Finał po raz dziesiąty.

BLOG RECENZJA GRY
1011V
Finał po raz dziesiąty.
Affek | 10.02.2015, 21:55
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Nie przepadam za serią Final Fantasy. Jak chyba większość graczy, miałem z nią kontakt, za sobą mam jednak tylko trzy odsłony tejże - oprócz opisywanej, przeszedłem siódemkę i czwórkę. Jednak to właśnie ostatnia część stworzona przez nieistniejący już Squaresoft wywarła na mnie największe wrażenie. Dlaczego? O tym poniżej.

Listen to my story. This may be our last chance.

 

Tidus jest wielką gwiazdą sportu o nazwie Blitzball, który w jego domu - Zanarkand - stanowi rolę głównej rozrywki dla mas. Stadiony są pełne, kibice szaleją. To wszystko jednak w jednej chwili runie. Metropolia zostanie zaatakowana przez istotę o nazwie Sin, która niszczy wszystko, co stanie jej na drodze. Także się stało z miastem, w którym mieszka główny bohater. Chwilę po tym trafi od do świata, o którym nie wie nic. Spira jest dla niego zupełną nowością. Szybko dowiaduje się jednego - Zanarkand zostało zniszczone tysiąc lat przed wydarzeniami, w których bierze udział.

 

Historia jest zdecydowanie najmocniejszą stroną Final Fantasy X. Ciekawa, zaskakująca - tymi określeniami można ją opisać, jednak to wszystko będzie krzywdzące. To wszystko za mało. Znajdziemy tutaj wiele wątków, które przeplatają się idealnie, m.in. świetnie poprowadzony wątek miłosny czy bardzo dobrą intrygę polityczną, zrealizowaną w ciekawy sposób. Całość jest wpleciona w klasyczną opowieść o ratowaniu świata, znamienne jest to, że została przedstawiona wiarygodnie i logicznie. Postaci są równie dobre, co historia. Każda z nich to wielowymiarowy twór z przeszłością. Dzięki temu nie tylko łatwo się zżyć z naszą ekipą, ale też uwierzyć w ich osobowości - mają swoje problemy, wypadają bardzo ludzko. Tidusa już opisałem, pisnę więc również słówko o pozostałych bohaterach, których mamy okazję spotkać na samiusieńkim początku. Yuna to summonerka z wioski Besaid. Córka wielkiego Lorda Braski. Kto to? Tego nie wyjawię. Wakka zaś jest graczem Blitzballa, nie pochodzi jednak z tej samej ligi co Tidus. W Spirze gra ta ma raczej wymiar amatorski, nie zmienia to jednak faktu, że to wciąż główna rozrywka ludzi. Lulu z kolei para się czarną magią. Kolorem tejże magii można określić jej osobowość - ponura i złośliwa, jednak pokazuje czasem swoje "ludzkie" oblicze. Spotkamy jeszcze kilka innych osobowości, ale nie chcę zdradzać, kogo. Fabuła w opisywanym tytule to dopracowane w najmniejszym szczególe arcydzieło. Musiało mieć to jednak pewien wpływ na gameplay.

 

 

Final Fantasy X jest pierwszą odsłoną serii, w której zrezygnowano z otwartej mapy świata. Przez zdecydowaną większość czasu lokacje zwiedzamy w zupełnie liniowym trybie, na schemacie lokacja-scenka-boss, czynność powtórz. Czy to źle? Niezupełnie. Miejscówki, które odwiedzamy są bardzo zróżnicowane - znajdziemy się w ogromnym lesie, zbudowanym na wodzie mieście, czy pod jeziorem. Spira jest bardzo zróżnicowaną krainą, spinana razem przez religię. Yevon, bo tak ta religia się nazywa zakłada, że Sin jest karą dla ludzkości i zadaniem summonerów jest go zabić. Nasza przygoda trwa około pięćdziesięciu godzin. Czymże jednak byłoby Final Fantasy bez mnogości subquestów? Tutaj, mimo zredukowania świata do menu, jest ich od groma. Można to nazwać jednak pewnym standardem w serii - oprócz najsilniejszych broni (tutaj nazwanych Celesital Weapons), przy których trzeba się mocno napocić, mamy superbossów. Też dosyć trudnych.

 

Oni zresztą są głównym wyzwaniem w opisywanym tytule. Gra jest zdecydowanie łatwiejsza od poprzedników - walki nie stanowią zbytniego wyzwania. Niektórzy bossowie dadzą nam popalić, ale nie spotkamy takich wielu. System walki ma jednak to do siebie, że nawet walcząc jedynie z podstawowymi "szefami" odczujemy jego pełen potencjał. Panowie ze Square postanowili wrócić do klasycznego systemu turowego, podobnego do tego z pierwszych trzech części. Jego nazwa to "Conditional Turn-based Battle" (w skrócie - CTB). Główną atrakcją w tymże jest "płynność" tur. Każda z postaci nie ma z góry określonej kolei ataku - bazując na ich akcjach, mogą się one zmienić - na przykład postać może zaatakować dwukrotnie w czasie jednej tury lub raz na dwie. To wszystko zależy od różnych czynników, jak wykonywana czynność czy narzucony na postać status. Takie rozwiązanie wprowadza bardzo udany powiew świeżości w serii. Nie jedyny. W Final Fantasy X bowiem nie uświadczymy poziomów! Zamiast tego dostajemy siatkę o nazwie Sphere Grid. Podczas walki dostajemy punkty doświadczenia (tutaj nazwane AP) i po uzbieraniu odpowiedniej ilości otrzymujemy Sphere Point, który pozwala na poruszenie wskaźnika naszej postaci o jedno pole. Aktywujemy wtedy miejsca pozwalające na ulepszenie statystyk czy nauczenie nowych umiejętności. System jest straszliwie przyjemny i pozwala na wolność w kreacji postaci, jakiej nie ma w większości gier RPG.  Gigantycznie wręcz rozbudowany, wypełnienie siatki dla każdej postaci bowiem to zadania na ponad tysiąc godzin! To jednak nie koniec nowości. Summony (tutaj Aeony) nie są pojedynczym atakiem, jak w poprzednikach, lecz zastępują całą drużynę na czas przywania. Podobnie jak zwykłe postaci, mają one swoje wskaźniki Overdrive (odpowiednik Limitów). Jest to również pierwsza odsłona serii, w której limit zadawanych obrażeń i posiadanych HP został zwiększony z 9999 do 99999. Główną minigrą opisywanego tytułu jest wcześniej wspomniany Blitzball - połączenie piłki nożnej z pływaniem pod wodą. Pierońsko rozbudowana minigra, chciałoby się dodać. Można sklasyfikować to pod grę sportowo-taktyczną, ze szczególnym naciskiem na to drugie. Wszystko tutaj zależy od statystyk i umiejętności - zręczność gracza nie jest najważniejsza. Nasi zawodnicy uczą się nowych skilli, których potem będą używać podczas meczów. Może zassać na długie godziny, tym bardziej, że oprócz gier towarzyskich mamy do czynienia też z całymi turniejami. Tak naprawdę to gra w grze i dzisiejszy Square Enix wydałby już to na smartfony. Pewne zmiany spotkały też ekwipunek. Zamiast klasycznych statystyk broni, mamy do czynienia z jedynie ulepszeniem tych, które są przydzielone postaci. Dość ciekawe rozwiązanie - można przejść całą grę używając jednej broni. Krótko podsumowując, gameplay w Final Fantasy X jest godny nazwania next-genowym.

 

Podobnie oprawa graficzna. Upgrade względem poprzednika jest niesamowity. Stylistycznie wygląda podobnie do Final Fantasy VIII. Nie ma tutaj mowy o jakichkolwiek dysproporcjach, itp. Dzięki możliwościom PlayStation 2 wszystko wygląda znacznie bardziej sugestywnie - postaci nie tylko ruszają ustami, ale i też mają całkiem złożoną mimikę, a nawet przemówiły głosem aktorów! O tym jednak później. Ruchy ust nie do końca zgadzają się z kwestiami wypowiadanymi, co mimo wszystko nieco kłuje w oczy. W cutscenkach często zaznamy przybliżenia na twarze, jednak to jedynie część misternego wykonania postaci, przynajmniej tych ważnych fabularnie (NPC są robieni na jedno kopyto, niestety). Zrealizowano je w świetny sposób - modele (oprócz tej nieszczęsnej mimiki) wykonano z niesamowitą dokładnością. Widać takie szczegóły, jak naszyjnik czy kilkudniowy zarost. Do dziś wygląda to bardzo ładnie. Nieco inaczej jest z lokacjami, po jakich przyjdzie nam się poruszać. Tutaj tekstury lubią być dość mocno rozmyte, jednak umiejętna praca (niestety niemożliwej do kontrolowania) kamery skutecznie to maskuje. Właśnie, kamera. W tym tytule jest dość tragiczna. Potrafi tak nagle zmienić kierunek, że nie wiadomo, w którą stronę mamy później iść. Jest to dość irytujące, ale nie zmienia to faktu, że seria w końcu weszła (z nielicznymi wyjątkami) w pełne 3D!  Każda lokacja jest liczona na bieżąco, co jest ogromną zmianą na przestrzeni serii. Wstawki FMV zaś, klasycznie już dla serii, są niesamowicie wysokiej jakości i nie mam im nic do zarzucenia.

 

Wspomniałem o głosach postaci. Wypadają zaskakująco dobrze. Fakt, że główny bohater może doprowadzić do szewskiej pasji swoim dziwacznym głosem (do którego po dłuższej chwili idzie się przyzwyczaić), ale jest to niechlubny wyjątek. Pozostali aktorzy wypadli naprawdę nieźle. Widać, że przyłożyli się do swoich ról i naprawdę wczuli się w swoje postaci - fabuła naprawdę to od nich wymagała, nietrudno znaleźć w niej wiele wzruszających i smutnych momentów (o czym zresztą wspomniałem na początku tekstu), co jest dla nich niemałym wyzwaniem. Nie znajdziemy tutaj znanych nazwisk, jedynym, kogo łatwo skojarzyć, to Quinton Flynn znany z roli Raidena w Metal Gear Solid. Szkoda, bo to właśnie jego widziałbym w roli Tidusa. Nie można mieć wszystkiego. Chyba, że Nobuo Uematsu komponuje muzykę, a tak jest w tym wypadku. Soundtrack jest, klasycznie już, niesamowity. Pieśń łabędzia tego kompozytora na przestrzeni serii nie mogła pójść na marne i skomponował swój najlepszy soundtrack od czasów Final Fantasy VII. Znajdziemy tutaj ogromną rozpiętość gatunkową, od spokojnych kompozycji symfonicznych czy orkiestralnych, przez metal, do techno. Nie wpływa to negatywnie na całokształt, muzyka bowiem (klasycznie już) jest idealnie dopasowana do sytuacji i ta ścieżka dźwiękowa jest kolejnym argumentem do uznania pana Uematsu za jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego kompozytora muzyki do gier. Zresztą, sami wysłuchajcie. Poczujcie tę niesamowitość, wyjątkowość. Styl tego pana jest nie do pobicia.

Wiesz, że w Final Fantasy robi się poważnie, gdy muzyka zmienia się na metal.

 

A tutaj z kolei moment wyciszenia.

 

Który potrwa chwilę dłużej.

 

Nowa aranżacja klasyka.

 

Mam nadzieję, że powyższa muzyka udowodniła geniusz kompozytora. Jeśli nie... cóż, myślę, że jedynym sposobem będzie zagrać w tę grę i poczuć to na własnych uszach. Nie widzę innego sposobu. Dorzucę jeszcze kilka słów o efektach dźwiękowych. Wypadają naprawdę dobrze. Czuć siłę każdego cięcia mieczem, każdego ryku przeciwnika, każdego użycia magii. To sprawia, że dźwięk w Final Fantasy X jest niesamowity w każdym calu.

 

 

Cała gra zresztą jest. Opisywany tytuł to fenomen. Niesamowicie zrealizowana gra RPG w każdym aspekcie. Niewiele innych dzieł może się poszczycić takim dopracowaniem. Fabuła, gameplay, muzyka - rzadko kiedy wszystkie te czynniki tak idealnie ze sobą współgrają. W Final Fantasy X tak się dzieje. Można mu zarzucić zbytnią liniowość, zbytnie skupienie na fabule, małą ilość sidequestów na początku gry. Ale to wszystko znika w morzu wspaniałości. Szkoda jednak, że to była pieśń łabędzia dwóch najważniejszych osób dla serii - reżysera Hirnobou Sakaguchiego i kompozytora Nobuo Uematsu. Dwóch geniuszy po ukończeniu gry odeszło ze studia. Krótko po tym Square przeszło fuzję i odtąd jest znane jako Square Enix. Świetne pożegnanie tego pierwszego. Kto wie, może nawet moja ulubiona gra?

Oceń bloga:
0

Atuty

  • Świetna, rozbudowana fabuła
  • Ogromny system
  • Wzorowo zrealizowane walki
  • MUZYKA!!!
  • Przeniesienie serii w 3D!

Wady

  • Najgorsze menu główne w serii
  • To nie FFVII

Affek

Obowiązkowy tytuł dla każdego fana serii i gier RPG w ogóle, jeden z najlepszych, jak nie najlepszy przedstawiciel gatunku.

10,0

Komentarze (12)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper