Falcon & the Winter Soldier (2021) – opinia po pierwszym odcinku serialu [Disney]. PTSD

Falcon & the Winter Soldier (2021) – opinia po pierwszym odcinku serialu [Disney]. PTSD

Piotrek Kamiński | 19.03.2021, 21:00

Steve Rogers przeszedł na emeryturę, ale Sam Wilson i Bucky Barnes wciąż walczą o lepsze jutro. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zbliża się zagrożenie. Poważne zagrożenie. Świat raz jeszcze będzie potrzebował Kapitana Ameryki. Lecz, czy znajdzie się chętny na dźwignięcie związanego z tym tytułem ciężaru?

"Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz" był pierwszym prawdziwym gamechangerem od czasu startu MCU sześć lat wcześniej. Film braci Russo, autorów najlepszych odcinków przezabawnego "Community", pokazał ,że kino superbohaterskie nie musi być nijaką historyjką o odnajdywaniu swojej wewnętrznej siły i przeciwstawianiu się swojemu pragnącemu zagłady świata/dominacji bliźniakowi. Albo inaczej - nie musi być tylko o tym. "Zimowy Żołnierz" to było po prostu sympatyczne kino szpiegowskie, okraszone nielichymi scenami akcji. Zupełnie przy okazji jeden z głównych bohaterów potrafił zamordować kogoś rzucając weń tarczą i nie przeszkadzało mu spadanie z 10+ metrów. Drugi już serial nakręcony dla Disney+ ma szansę ten sukces powtórzyć. Oby mu się udało.

Dalsza część tekstu pod wideo

Falcon & the Winter Soldier (2021) – opinia po pierwszym odcinku serialu [Disney]. PTSD

Falcon & the Winter Soldier (2021) – opinia po pierwszym odcinku serialu [Disney]. Sam Wilson z Luizjany

Sam (Anthony Mackie) wciąż pracuje dla rządu jako Falcon. Kiedy wracamy do niego, rozpoczyna akurat misję rozprawienia się z jednostką szajki terrorystycznej, w skład której wchodzi znany jeszcze ze wspomnianego "Zimowego Żołnierza" Batroc the Leaper. A to tylko pierwsze z wielu nawiązań do filmów. Sytuacja nie wygląda różowo, jako że terroryści próbują uciec na teren innego kraju, gdzie Wujek Sam nie będzie mógł im nic zrobić. Pościg między skałami kanionu, kolejnymi helikopterami, dziejący się w powietrzu, ale i na ziemi potrafi wyrwać z kapci. Efekty specjalne, jak to zazwyczaj (choć wcale nie zawsze) u Marvela stanowią nielichą ucztę dla oka, a pojedynki na pieści składają się z długich, stabilnych ujęć pozwalających docenić pracę choreografów i kaskaderów. Nie ma mowy o kamerze trzęsącej się jakby trzymał ją chory na Parkinsona, upierdliwie bliskich ujęciach, z których bez stopklatki niczego nie da się odczytać i tym podobnych zabiegach mających zamaskować produkcyjne niedoróbki. Bliżej słynnej sceny na korytarzu w pierwszym odcinku "Daredevila", niż czegokolwiek z "Iron Fista".

Po drugiej stronie świata na ekran, razem ze ścianą, wkracza Zimowy Żołnierz (Sebastian Stan). Bucky, zakuty w swój stary kostium, wybija szybko i skutecznie rosyjskich dygnitarzy, którzy nie sympatyzują z Hydrą. Jego długie, ciemne włosy opadają kaskadami... Zaraz. Długie włosy? Stary strój? Mordowanie przeciwników Hydry? Szybko okazuje się, że to tylko zły sen. Jeden z wielu, które nie dają Barnesowi spać w nocy. Niełatwo jest być stusześcioletnim, byłym superzłolem, który w obecnych czasach czuję się obco. Są ludzie, którzy bardzo chcieliby mu pomóc, ale najpierw on sam musi chcieć dać sobie pomóc. Zdaje się, że jego historia będzie należała do tych spokojniejszych i opartych przede wszystkim na wewnętrznej walce z samym sobą. To prawdopodobnie słuszna decyzja. Zimowy Żołnierz potrafił dokopać samemu Kapitanowi Ameryce, więc stawianie go od samego początku na linii frontu byłoby trochę strzałem w stopę. No chyba, że autorzy od razu planują wystawić przeciwko głównym bohaterom działa dużego kalibru.

Falcon & the Winter Soldier (2021) – opinia po pierwszym odcinku serialu [Disney]. James Barnes z przeszłości

Nie samą akcją jednak człowiek żyje. Od początku widać, że twórcy położą duży nacisk na budowanie postaci. I bardzo dobrze, bo tak jak zarówno Falcon, jak i Bucky od zawsze cieszą się sympatią widzów, tak ciężko w zasadzie powiedzieć o nich coś więcej ponad wymienienie ich umiejętności i z kim się kolegują. Dlatego już pierwszy z planowanych sześciu odcinków prezentuje rodzinę Sama, który najwyraźniej pochodzi z Dulvey, w stanie Luizjana (szerokie ujęcia kiedy jedzie do domu wyglądają jak żywcem wyjęte z Resident Evil 7) oraz ludzi, w towarzystwie których obraca się Bucky. Okazuje się, że zawrotna kariera Wilsona wcale nie pomaga w niczym jego siostrze, która, po śmierci taty, musi sama radzić sobie z gospodarstwem, na której jej nie stać i nawet znana twarz brata w niczym tu nie pomoże. Niewykluczone, że jakąś rolę w serialu odegra również wątek nierówności rasowej, ale może tylko doszukuję się dziury w całym.

Po stronie Bucky'ego kontynuowany będzie również temat niedopasowania, który delikatnie napoczął Steve Rogers, a który tu dodatkowo poszerzony zostanie o traumę związaną z byciem wykorzystywanym w niecnych celach, pranie mózgu i tym podobne kwiatki.

Zapowiada się ciężki, psychologiczny thriller sensacyjny. Sześć odcinków to nie jakoś przesadnie dużo, co pozwala mieć nadzieję, że akcja do samego końca utrzyma dobre tempo. Oby scenarzyści nie traktowali widzów jak małych dzieci, którym wszystko trzeba wytłumaczyć, a powinno być dobrze. Świat nie potrzebuje kolejnego finału wypełnionego laserami, wizjami końca świata i toną CGI. Potrzebuje Kapitana Ameryki. Tylko kto sięgnie po tarczę, którą zostawił po sobie Steve Rogers? Kto weźmie na siebie to brzemię. Być może przekonamy się o tym prędzej niż mogłoby się zdawać. Po udanym WandaVision poprzeczka wisi dosyć wysoko. Czy drugiemu serialowi MCU uda się ją przeskoczyć? Pierwszy odcinek to ledwie wstęp do tej historii, ale zdaje się, że scenarzyści wiedzą co robią.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper