają do wykonania rozkaz. Słynny rozkaz 66. Ze względu na niestandardowy materiał genetyczny, chip zmuszający klony do posłuszeństwa nie zmienia ich w bezdusznych morderców. Wkrótce po tym cała drużyna zdezerteruje i zacznie tułać się po galaktyce starając się znaleźć dla siebie miejsce. Napisałem cała? Prawie cała. Jeden z członków postanawia pozostać po stronie imperium. Jego miejsce zajmie młodziutka Omega, kolejny niestandardowy klon, tym razem płci żeńskiej.

Po mocnym otwarciu fabuła "Parszywej Zgrai" wyraźnie przyhamowuje. Odpowiedzialny za serial Dave Filoni proponuje widzom aż 16, zazwyczaj około trzydziestominutowych odcinków, lecz tak naprawdę wszystko pomiędzy pierwszymi kilkoma i ostatnimi kilkoma, to tylko bardziej, lub mniej ciekawe zapchajdziury. Klony całkiem szybko wchodzą we współpracę z załatwiającą różnym osobnikom różne rzeczy kosmitką i latają z odcinka na odcinek wykonując dla niej kolejne zlecenia. Miejscami potrafią całkiem sympatycznie nawiązać do oryginalnej trylogii, na przykład załatwiając Jabbie jego ukochanego rancora, którego tak bezdusznie w szóstym epizodzie sagi zabił Luke Skywalker.

Niestety, spora część tej puli epizodów skupia się na poszerzaniu uniwersum i nie zawsze wychodzi jej to z klasą. Ile razy widzieliśmy już jak dobry przywódca sprzeciwia się niesprawiedliwości, bo chce żeby jego dziecko żyło w lepszym świecie, po czym natychmiast zostaje zdradzony i dziecko musi szybko dorosnąć żeby go ratować/pomścić? No to obejrzymy jeszcze raz. Niby klasyka, niby nie ma w tym nic złego, ale jednak ma się trochę wrażenie, że marnuje się czas. Niestety, praktycznie cała seria "Wojny Klonów" była temu winna, więc niemalże naturalnym jest, że z tą samą sytuacją mamy do czynienia i tu. Na szczęście końcówka raz jeszcze nabiera tempa i serwuje połączenie niemałych emocji (zwłaszcza, że w zasadzie diabli wiedzą, jak długo cała ekipa pożyje) i odpowiedzi na kilka palących pytań, które męczą wszystkich tych fanów, którym jeszcze jakoś tam zależy na serii po tym, co zrobił z nią myszon Miki.

Gwiezdne Wojny: Parszywa Zgraja (2021) – recenzja serialu [Disney]. Mrocznie i z sercem

Dee Bradley Baker to bodajże największy tytan pracy całego świata Gwiezdnych Wojen. Facet już od lat podkłada głos dosłownie wszystkim klonom (w dzisiejszym serialu już nie, bo dziwnie by brzmiało jakby próbował być może z 10 letnią dziewczynką) i jakimś cudem potrafi każdemu z nich (przynajmniej z tych nazwanych) nadać unikalną barwę, ton, charakter głosu. To wręcz niesamowite, że zarówno Wrecker, jak i Crosshair dzielą tego samego aktora głosowego. I jednocześnie nie ma w tym nic dziwnego, bo gdzieś tam słychać tę samą bazę - w końcu to wszystko klony. Całkiem nieźle wtóruje mu Michelle Ang, która wcielając się w Omegę próbuje naśladować jego akcent. Miejscami zdarza jej się trochę przesadzić, ale ogólnie wypada raczej wiarygodnie.

Graficznie "Parszywa Zgraja" to kontynuacja trendu napoczętego jeszcze w pierwszym sezonie "Wojen Klonów". To niepodważalnie wciąż ten sam styl graficzny - postacie są ciosane raczej szerokim dłutem, ale są przy tym bardzo plastyczne i poruszają się z niemałą gracją. Przy tym wszelkie tła, efekty cząsteczkowe i światło to już zdecydowanie dzisiejsze czasy. W ramach gościnnych występów na ekranie pojawia się kilka znanych i lubianych postaci, ale nie będę precyzował o kogo chodzi. Ciekawiej jest przekonać się o tym na własnej skórze.

Spin-off spin-offu "Gwiezdnych Wojen" to po prostu więcej tego samego, za co publiczność pokochała "Wojny Klonów". Kolejne sceny akcji kręcone są z pomysłem, postacie są wyraziste, a relacje między nimi ewoluują z odcinka na odcinek. Scenarzyści nie boją się bezpardonowych rozwiązań - potrafi być całkiem zabawnie, ale miejscami wydarzenia mogą chwycić widza za serce, a ponieważ to wojna, praktycznie nikt nie jest do końca bezpieczny (poza tymi postaciami, które pojawiają się w produkcjach dziejących się później). Brakuje trochę rycerzy jedi, albo generalnie kogoś, kto używałby miecza świetlnego, lecz dzięki temu cała produkcja jest zdecydowanie bardziej wojenna, w pewnym - bardzo umownym - sensie zakorzeniona w rzeczywistości. Mimo trochę zbyt ślamazarnego środka, większość fanów sagi powinna czuć się usatysfakcjonowana.

Atuty

  • Zgrabnie rozwija wątek Kamino;
  • Miejscami całkiem mroczny;
  • Sympatyczna drużyna głównych bohaterów;
  • Solidna animacja.

Wady

  • Tak naprawdę dobra połowa sezonu to taka tam zapchajdziura;
  • Równie dobrze można by opowiedzieć tę historię w głównym serialu.

"Gwiezdne Wojny: Parszywa Zgraja" Nie są produkcją, której potrzebowaliśmy, ale ostatecznie i tak wyszło z tego kilka godzin dobrej rozrywki na solidnym poziomie.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper