Ustrzelić "dziesiątkę"...
Dawno, dawno temu, kiedy konsole wchodziły w swój szczytowy etap życia, plotki o nadchodzącej generacji mocno pobudzały wyobraźnie graczy. Zwłaszcza kiedy w czasach raczkującego internetu wszelkie informacje czerpało się z branżowych magazynów wydawanych raz w miesiącu. A dziś? Dziś to zupełnie inna historia i być może warto o niej teraz pogadać, bo wiele wskazuje na to, że nadchodząca – 10 generacja – będzie zupełnie inna, niż te które znaliśmy do tej pory…
W formie luźnych przemyśleń – nie zawsze podpartych suchymi faktami, czy newsami branżowymi – układam sobie w głowie „nowy układ sił” w nadchodzącej generacji konsol. Nintendo jest znów gdzieś pośrodku, z całkowicie innym oknem czasowym dla swojej konsoli, ale też z zupełnie inną masą docelową dla nowego Switcha - chociaż nie będzie to na pewno tak wyraźne odseparowanie jak w przypadku 8 i 9 generacji. Dlaczego? Moc nowej maszynki Nintendo zapewne pozwoli – co już widać – na wydanie na nią równocześnie wielu gier kojarzących się raczej z PlayStation, Xboxem, czy PC, tym samym kilku potencjalnych nabywców sprzętów od Sony, czy MS może pozostać tylko przy konsoli Big N z uwagi na szersze spektrum dostępnych tytułów. Ciekawa droga dla kogoś, kto nie jest wizualnym purystą i umie przymknąć oko na graficzne kompromisy konieczne w większości multiplatformowych gier…

Na drugim brzegu znajduje się Sony ze swoim PlayStation. Człowiek łapie się za głowę, że to już szósta generacja grającej skrzynki, która w latach 90 na dobre zmieniła oblicze nie tylko branży gier, ale chyba tez całej popkultury i szeroko rozumianej domowej rozrywki. Po drodze konsole PlayStation w całej swej historii zaliczały różne epizody. Większość z nich była nadzwyczaj udana, ale mimo wszystko każda maszynka japońskiego producenta z czymś musiała się borykać. Dwójka i trójka były trudne w programowaniu z uwagi na technologię, które w nich zastosowano ale koniec końców okazały się sukcesem (jedna olbrzymim, a druga „zadowalającym”). PS4 z kolei miała trafić do każdego i naprawić „błędy poprzedników” w kwestii tworzenia gier. Miało być łatwo, szybko i bezproblemowo. Tak też się stało – Sony, podobnie jak MS – postawiło na „komputerowe” podzespoły i maszyna była bardzo przyjazna dla deweloperów, a dodatkowo cała ta pecetowa architektura pozwalała na szybkie konwersje gier z i na PC. Złoty środek został chyba znaleziony, ale według wielu opinii zabrakło nico mocy, czy też lepszego procesora. Nie wiem – nie znam się, ale ulepszone wersje konsol (PRO i X) każą w te bajki nam wierzyć. Efekt – gigantyczny sukces sprzedażowy, dlatego młodsza sistra miała jawić się jako ewolucja poczciwej żylety…

I w zasadzie, do tego własnie doszło. PS5 było i jest lepsze w każdym aspekcie technicznym od PS4. Dość mocne podzespoły, brak tych tak zwanych „wąskich gardeł” i biały kolor, który na nowo kazał nam zdefiniować nasze postrzeganie innych białych rzeczy w domach, bo jeżeli do tej pory uważałeś, że masz w swoich czterech kątach coś białego, to po postawieniu obok tego PS5 nagle okazywało się inaczej. Po prostu – bielsze od nowej Plejki nic nie będzie. I już.
Zgrzyt w przypadku piątki natomiast jest taki, że jako tako – mimo wielu świetnych pozycji – gier przełomowych, ikonicznych, ponadczasowych na nią nie uświadczymy. Biorę to na kark obecnych trendów, społeczności, grupy docelowej, ale też zmianie pokoleniowej twórców gier. Specjaliści, którzy tworzyli niezapomniane dzieła na przełomie tych wszystkich lat, po prostu stracili pazur, wykorzystali na maksa swoją kreatywność i jakkolwiek to zabrzmi – już dawno dobili do sufitu swoich możliwości twórczych. Nie bez znaczenia jest też fakt, że w tym kotle nieco zamieszał były szef PlayStation – Jim „Rudy” Ryan – orędownik gier usług i wszelkiej maści szamba, które nijak miały się do spuścizny marki i coraz to większej ingerencji i stawianiu na pracę sztucznej inteligencji zamiast ludzkich zasobów mózgowych. Możecie się ze mną nie zgodzić – i być może będziecie mieli racje – ale moim zdaniem takich „kultowych” gier my już po prostu nie zobaczymy. Ktoś powie – Indie i mniejsze tytuły, gdzie tli się jeszcze pasja i czuć to coś. Tak, ale to nie ta skala, która może wyrwać z butów, albo powodować że poplamimy fotel z podniecenia.
I taka będzie też zapewne kolejna konsola Sony. Szóstka pozostanie „bezpieczna”, nastawiona na sprawdzone marki, bez ryzyka poślizgu czy pomyłki mogącej kosztować istnienie danego studia, czy nawet korporacji. Sprzętowo dostaniemy kolejną iteracje podzespołów od AMD, które zapewne będą ileś tam razy mocniejsze i wydajniejsze od poprzednich, ale nie ma się co łudzić – efektu WOW - ni uja nie będzie. Już teraz poziom oprawy w wielu grach jest więcej niż wystarczający. Zasoby konsol są marnowane na jakieś pierdoły, niewidoczne na pierwszy – a czasem i drugi – rzut oka dla przeciętnego gracza. A przecież w niego celuje producent. Nawet teraz - oglądając porównania wersji poszczególnych gier z PS4 i PS5 – potrzebna jest stop klatka, powiększenie x 20, czy zwolnione tempo, aby cokolwiek zobaczyć.

I tutaj pojawia się kolejny gracz. Spasiony, tłusty kot – Microsoft. Ma wszystkie argumenty, aby kolejny już raz nieco zmienić zasady gry. Zrobił to już za czasów pierwszego Xboxa i 360’tki, masowo wdrażając do świata konsol zabawę przez internet (Xbox Live), na skalę o jakiej nikt wcześniej nie myślał, a przecież próbowała Sega ze swoim wbudowanym modemem w Dreamcaście i Sony z Network Adapterem w PS2. Kolejny przełom – model „Netflix’owej” dystrybucji gier w dobie Xboxa One i obecnego Series S/X. Zatwardziałym graczom wydawało się niemożliwe, że taka usługa może całkowicie wyprzeć fizyczne wydania, bo przecież nadal są kolekcjonerzy, wielbiciele plastiku – ludzie starej daty lubiący mieć swoje gry na półce. Racja – ale taki osób jest coraz mniej, a firmy – nawet jeśli wydają już grę w pudełku, to zazwyczaj płyta, albo karta w jego wnętrzu stanowi tylko „klucz” do pobrania zawartości – jeżeli nie całej, to przynajmniej jej części - z sieci. Słowem – choojnia z grzybnią. Xbox Game Pass rozgościł się na tyle dobrze i wygodnie, że Microsoft widząc i czując ten pieniądz płynący z modelu subskrypcji, praktycznie wywiesił białą flagę w temacie sprzętu strikte konsolowego i w kolejnej generacji może zagrać vabank…
Połączyłem sobie pewne kropki. Jedne to plotki na temat kolejnej konsoli, albo raczej – urządzenia – które w zamyśle ma się pojawić w przyszłości. Kolejny aspekt, to fakt, że - biorąc pod uwagę obecną sytuację na rynku i przywiązanie do danej marki - Microsoft po prostu nie jest w stanie rywalizować na polu sprzedaży sprzętu z Sony, czy Nintendo. Ostatnim tropem, jest przenośny komputerek od Asusa – ROG Xbox Ally X – czy jak on tam się zwie. Według mnie, ta zabawka to nic innego jak przymiarka do wersji stacjonarnej, mającej w zamiarze docelowo zastąpić Xboxa konsolowego jakiego znamy od ponad 20 lat. Dlaczego tak myślę? Microsoft od dawna prowadzi już narracje, że Xbox jest wszystkim i generalnie skupia się na samym brandzie, nazwie, czy logo marki, a nie na urządzeniu jako takim pozostawiając w wyobraźni graczy pewną lukę i miejsce na domniemania czym może być Xbox w przyszłości i jak potencjalni klienci zechcą go przyjąć...

Czego zatem należy się spodziewać? Komputera z nakładką systemową imitującą konsolę, który będzie działał na "zwykłym" Windowsie, a nie na dostosowanej do konsoli wersji? Dostępu nie tylko do sklepu Xboxa, Game Passa, ale też do pozostałych takich jak Steam, a co za tym idzie gier od PlayStation, GOG i cholera wie co tam jeszcze skrywa Pecetowy świat. W zamiarze - wizja wydaje się super. Wszystko w jednym miejscu - gry, aplikacje, filmy, możliwość pracy i tak dalej. Pomijam kwestie ceny z oczywiostych względów, bo i tak wiadomo że nowe konsole tanie nie będą. Nie mogą być, skoro ich aktualni bracia i siostry są droższe niż podczas premiery 5 lat temu.
Co jednak może pójśc nie tak? Takich "set top boxów" było kilka - o ile mnie pamięć nie myli to oprócz PSX'a na bazie PlayStation 2, jeszcze Nintendo bawiło się w jakiś mariaż z Philipsem, albo Panasonikiem, łącząc Game Cuba w jakąś pokraczną skrzynkę. Oczywiście, to nie ta skala co obecnie ma w swoich planach Microsoft, bo mimo wszystko te maszynki były zamkniete i tak na "swoje" gry, ale miały mimo to służyć jako centra domowej rozrywki. Oba pomysły skończyły jako unikaty i eksponaty kolekcjonerskie. Microsoft zapewne będzie i tak stał przy swoim i wizji, że tym razem będzie inaczej - że wszystko zostanie dopracowane i należycie przetestowane. Że dostaniemy urządzenie - bo już raczej nie konsole - które w 100% będzie w stanie zaspokoić swojego nabywcę. Jestem w stanie im w to uwierzyć, ale nie wiem czy choćby w najmniejszym stopniu taka maszyna mogłaby mnie ekscytować swoją premierą. Możliwe że tak, ale wszystko i tak rozchodziłoby się o komfort grania. Bo nie oszukujmy się - konsola od zawsze dawała nam pewnego rodzaju komfort. Uruchamiasz i grasz nie martwiąc się o wszelkiej maści konfiguracje, suwaki i inne bzdety. Nawet dziś - kiedy PS5 wymaga dociągnięcia tych gigabajtów danych, to po wszystkim, po tej procedurze wciskasz po prostu "start" i grasz. Bez obawy, że system Ci się zawiesi, jakieś procesy w tle spowolnią Twój sprzęt, albo gra najzwyczajniej w świecie nie będzie chciała się uruchomić.
Nadchodząca premiera nowych konsol będzie przełomowa, bo może być ostanią w formie jaką znamy od dekad - czy nam się to podoba czy nie. Czas i życie pokaże który z producentów miał największe jaja i obrał dobrą ścieżkę rozwoju trafiając w przysłowiową "dziesiątkę", zupełnie przypadkiem zbiegającą się numerem z kolejną generacją tych cholernych maszyn. Może to jakiś znak?
3majcie się.
mashi