HSS czyli Holly Sunday Shit! #5

BLOG
707V
HSS czyli Holly Sunday Shit! #5
dorotekkk | 28.05.2017, 09:16
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Nie straszny nam czokletmen!

Czołem!

Tak jak widzicie żyjemy po niespodziewanym ataku Czokletmena. A to dlatego, że zarówno ja jak i Dorota uwielbiamy czekoladę, więc owy jegomość niestety miał z nami przerąbane :D Yup, zjedliśmy go kawałek po kawałeczku :P Tak więc po małej konsumpcji mogliśmy usiąść i zacząć przygotowywać dla Was kolejny odcinek Holly Sunday Shit. Tym razem nie będzie topki, a coś w rodzaju zabawy. Ostatnio dużo rozmawiamy o pokemonach, więc Dorota wpadła na znakomity pomysł z nimi związany. O szczegółach nie powiem, bo nie :P Poza tym, będzie gość specjalny, ale to na drugiej stronie. Teraz oddaję głos Dorocie, bo już i tak chyba za dużo powiedziałem :D ~Musiel

 

Serwus Wszystkim! Poke klimat się udzielił na całego! (Wszystko przez Wojtka i jego Magikarpia!) No ale bez przesadyzmów :D Tydzień temu stoczyliśmy walkę na śmierć i życie z czokletmenem... Do tej pory nie mogę patrzyć się na czekoladę... Wyssaliśmy mu go do końca i nie została po nim kostka czekolady! :D Tak więc z pełnymi brzuchami zapraszamy Was na kolejną dawkę szitu i Specjalnego Gościa Niedzielnego!!! ~dorotekkk

 

 

Zabawa dnia! - Jakbyś miał do wyboru zostać Pokemonem 1 serii to którym i dlaczego?

 

Cóż, jest wiele pokemonów, którymi chciałbym być, ale po małej rozkminie wybrałem kilka. Oto one:

Electabuzz - Jeśli mam wybierać spośród poków korzystających z elektryczności to bez problemu wybrał bym oczywiście Electabuzza. Wystarczy spojrzeć na niego. Przecież on już samym wyglądem sieje strach. No i ma zajebiste kły oraz szpony, którymi potrafi zrobić krzywdę. Co więcej jak widać po nazwie, jest to pokemon, którego łatwo wkurzyć, a powiem, że ja jestem podobny z charakteru, więc Electabuzz pasuje do mnie idealnie :D A i jego ataki są też bardzo skuteczne, bo większość z nich daje szansę nie tylko na porządne popieszczenie prądem przeciwnika, ale także na paraliż huehuehue :D 

Charizard - Szczerze, długo nie przepadałem za tym pokemonem, a to ze względu na jego zachowanie w anime. Jednak gdy w pewnym momencie stał się posłuszny Ashowi, to wtedy zmieniłem o nim zdanie. Oczywiście jeśli chodzi o charakter, ale jeśli chodzi o sam wygląd, to wybrałem tego pokemona, bo nie dość, że zieje ogniem (burn bi*ches!), to jeszcze potrafi latać! A nie ma nic zabawniejszego niż latanie i częstowanie wrogów kulą ognia muahahaha :D No i był to jeden z moich pierwszy poków w grze, który mi wyewoluował w ostateczną formę, więc trochę też go wybrałem z sentymentu :)

 

Scyther - Tak wiem, wybieram samych wymiataczy, ale to dlatego, że najbardziej one mi się spodobały. Jako ostatniego wybrałem Scythera. I tak jak w przypadku poprzednich jest niezłym badassem. Jak widzicie jest to modliszka, ale nie jest to zwykła modliszka, bo posiada ostrza, które w ruchu prezentują się kapitalnie i to dlatego chciałbym być Scytherem. Ale nie tylko, jego szybkość jest nadzwyczajna, ma kozackie ataki no i posiada mocny pancerz, który daje mu odporność na taki fizyczne. Tak więc trudno zranić go co dla mnie jest mega zaletą, bo wtedy można przeciwnikowi oddać z nadwiązką :D

 

Tak przedstawia się trójca pokemonów, którymi chciałbym być. A teraz swoją trójkę przedstawi Wam Dorota. Jedziesz! :D

______

Hmmm... Jeśli miałabym wybierać to na bank bym chciała być:

Pidgeotto! - On jest najfajniejszym ptakiem 1 serii Pokemon! Ewoluuje w Pidgeot'a i wtedy wręcz ocieka zajebistością! Mimo typu normal jest to jeden z większych koksów serii. A w dodatku jaki fajny ^^ 

 

Eevee – tak, typowo babski wybór. Wiem. Poleciałam na jego puchaty ogonek i to, że jest śliczny. Tak, to też wiem. Nie wiem czy jest pieskiem czy kotkiem, ale chciałabym mieć takiego sierściucha w domu. Żeby było śmieszniej, od kilku lat jestem członkiem klubu fanów tego Pokemona :D I zawsze się jaram jak uda mi się go zdobyć w Pokesach na gejboju :D Puchatek taki malusi... a ti, a ti! A jakie ma ewoluuuuucje! Jeden z fajniejszych Pokemonów ever! Eeveelutions wymiata! I ogólnie jest prześliczny sam w sobie, całkiem jak ja! Więc mogłabym nim być ^^ (grunt to być skromnym)

 

 

Arcanine – #dostojny, #wielki, #silny, #ognisty, #szybki, #wyszczekany, #zawzięty, #piękny, #super pies, #dobre ataki, #must have! Nic dodać, nic ująć. Pewnie u niejednego poke-gracza Arcanine jest piesełem, który musi być w teamie :)

 

Dzzzzń, dzzzzzzń, dzzzzzzzzzzzń... REALista dzwoni... dzzzzzzzń!!!

Dorota: Hallo?

Real: Tyyyy a ten Pokemon, eeee.... Victreebel? 

Dorota: Nieeeee, nim to bym nie chciała być...

Real: czemu?

Dorota: bo mi się z twoim dzbanecznikiem kojarzy (jakkolwiek to nie brzmi) :D A ty jakim Pokemonem chciałbyś być?

 

A teraz drogi portalowiczu, zadaj sobie to jedno zajebiście ważne pytanie... Jakim Pokemonem chciałbyś być i dlaczego Magikarpem? :D

 

GOŚĆ NIEDZIELNY!!!

Jest koniec miesiąca! Tak, ostatnia niedziela miesiąca i gość specjalny! Stojący w prawym narożniku bohater niedzieli! Jedyny i niepowtarzalnyyyyyy – PEREZ!

 

Growy sen Pereza”

Dostaję PW od Musiela z prośbą opisania… growego snu. W pierwszej chwili trochę zaskoczenie, bo nic nie przychodzi mi do głowy (chyba za mało gram albo śnią mi się rzeczy niekoniecznie związane z grami). Czas więc pogrzebać w szarych komórkach, no i… Najpierw słowo wstępu.

Pierwszego kompa dostałem od rodziców, mając naście lat. Pamiętam jak dzisiaj Quake’a, Test Drive’a (w którego pogrywał nawet mój tata) i jaranie się Paintem (kolorowy tusz w drukarce pękł w tydzień). Nie spodziewałem się jednak, że to za sprawą tego kompa i jednej gry moje życie w pewien sposób potoczy się tak, jak się potoczyło (aż się prosi o słynną rozkminę o roli przypadku i przeznaczenia). W każdym razie u kumpla poznałem serię Championship Manager, która towarzyszy mi do dzisiaj, dzięki której wkręciłem się w internetową scenę CM-a, poznałem masę świetnych osób, ale też dzięki której przeżyłem jeden z bardziej realnych growych snów. Jeśli ktoś nie kojarzy serii, to tylko napomknę, że mamy do czynienia z grą oferującą możliwość prowadzenia wybranego klubu piłkarskiego – ustawianie taktyki, transfery, trening, kontakty z mediami itd.

--

Ciemno. Słychać kroki, dużo kroków. Tunel. Równe tempo, dziwny, metaliczny dźwięk. Głowa mi paruje, ale idę. Idziemy. W oddali słychać niesamowity wrzask, który narasta z każdym krokiem. Jest i światełko (cóż za banał, światełko w tunelu). Nogi jak z waty. Bardziej chyba płynę, niż idę, bo trudno utrzymać równowagę przy takim mętliku w głowie. Jak to się stało, że się tutaj znalazłem, przecież to niemożliwe. Jeszcze chwila i będzie można odetchnąć pełną piersią, nacieszyć wzrok tym niesamowitym widokiem, który jest przecież spełnieniem dla każdego, kto poświęcił się, aby wejść na szczyt. Jestem trochę zaskoczony swoją reakcją, ale gdy usiadłem, ogarnęła mnie euforia, nastąpiło dziwne rozprężenie, które nijak nie pasowało do podniosłej chwili, chwili, którą po części kreowałem. Taa, ta skromność. No ale cóż, mój, ekhm, nasz wyczyn naprawdę zasługiwał na słowa uznania, na coś, co powinno zostać odnotowane na kartach historii.

Kur*a – rzucam co chwilę, irytując się tym, co widzę. Tak nie można, nie tak miało to wyglądać. Wielka jedynka „wisząca” nad moją głową przypomina bat, który tylko czeka, aby wymierzyć ostateczną karę. Zegar ledwo widzę z oddali, a mam wrażenie, że słyszę jego bezduszne cykanie… cyk-cyk, cyk-cyk. Wiem też jednak, że nie ma sensu tracić głowy, że teraz najgorszym doradcą będzie pośpiech. Obserwuję spokojnie, zerkam na zegar, zerkam na swój zegarek na ręce, jakby to miało coś zmienić, spowolnić lub, jeszcze lepiej, cofnąć czas. Moment, coś się dzieje. Tak, teraz, dokładniej, zrób to! Aaaaa, niewiele brakowało, a świat znowu wróciłby do równowagi, której tak bardzo potrzebujemy. Nie, to nie jest pierwszy raz, gdy jestem w tym miejscu, ale jednak okoliczności są wyjątkowe, co sprawia, że nawet znany blask bardziej dokucza, niż pomaga. Jupitery.

Rozglądam się nerwową, starając się ogarnąć wzrokiem całą sytuację. Zimny pot zlewa czoło, koszula lepi się do pleców. Nabieramy rozpędu, co powoduje, że ekscytacja rośnie, oczekiwania są coraz większe, więc mam nadzieję, że właśnie teraz szczęście uśmiechnie się do nas i przestanę nerwowo rozglądać się, jakby chciał znaleźć rozwiązanie wśród tysięcy nieznajomych twarzy lub soczystej zieleni trawy.

Straciliście kiedyś przytomność? Albo tak Wam się wydawało? Bo byliście, poruszaliście się, ale jakby zupełnie będąc obok siebie. Tak miałem przez kolejne 45 minut. Trzy kwadranse, które wywróciły moje i tak już zakręcone życie. Ledwie 5 lat temu zaczynałem swoją przygodę na samym dnie, aby dzisiaj móc świętować. Ba, słowo „świętować” w tych okolicznościach brzmi nader marnie. To było coś niesamowitego, to szaleństwo, które się nam udzieliło. Ganialiśmy po murawie jak banda dzieciaków, która dorwała piłkę. Starzy faceci rzucający się sobie w ramiona, wykrzykujący tak przeróżne słowa, że trudno było je wyodrębnić w tego zgiełku. Ten hymn… Cały czas dźwięczał nam w uszach, a ja, na podium, z wymarzonym pucharem, z drużyną, którą zbudowałem od zera, która dała mi tę nieopisaną radość z sukcesu.

Cisza. Martwa cisza. Usłyszałem tylko jakby przycisk, jakby ktoś gasił światło. Hymn ucichł, jupitery zgasły. Poczułem ciężar powiek, które z trudem uniosłem do góry. Po lewej stronie stojący telewizor, który straszył czarnym ekranem. Po prawej monitor, który raził blaskiem. A z tyłu głos… - Mecz już się skończył, wyłączyłem telewizor. Jak coś, to nasi wygrali. W telewizorze finał Ligi Mistrzów, a na ekranie obok moja gra… Zaspane oczy z trudem łapały ostrość, gdy zerkałem na ekran. Faktycznie, „nasi wygrali”. Pamiętam przecież, gdy finał rozpoczął się w telewizji, pamiętam piłkarzy wychodzących z tunelu, jak mogłem zasnąć, jak w ogóle w tym czasie udało mi się grać… Fakt był jednak niepodważalny – nasi wygrali. Ci na żywo i ci w grze. Nasi… moi…

--

Uff, wybaczcie tę grafomanię, ale tak to trochę pamiętam, a że wtedy miałem naście lat. Wygrana Ligi Mistrzów w Championship Managerze była dla mnie wtedy porównywalna z mniejszymi i większymi sukcesami na prawdziwym boisku. Ta radocha z udanych transferów, odpowiedniej taktyki, te bluzgi rzucane w stronę zawodników (wyobraźcie sobie gościa krzyczącego do monitora na poruszające się kółeczka…). Najzabawniejsze jest to, że za małolata często zdarzało mi się zasypiać na meczach LM, ale żeby zasnąć na finale, który oglądałem w tv, jednocześnie rozgrywając na kompie…


 

Dziękujemy Ci Perez za poświęcony nam czas :) Sen był super, bardzo fajnie się czytało. Też bym chciała mieć takie normalne sny :D

___________________________________________

Tak więc kończymy kolejny odcinek HSS! Udajemy się na Łomżing, życzymy wszystkim udanej, leniwej niedzieli! Niech Grill będzie z Wami! :D

 

PS: A jeśli by się nie pojawił 6 odcinek, to wiedzcie, że to wina redaktora Wojtka, który ostatnio wrzucił newsa o mobilnej gierce w której trenuje się Magikarpia i my się w nią wciągnęliśmy. Tak więc co złego to nie my ;)

PS2: Jako, że jest lato i sezon na Magikarpia i wycieczki się zaczął, postanowiliśmy z Musielem na czas wakacji wydawać HSS w formie dwutygodnika :D Pozdrawiam i życzę wszystkich gorących i sexownych wakacji! :D

 

Oceń bloga:
11

Komentarze (27)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper