It is over, Tess!

BLOG RECENZJA GRY
732V
chionae | 22.09.2013, 18:17
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

              Poświęcenie. Przerażenie. Przywiązanie.  Jak w paru słowach zobrazować przekaz niesiony przez wybitnych deweloperów z Naughty Dog? Czy Waszym zdaniem gry jakiś mają? Ja co do tego wątpliwości nie mam już od dawna, jednak jeśli znajdzie się tu ktoś, kim jeszcze one targają powinien zagrać w najwybitniejsze dzieło tej generacji będącym istną kwintesencją sztuki każdej materii.

 
 

                 Na pierwszy rzut oka szkielet fabularny wydaje się być do bólu sztampowy. Jest w tym po części ziarno prawdy, bo postapo i zombie przewijają się w kulturze już od paru lat. Dla randoma to po prostu opowieść o zgorzkniałym przemytniku, który dla zarobku prowadzi małolatę przez całe Stany. Jednak kiedy dasz się porwać historii Joela i Ellie zmienisz swoje zdanie dotyczące gier wideo już bezpowrotnie.

                To, co się dzieje od pierwszych chwil nie mieści się w głowie – powiedziałabym, że to najmocniejsze wejście roku, jak nie całej generacji, gdyż z emocji i łez nie mogłam się pozbierać przez dłuższą chwilę. Po ostatniej scenie intra wiemy jedno. To absolutnie dojrzała produkcja opowiadająca zdarzenia bez najmniejszej litości, co skumało się z tak niesamowitym autentyzmem, że w niejednym momencie byłam absolutnie pewna, że to, co widzę na ekranie, faktycznie mogło (czy będzie mogło) mieć miejsce. Nigdy nie widziałam jeszcze fantastycznych zdarzeń w tak brutalnie realnej otoczce.

             Jednym z kolejnych godnych podziwu zabiegów Naughty Dog są postacie – czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałam. Osoba Joela została wykreowana z tak fenomenalną dozą tajemniczości, że brniesz w grę dalej chociażby po to, żeby poznać jego historię i być świadkiem pewnej pięknej przemiany. Przez całą opowieść obserwujemy jak swój bezlitosny egoizm łagodzi w wspaniałą opiekuńczość i poświęcenie wobec czternastoletniej Ellie, także głównej bohaterki o równie wciągającym życiorysie co Joel. Ta z kolei z minuty na minutę stawała się jedną z moich ulubionych female characters ever, gdyż przez swoją nietuzinkową osobowość łączącą dojrzałość z przymusu oraz dziecięcą niewinność, co scenarzyści perfekcyjnie objawili w jej wypowiedziach. Tu się faktycznie czuje (i z wyglądu i z charakteru), że laska ma kilkanaście lat bez wtłoczonego na siłę niemożliwej jak na ten wiek dorosłości w zachowaniu. Pełna profeska w kreacji postaci nie ominęła także bohaterów dalszych planów. Wyśmienitość tego zabiegu to istny geniusz, gdyż z każdej, absolutnie każdej osoby w tej grze trzaska po ryju niespotykana unikatowość charakteru. Po drodze spotykamy ich właściwie całkiem dużo i nie ma opcji, żeby się do nich nie przywiązać za głębokie historie targające ich tonami wypowiedzi i zachowaniami.

            W całej tej ciekawej opowieści prowadzi nas niesłychany element zaskoczenia. Jak w pierwszej sekundzie wydaje ci się, że wiesz dokładnie co się zaraz stanie, tak dostajesz po mordzie jak Robin od Batmana, gdyż gruuubo się mylisz. Każdy  cinematic  w tej grze jest prowadzony w legendarny już, kurczę, chyba sposób. Większość z nich trwa konkretne parę minut i zazwyczaj po większości z nich potrzebujesz czasu na ochłonięcie, bo nie masz pojęcia what the fuck happened. Sama z resztą jakość ich wykonania to definicja niewątpliwej perfekcji i od jej choćby samej zbierasz szczenę z podłogi. Ludzie od mo-cap wykonali kawał zajebistej roboty. Każda najmniejsza animacja jest wykonana z największą precyzją, a najlepsze jest to, że emocje na twarzy zwalają z nóg – poruszają się na nich naprawdę wszystkie mięśnie precyzyjnie oddając ciężką pracę Troya Bakera i Ashley Johnson w studiu. Sam podkład głosowy lepszy być nie mógł, bo genialny Baker po raz kolejny wciela się w główną postać, nadając jej nową duszę niepowtórzoną z żadnej innej gry. Johnson z kolei to już w ogóle kosmos – laska koło trzydziestki i tak perfekcyjnie zagrać, wczuć się, stać się Ellie?! Gorzej z polską lokalizacją, bo moim zdaniem tutaj SCEP trochę possał, w związku z czym przez całą grę cisnęłam w oryginale.

Skoro jesteśmy już przy dźwięku to może o samym soundtracku słów kilka. Primo – no kurde, nie ma go! Przez cały czas gry były dosłownie tylko krótkie momenty, w którym gdzieś tam coś przygrywało, ale wbrew pozorom, nadało to tak niepowtarzalnego klimatu, że bardziej się nie dało. Podczas większości cutscenek słychać było jedynie dialogi i elementy prawdziwego, naturalnego,dziewiczego już jakby otoczenia. Dodatkowe 100 pointsów do autentyzmu tej historii.

Secondo – przyznam, że nie jest to mój typ ulubionego OSTa, jednak drzemie w nim pasjonująca magia. Każdy z kawałków grany jest na gitarze, lub na małej ilości instrumentów, co faktycznie obrazuje w głowie taką oto apokalipsę. Podczas słuchania widzę targanego głodem, samotnością i przerażeniem faceta w brudnych łachmanach przygrywającego na resztkach swojej ukochanej gitary na krawężniku opustoszałej ulicy poddanej na nowo siłom natury w centrum Manhattanu.

                Przechodząc teraz w stronę design otoczenia – no po prostu cud. Absolutny cud. W świecie Ostatnich z Nas środowisko pełni nadrzędną rolę i jest trzecim z głównych bohaterów gry. Tak jak do duetu Ellie i Joela tak do piękna otoczenia przywiązałam się w nieprzerywalny już sposób. W każdym nowym miejscu jego eksploracja była dla mnie najszczytniejszym priorytetem, zaglądanie wścibsko w każdy kąt (a nuż znajdę wódę znowu) i przeczesywanie wszystkich szuflad w domach i hotelach (jeszcze więcej cukru nie zaszkodzi). Enviroment designerzy popisali się niesamowitą robotą – w tej grze każdy, po prostu every single detail rzuca się w oczy swoją jakością wykonania. W mieszkaniach każdy obiekt został wykonany indywidualnie, ani raz się nie spotkałam ze zjawiskiem kopiuj-wklej, a na zewnątrz to już wytrzeszcz z wrażenia. Wszystkie dzikie rośliny, rozbite samochody, pęknięte ulice czy też podarte plakaty zmyślonych hitów to istne dzieło sztuki.

              A co do gameplayu to już pewnie wszyscy wiedzą, że nie pozostawia niczego do życzenia. Poza aspektami wyżej to także świetna gra action/adventure  z elementami survivalu, który rzeczywiście widać. Podczas grania faktycznie ujawniają się naleciałości z Uncharted, ale tylko i wyłącznie na plus. Strzela się świetnie, chodzi, biega, wspina i nurkuje, gdzieś słyszałam też, że TLOU to symulator wchodzenia po drabinie i chyba coś w tym jest.

 

Naughty Dog ma pewną fantastyczną umiejętność  - od lat już raczy nas wspaniałością pomysłów i wyjątkowej, do niczego nie porównywalnej sztuki.  Poczynając od Crasha, przez Jaka i Daxtera (tu wchodzę ja), oraz Uncharted i finalnie The Last of Us chyba oni sami dojrzewali. Co gra to PEGI wyższe, aż skończyło się przy dojrzałej opowieści o Joelu i Ellie sygnowanej liczbą 18 co jest takim prezentem dla mnie z okazji przejścia w dorosłość, gdyż wkroczyłam w nią dokładnie tydzień przed premierą. To także hołd i wyrazy szacunku przemijającej generacji gier, co fajnie było widać na kalendarzach w zniszczonych mieszkaniach – czas wybuchu apokalipsy to jesień tego roku czyli moment przejścia w nową erę naszej rozrywki. Przepiękne, po prostu przepiękne Naughty Dog. Wydałabym ostatnie pieniądze, by doświadczyć waszej twórczości kolejny raz.

 

               

Oceń bloga:
0

Atuty

  • fenomenalna grafika
  • klimatyczne udźwiękowienie
  • realizm postaci
  • wybitna animacja
  • przyjemny i wygodny gameplay
  • dobrze prowadzona fabuła

Wady

  • może dość przejedzona baza fabularna, ale w ogólnym rozrachunku tytuł pozostaje bez wad
chionae

chionae

Ta gra to bez wątpienia ponadprzeciętne doznanie. Jeszcze nie raz udam się przed konsolę, by doświadczyć go jeszcze raz.

10,0

Komentarze (0)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper